American Horror Story: sezon 9, odcinek 8 - recenzja
Data premiery w Polsce: 12 listopada 2011American Horror Story: 1984 jest już na ostatniej prostej, a serial wciąż niewiele ciekawego ma do zaoferowania. W najnowszym epizodzie dzieje się dużo, ale co z tego, jeśli przewidywalność poszczególnych wydarzeń woła o pomstę do nieba.
American Horror Story: 1984 jest już na ostatniej prostej, a serial wciąż niewiele ciekawego ma do zaoferowania. W najnowszym epizodzie dzieje się dużo, ale co z tego, jeśli przewidywalność poszczególnych wydarzeń woła o pomstę do nieba.
AHS: 1984 posiada pewien motyw, który działa, jak należy i wciąż potrafi rozbawić. Chora fascynacja Ramireza Billym Idolem to udany żart, zwłaszcza że w całą intrygę wmieszał się sam Szatan. W Camp Redwood wszyscy artyści mają ponieść śmierć, oprócz autora Rebell Yell. Muzyk ma więc osobistą protekcję Rogatego, przez co jego twórczość nabiera piekielnego charakteru. Twórcy mrugają do nas tutaj okiem i trzeba przyznać, że w tym wypadku dowcip im się udaje. Podobne rozwiązanie zastosowano w przypadku zespołu Kajagoogoo, który nie spotyka się z szacunkiem bohaterów serialu. Członkowie grupy giną, bo w odróżnieniu od Billy’ego Idola nie są faworytami Ramireza czy Szatana. AHS: 1984 w takich momentach całkiem sympatycznie bawi się estetyką lat osiemdziesiątych, dając jasno do zrozumienia, że to, co widzimy na ekranie, jest niczym więcej jak satyrą lub pastiszem.
Niestety, to jedyne udane rozwiązanie fabularne w bieżącym odcinku. Pozostałe wątki przytłaczają przewidywalnością i prostotą. Finałowa masakra ma imponować widowiskowością, więc nic dziwnego, że na tym etapie opowieści mamy już czworo seryjnych zabójców, nie licząc oczywiście zmarłych, którzy również przyłączą się do morderczego tańca. Sęk w tym, że psychopaci są tak słabo podbudowani charakterologicznie, że ich motywacje, ambicje i dążenia praktycznie niczym się od siebie nie różnią. A szkoda, że tak się dzieje, bo chociażby Richard Ramirez to diabelnie interesująca postać. Seryjny morderca istniał w rzeczywistości. Był on jednym z najbardziej przerażających zabójców w historii USA. Tutaj jest natomiast papierowym antagonistą, która tylko momentami pokazuje ciekawsze oblicze. Nie zmienia tego ani pentagram wyryty na ręce, ani magiczne moce nadane przez samego Szatana.
Jeszcze gorzej od Ramireza wypadają pozostali mordercy. Potencjał poszczególnych postaci przecieka twórcom pomiędzy palcami. Spójrzmy, co zrobili oni z Jinglesem. Gdzie podziali się Chet, Ray czy Xavier? Cody Fern – jeden z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia nie miał w 1984 praktycznie w ogóle pola do popisu. Na Trevora – faworyta wielu widzów – żal w ogóle patrzeć. Co odcinek pojawiają się też nowe postaci, które w ogólnym rozrachunku nie działają na korzyść fabuły. Dylan McDermott stara się jak może, żeby wprowadzić nieco niepoczytalności i szaleństwa do serialu, ale jego rola napisana jest tak mało oryginalnie, że wysiłki aktora spalają na panewce. Tym razem nieco więcej czasu ekranowego dostaje Montana. Twórcy wyraźnie chcą pokazać jej ludzką stronę, jednak zaangażowanie postaci w wątek romantyczny to ślepa uliczka. Co więcej, główna motywacja młodych zamordowanych to wielka droga na łatwiznę. Najprościej jest napędzać akcję chęcią zemsty – trudniej zaangażować w historię wewnętrzne demony, które przecież równie dobrze mogą zachęcać do zbrodniczych zachowań.
Kolejny odcinek, kolejna nowa postać. Kolejna nowa postać, następny trup. Dzięki namolnej dziennikarce omawiany odcinek był jednym z najbardziej przegadanych w sezonie, ale zupełnie nie wiadomo, w jakim celu pojawiła się ona w serialu. Nie odgrywa praktycznie żadnej roli w wątku Brooke, a jej śmierć uwięziła ją przecież na terenie obozu. Śledząc takie rozwiązania, można nabrać poważnych wątpliwości co do pracy scenarzystów przy nowym sezonie. Nie dość, że dialogi są ubogie i proste, to jeszcze związki przyczynowo-skutkowe poszczególnych wydarzeń pozbawione są większej logiki. Pewne rozwiązania wydają się niepotrzebne (jaki cel miało wprowadzenie zabójczego autostopowicza?) lub niewłaściwie poprowadzone. Postać, która najbardziej cierpi na takim prowadzeniu historii jest oczywiście Brooke. Główna bohaterka straciła wszystkie atrybuty protagonistki. Nie wiemy, co czuje, co myśli, co drzemie jej w duszy. Jest niczym liść miotany wichrami wydarzeń. Bohaterka przechodzi z punktu A do punktu B, bez większej refleksji.
Twórcy już teraz stawiają pytanie, które będzie punktem kulminacyjnym zakończenia serialu. Kto będzie finałową dziewczyną w zbliżającej się masakrze? Która z bohaterek przetrwa do samego końca, unikając śmierci z rąk grasujących po Redwood seryjnych morderców? To pytanie zaostrza apetyt przed ostatnim odcinkiem, ale nie spodziewajmy się rewelacji. Jakakolwiek odpowiedź nie padnie, o satysfakcjonującej konkluzji nie ma mowy. Zbyt wiele złego zdarzyło się w tym sezonie, abyśmy mogli ocenić go w superlatywach.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat