„Ascension”: sezon 1 – recenzja
"Ascension" to nowa interesująca produkcja science fiction, która zasługuje na szacunek widza chociażby za niesamowitą odwagę w serwowaniu potężnych fabularnych twistów. A wszystko inne również jest całkiem niezłe.
"Ascension" to nowa interesująca produkcja science fiction, która zasługuje na szacunek widza chociażby za niesamowitą odwagę w serwowaniu potężnych fabularnych twistów. A wszystko inne również jest całkiem niezłe.
"Ascension" zadebiutowało w telewizji specjalnym 3-dniowym eventem jako 3-częściowa miniseria, która wykonuje dobrą robotę, wprowadzając nas w bardzo ciekawy świat przedstawiony. Stacja Syfy korzysta więc ponownie z tego samego systemu, jaki miał miejsce w przypadku ich poprzedniego wielkiego hitu - "Battlestar Galactica". Jeśli publiczności spodoba się ta historia i wyniki oglądalności będą satysfakcjonujące, zamówienie pełnego, pełnoprawnego 1. sezonu jest wielce prawdopodobne. Na razie takiej decyzji włodarze Syfy jeszcze nie podjęli, ale jestem zdania, że to tylko kwestia czasu.
Akcja serialu toczy się na statku kosmicznym w trakcie stuletniej, międzygwiezdnej misji w celu skolonizowania jednej z planet krążących wokół Proxima Centauri. USS Ascension wystartował w 1963 roku, za czasów administracji Johna Kennedy’ego, i wszystko idzie zgodnie z planem aż do momentu, gdy po 51 latach lotu na pokładzie dochodzi do pierwszego w jego historii morderstwa.
Szybko jednak okazuje się, że odnalezienie osoby odpowiedzialnej za tę zbrodnię to wątek tak naprawdę drugorzędny, a scenarzyści przyszykowali dla nas coś o wiele bardziej szokującego. Początek jak z typowego sensacyjnego procedurala jest tylko katalizatorem dla odkryć o wiele bardziej intrygujących. Twórcy korzystają tu bowiem z zabiegów tak niesamowicie śmiałych, że pisanie o nich, nie ostrzegając wcześniej o spoilerach, ociera się wręcz o kryminał, lecz zanim przejdę do ich oceny, mogę jeszcze bez obaw skupić się na kilku aspektach.
[video-browser playlist="636900" suggest=""]
Cała miniseria trwa około 4 zegarowych godzin i nie oszukujmy się - spora ich część poświęcona jest na konieczną ekspozycję. Ale trudno uznawać to za wadę, skoro jedną z podstawowych funkcji takiego formatu było zawiązanie akcji oraz przedstawienie bohaterów i garści wątków na przyszłość. "Ascension" unika przede wszystkim bycia produkcją nudną i to się zdecydowanie chwali. Od samego początku interesujące wydaje się obserwowanie społeczności, w której świecie nigdy nie było kontrkultury, seksualnej rewolucji, wojny w Wietnamie czy 9/11.
Styl lat 60. jest tu wyraźnie zaakcentowany i momentami można poczuć, że ogląda się "Mad Men" w kosmosie. Aktorzy wykonują swoją pracę kompetentnie, nie wzbudzając jakiegoś wielkiego zachwytu, oczywiście z wyjątkiem Tricii Helfer i zaskakująco sporej liczby pięknych pań w bikini. Warstwa wizualna może się podobać, a statek zaprojektowano w sposób pomysłowy. Mnóstwo na nim różnych sekcji, a każda z nich charakteryzuje się odmiennym klimatem. Związane jest to przede wszystkim z panującą tam społeczną hierarchią. Muzyka nie wyróżnia się ani na minus, ani na plus – nie daje specjalnie o sobie znać.
Jeśli ten tekst czyta ktoś, kto "Ascension" jeszcze nie oglądał, to właśnie nadszedł ten moment, w którym powinien zakończyć lekturę. Zwieńczę tę bezspoilerową sekcję tylko tym, że w ogólnym rozrachunku nowa produkcja Syfy pozytywnie zaskakuje oryginalnym konceptem, dostarcza solidnej dawki rozrywki i osobiście jestem bardzo ciekaw, jak ta historia potoczy się dalej.
[video-browser playlist="636903" suggest=""]
Poniżej zaczynają się spoilery.
A nietrudno łaknąć ciągu dalszego, gdy scenarzyści zostawiają publiczność z takim otwartym finałem. Przed premierą "Ascension" wszyscy zastanawiali się, czy będzie to kolejna spektakularna telewizyjna space opera na miarę wspomnianego „Battlestar Galactica”. Można się więc domyślić, że cała masa widzów poczuła się zapewne oszukana, gdy zobaczyła twist zaserwowany nam w odcinku pilotowym. Nadzieja jednak powróciła po emisji części 3. Słowem – niezły rollercoaster. Twórcy podjęli kilka wyjątkowo odważnych decyzji, chcąc zachęcić oglądających do pozostania z serialem. A pierwszą było to, że nikt tu wcale nie poleciał w kosmos!
Misja USS Ascension to jedna wielka podpucha, a statek znajduje się na Ziemi i jest częścią rządowego eksperymentu potężnych rozmiarów. Jaki jest jego cel? Trudno do końca stwierdzić, acz dostajemy kilka wyraźnych wskazówek. Kluczem do rozwiązania tej zagadki jest młoda Christa, która reprezentuje na statku trzecie pokolenie swojej rodziny i według pomysłodawcy całego tego doświadczenia to daje jej potencjał stać się osobą szczególną. Widać to jak na dłoni w ostatniej sekwencji, która zabiera nas (i jedną z postaci) w pobliże Proximy Centauri, co sugeruje, że być może wkrótce będziemy faktycznie mówić o "Ascension" per space opera. A jakie moce ma dziewczynka? Trochę tu telepatii zmiksowanej z przewidywaniem przyszłości, ale przede wszystkim są one chyba przełomowe dla stworzenia napędu FTL. Co Wy sądzicie?
Czytaj również: Nadchodzi nowa era w telewizji Syfy. David Howe o zmianach w stacji
Tę miniserię możemy w dużej mierze nazwać takim „Truman Show” na szeroka skalę. I ogląda się to z dużym zainteresowaniem. Nie śledzimy też tylko losów załogi, ale poczynania ludzi, którzy panują nad wszystkim za kulisami. W grę wchodzi oczywiście polityka, teorie spiskowe i motyw obsesji. Niektórzy chcą projekt chronić za wszelką cenę, a są i śmiałkowie, którzy chcą go ujawnić. Na razie wygrywają ci pierwsi (kolejny fantastyczny shocker z postacią Krueger), ale prędzej czy później prawda może wyjść na jaw. Nam pozostaje czekać na decyzję odnośnie przyszłości "Ascension", mając jednocześnie nadzieję, że serial zobaczymy na ekranach w nadchodzącym roku.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat