Assassin’s Creed Rogue: Remastered – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 20 marca 2018Shay Patrick Cormac powraca i wreszcie ma szansę na swoje „pięć minut”. W końcu nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sprawdzić Assassin’s Creed Rogue, ale w wersji remastered, która nie tak dawno temu ukazała się na rynku.
Shay Patrick Cormac powraca i wreszcie ma szansę na swoje „pięć minut”. W końcu nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sprawdzić Assassin’s Creed Rogue, ale w wersji remastered, która nie tak dawno temu ukazała się na rynku.
Historia związana z Assassin's Creed: Rogue jest zagmatwana. Gra oryginalnie ukazała się w 2014 roku i stanowiła pożegnanie serii z poprzednią generacją konsol. Tytuł musiał się zmagać nie tyle z konkurencją, co mniejszym zainteresowaniem fanów, gdyż równocześnie na platformach współczesnej generacji konsol debiutowała odsłona Assassin's Creed: Unity i to jej poświęcono większą uwagę. Zresztą ta uwaga mediów branżowych i graczy długo nie schodziła z Assassin’s Creed: Unity, a to za sprawą jej licznych i nierzadko prześmiewczych błędów. Teraz, na spokojnie, kiedy nie ma w planach żadnej odsłony cyklu, ukazała się produkcja Assassin’s Creed Rogue: Remastered, która może w końcu przebić się do świadomości graczy. Oryginałem z 2014 roku byłem zachwycony, o czym możecie przekonać się, czytając tę recenzję. Czy po latach edycja Remastered zrobiła na mnie takie samo wrażenie? Czas się przekonać.
Zmiana barw
W grze wcielamy się w początkującego skrytobójcę imieniem Shay Patrick Cormac. Początkowo bohater jest członkiem Bractwa Asasynów. To tam się szkoli, spotyka znane chociażby z Assassin's Creed IV: Black Flag postacie i nabywa wyjątkowe umiejętności, z których słyną asasyni. Umiejętności, które pomogą mu w przyszłości, kiedy zdecyduje się na zmianę barw i wstąpienie do grona Templariuszy. Gra w prosty i łatwo przyswajany sposób wyjaśnia, dlaczego pan Cormack przeszedł na drugą stronę medalu. Assassin’s Creed Rogue: Remastered ukazuje Bractwo, w którego przedstawiciela wcielamy się w każdej części cyklu, jako nie takie nieskazitelnie czyste, jak do tej pory się ono przedstawiało. Jak to mawiają: każdy ma coś za uszami. Nie inaczej jest tutaj.
Bohater nie zamierza tego zmieniać, ma jednak nadzieję, że jego działania znacznie utrudnią Bractwu dotarcie do tego, czego tak pragną od zarania dziejów.
Lepszy Black Flag
Odsłona cyklu z podtytułem Black Flag to jedna z lepszych gier serii, która wymagała odświeżenia i się w końcu go doczekała za sprawą Origins. Jeśli podobał Wam się Assassin’s Creed 4, to odsłona Rogue również przypadnie Wam do gustu. To taki napakowany Black Flag przedstawiający zupełnie inną stronę konfliktu. Jest tutaj wiele wspólnych cech, bowiem obie gry są do siebie podobne nie tylko pod względem mechaniki rozgrywki, ale także konstrukcji świata gry. W Black Flag były Karaiby, w Rogue: Remastered mamy północny Atlantyk. W „pirackiej” opowieści była Kawka, tutaj mamy Morrigana. Pływa się tak samo, rozwija postać również identycznie, tylko historia jest inna. Lepsza. Co do tego nie mam wątpliwości. To co tam się podobało, tutaj podoba się jeszcze bardziej.
Grając, czujemy, że jesteśmy po tej „złej stronie”. Wątek fabularny to jedno, ale aktywności poboczne to co innego. W starych odsłonach cyklu zlecenia zabójstw przyjmowane były za pośrednictwem gołębi pocztowych. W Assassin’s Creed Rogue: Remastered, grając jako templariusz, mamy za zadanie przechwycić gołębia.
Assassin’s Creed: Origins odzwyczaiło nas już od sterowania, które przez lata mocno się zestarzało w serii. W Assassin’s Creed Rogue: Remastered trzeba się przyzwyczaić do dawnego sterowania, co zajmuje trochę czasu. Nawet miło jest wrócić do przeszłości i przypomnieć sobie jak to kiedyś grało się w tę serię.
Zmiany na plus
W przypadku remasterów gracze cenią sobie przede wszystkim oprawę graficzną. Ta nie robi już tak piorunującego wrażenia, jak przed laty, kiedy Rogue debiutowało na ówczesnych konsolach. Śmiem nawet powiedzieć, że pecetowa wersja tamtej gry uruchomiona na najwyższych ustawieniach wygląda lepiej, niż edycja Remastered na standardowym modelu konsoli PS4 oraz Xbox One. Oczywiście te ulepszona wersje konsol mogą pociągnąć grę w rozdzielczości 4K, ale to tylko remaster i zawsze będzie wyglądał, jak remaster.
Oprawa graficzna nie jest najgorsza. Porównując ją z konsolowym oryginałem, poczyniono wielki krok naprzód. Zadbano o liczbę detali, a postacie wyglądają teraz bardzo naturalnie. Zwiększono również liczebność NPC w miastach, które w tej odsłonie naprawdę tętnią życiem. Prawdziwe jednak piękno gra pokazuje, kiedy wkroczymy w północne, pokryte śniegiem tereny.
Remaster zaopatrzono w nowe dodatki, których nie było w oryginale. Są to głównie stroje dla bohatera dostępne poprzez konto Uplay. Znajdziemy tam fatałaszki różnych postaci z różnych gier serii. Jeśli chcemy, to Shaya możemy nawet ubrać w strój Aguilara z filmowego odpowiednika.
Assassin’s Creed Rogue: Remastered w końcu ma swoje upragnione 5 minut. Najlepszą rzeczą w tym całym remasterze jest to, że zapomniana i pomijana przez wielu graczy odsłona ma w końcu okazję, żeby pokazać się w pełnej krasie. Historia Shaya Patricka Cormaca jest istotną opowieścią w całej sadze o asasynach i templariuszach, którą można przeżyć raz jeszcze. Świetnie bawiłem się przy przechodzeniu Assassin’s Creed: Rogue, ta doskonała zabawa wróciła także za sprawą wydanej nie tak dawno gry. Remaster czy nie, odsłonę tę trzeba uznać za bardzo dobrą.
PLUSY:
+ interesująca fabuła,
+ piękne zimowe pejzaże,
+ mroczniejsza wersja AC IV: Black Flag,
+ bitwy morskie.
MINUSY:
- przy zbliżeniach grafika kłuje w oczy,
- czuć przestarzałą mechanikę.
Źródło: fot. Ubisoft
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat