DC
Batman Knightfall: Upadek Mrocznego Rycerza. Tom 2 powinniśmy uznać za rzeczywisty początek legendarnej serii. Jej pierwsza odsłona miała na celu przygotować czytelników na nadchodzące wydarzenia: zapoznać z najważniejszymi postaciami, ich motywacjami i obecnym położeniem oraz nakreślić status quo w Gotham. Teraz jednak scenarzyści, Chuck Dixon, Doug Moench i Alan Grant, zabierają nas na główną arenę wydarzeń; Upadek Mrocznego Rycerza to właśnie ten komiks, w którym zobaczymy słynną scenę złamania kręgosłupa Zamaskowanego Krzyżowca. Sęk w tym, że to, co wielu czytelników opowieści mogłoby określić mianem jej kulminacji, nadchodzi relatywnie szybko. Dzięki temu mamy okazję przekonać się, że plan Bane'a dotyczący ostatecznego pokonania Batmana jest znacznie bardziej skomplikowany i długofalowy, niż początkowo zakładaliśmy. Drugi tom cyklu może również uzmysłowić, że momentami niesłusznie sprowadzamy Knightfall wyłącznie do historii, w której Mroczny Rycerz przeżył jedną z największych porażek w całej swojej komiksowej działalności. Recenzowana opowieść mówi nam naprawdę dużo o tym, jak tracące swojego najznamienitszego obrońcę Gotham staje się ostatnim bastionem w walce ze złem i niesprawiedliwością. (Nie) umarł król, niech żyje król! – chciałoby się rzec, widząc, jak symbol Batmana zaczyna na naszych oczach odradzać się w nowej, niespodziewanej formie.
Zanim Mroczny Rycerz stanie naprzeciw Bane'a, miasto Bruce'a Wayne'a zatrzęsie się w posadach. Antagonista doprowadził bowiem do tego, że z Arkham wydostają się odwieczni wrogowie Zamaskowanego Krzyżowca – z Jokerem i łączącym z nim siły Strachem na Wróble na czele. Jest ich zresztą tak wielu, że miasto zaczyna pogrążać się w chaosie. Coraz bardziej zmęczony batalią z hordą złoczyńców Batman musi zmierzyć się z Szalonym Kapelusznikiem, Misterem Zsaszem, Poison Ivy czy pomniejszymi łotrzykami w typie Film Freaka. To wojna na wyniszczenie: im Mroczny Rycerz jest słabszy, tym mniejsze ma szanse w pojedynku z czekającym na niego na końcu tego złowrogiego labiryntu Bane'em. Druga część komiksu skupiona jest z kolei na następstwach rzeczonego starcia; tę informację trudno z dzisiejszej perspektywy traktować jako spoilerową - kostium Batmana przejmuje działający wcześniej jako Azrael, Jean-Paul Valley. W tym momencie zmieniają się nie tylko kierunki narracji i fabularne środki ciężkości, ale i nasz sposób postrzegania postaci Zamaskowanego Krzyżowca. Mroczny Rycerz w wersji Valleya ku zaskoczeniu obserwującego jego działania Robina rozpoczyna swoją brutalną krucjatę, w której reguły gry są już diametralnie inne. Valley nie ma moralnych dylematów Wayne'a. Wdraża w życie zasady "zło złem zwyciężaj". Czy to jednak właściwa droga? I czy przypadkiem nie przyczyni się ona do strącenia pomnika Batmana z cokołu?
Zacznijmy od tego, co dla współczesnych czytelników może być mankamentem Upadku Mrocznego Rycerza. Mam tu na myśli przede wszystkim archaiczną z dzisiejszego punktu widzenia warstwę dialogową; są w tym tomie zwroty i sformułowania nasączone tak sporą dawką pompatyczności, że zamiast wlewać do serc odbiorców trwogę bądź nadzieję, będą nas niekiedy bawić. Podobnie rzecz ma się z lawinowym efektem wypuszczenia przez Bane'a złoczyńców z Arkham - o ile jestem w stanie zrozumieć cele przyświecające temu artystycznemu zabiegowi, to sposób jego implementacji w historii niekoniecznie robi piorunujące wrażenie. Na całe jednak szczęście scenarzyści skupiają większą wagę na tym, by jak najmocniej podkreślić najpierw zmieniającą się kondycję mentalną i fizyczną Bruce'a Wayne'a, natomiast później skonfrontować jego modus operandi z zasadami (czy raczej ich brakiem) Batmana–Valleya. Drugi tom serii Knightfall to świat zupełnie nieoczywistych kontrastów. W trakcie lektury zaczynamy inaczej postrzegać kategorie dobra i zła przy ich odnoszeniu do pejzażu Gotham. Intryguje też to, że nawet przy tak odważnych zabiegach twórczych całość opowieści jest aż do bólu spójna narracyjnie; opanowujący miasto korowód złoczyńców to przecież fascynująca wariacja na temat jednego z najpopularniejszych motywów w mitologii Batmana. Rzecz w tym, że jak do tej pory nikt z autorów nie miał odwagi, by w tego typu gigantomachii przedstawić Mrocznego Rycerza w tak opłakanym stanie. Pękają tu nie tylko kręgosłupy – nasza wiara w moc sprawczą herosa również ulega rozbiciu.
Strona graficzna tego komiksu zasługuje na najwyższe słowa uznania. Odpowiedzialni za nią artyści – wśród nich Graham Nolan, Jim Aparo i Norm Breyfogle – stawiają na nieustanne podkreślanie dynamiki wydarzeń, nie bojąc się przy tym sięgnąć po mocniejszą i brutalniejszą stylistykę. Zwróćcie też uwagę, jak często rysownicy skupiają się na oddaniu emocji malujących się na twarzach najważniejszych postaci; nawet grymas bólu czy irytacji wydaje się tu mieć jakieś większe, niemożliwe do jednoznacznej klasyfikacji znaczenie. To jednak samo centrum starej szkoły tworzenia warstwy wizualnej komiksu: monumentalność ilustracji idzie tu ramię w ramię z ich swoistą "dusznością".
Nie dotarliśmy jeszcze nawet do półmetka cyklu Knightfall, a Upadek Mrocznego Rycerza przyniósł nam to, na co czekało gros odbiorców serii – rozumiane wielopoziomowo zrzucenie Batmana z superbohaterskiego tronu. Z tym większym zaciekawieniem spoglądam więc w stronę kolejnych odsłon recenzowanej opowieści; patrząc z tej perspektywy, festiwal szaleństwa w Gotham dopiero co się rozpoczął. Niewyobrażalnie mocne uderzenia na początku rozbudzają apetyty na więcej: w znaczeniu fabularnym, ale i psychologicznym – nawiązują do obecnego położenia Bruce'a Wayne'a i jego następcy w opowieści. Nikogo z Was nie muszę przekonywać, że Upadek Mrocznego Rycerza to klasyk nad klasyki. Zostaje więc Wam tylko odkryć go na nowo.
Poznaj recenzenta
Piotr Piskozub