Patrząc na recenzje filmu Gods of Egypt w amerykańskiej prasie, można odnieść wrażenie, że wszyscy krytykują go za to, że aktorzy są biali, a to jest naprawdę krzywdzące dla tej produkcji i niepotrzebnie buduje wokół niej negatywną atmosferę. Alex Proyas tworzy solidne kino przygodowe oparte na akcji, humorze, dynamizmie i widowisku. Pod tym względem ta opowieść się sprawdza, bo widz jest ciągle angażowany w przygodę i na nudę narzekać nie może. Naprawdę dzieje się bardzo dużo i dzięki temu seans mija lekko i przyjemnie. Film ma problem na poziomie scenariusza, bo Proyas z jakichś przyczyn tworzy film za bardzo w stylu gry komputerowej, a to nigdy nie sprawdza się na kinowym ekranie. Można odnieść wrażenie, że obserwujemy współpracę dwóch graczy, którzy przemierzają kolejne etapy, by ostatecznie dojść do walki z bossem. Nawet pojawia się motyw platformówki, kojarzący się z wyczynami Legolasa z trylogii Hobbit. Fabularnie film oferuje opowieść banalnie prostą, sztampową i przewidywalną, do tego nie brak tutaj sztucznej przemiany bohaterów, mdłej budowy relacji i trochę drętwych dialogów. To właśnie w tym miejscu Bogowie Egiptu zaczynają okazywać swoją słabość, bo choć historia ciekawi, to nie angażuje emocjonalnie. Tak jakby wszystko zostało w miarę przemyślane, ale nigdy nie przekraczało granicy dobrego rzemiosła, bo tutaj naprawdę czuć potencjał na coś wyjątkowego i spektakularnego, ale zostaje on pogrzebany pod przeciętną realizacją. Fabuła jest sztampowa, ale w tym wszystkim widać masę dobrych, ciekawych i imponujących pomysłów, których wizualna realizacja może wywołać uśmiech na twarzy. Naprawdę Alex Proyas jest niezwykle kreatywnym człowiekiem - i to widać. Tyczy się to pomysłów na ukazanie pewnych elementów znanych z egipskiej mitologii, bo reżyser bierze i je robi z nimi coś intrygującego, co w wielu momentach pozytywnie zaskakuje. Szkoda tylko, że obok tych pomysłów nie dostaliśmy lepszej i bardziej sensownej historii, ponieważ w połączeniu z kreatywnością Proyasa mógłby z tego wyjść wyjątkowy film. No url Efekty specjalne nie są tak złe, jak można było spodziewać się po zwiastunie. Kwestia tyczy się ich nieodpowiedniego dopracowania, bo jest tutaj ogrom scen, które rażą w oczy, nie tworząc iluzji. Ta musi być zachowana - gdy widz ogląda film, musi uwierzyć we wszystko, co składa się na świat przedstawiony. Tutaj w wielu momentach po prostu mamy pełną świadomość, że oglądamy efekty specjalne, które nie są najwyższej jakości. Jednakże w tym wszystkim jest też sporo scen ładnych dla oka i nieodstających od standardu współczesnych blockbusterów. Czasem można odnieść wrażenie, że ten przesadny wizualny przepych oparty na CGI jest tak naprawdę efektem wymyślonej przez reżysera konwencji. O ile początkowo pojawiająca się tu i ówdzie sztuczność denerwowała, to z czasem zacząłem ją akceptować i przyzwyczajać się do spektaklu. Na pewno jest nierówno, ale bez tragedii, jaką zwiastowały trailery. 3D jest natomiast kompletnie niepotrzebne. Żadnego trzeciego wymiaru tutaj nie doświadczymy; widać, że twórca nawet nie myślał o 3D, kręcąc ten film, bo wówczas zostałoby to odpowiednio dostosowane przy wybieraniu kadrów. Do tego obraz jest straszliwie ciemny i niewyraźny, czego od bardzo dawna nie widziałem na seansie 3D. Wiemy już, że Gods of Egypt to pierwsza wielka klapa komercyjna box office 2016 roku. Porównując ją do zeszłorocznej, czyli filmu Jupiter Ascending, produkcja Alexa Proyasa ma więcej do zaoferowania pod względem rozrywkowym. Najlepiej powiedzieć, że mamy do czynienia ze sztampowym widowiskiem fantasy w stylu Starcia tytanów z nutką Mumii, ale drzemał tu potencjał na poziom Władcy Pierścieni. Szkoda, bo tematyka i pomysłowość reżysera zasługiwały na coś o wiele lepszego. Obejrzeć można w nudny wieczór, ale nic nie wybija się ponad przeciętność.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj