Brooklyn 9-9: sezon 4, odcinek 2 i 3 – recenzja
Koniec rozbudowanej historii związanej z gangsterem, który ma na celowniku Holta i Jake'a, jest satysfakcjonujący. Wszystko odbyło się w stylu Brooklyn 9-9.
Koniec rozbudowanej historii związanej z gangsterem, który ma na celowniku Holta i Jake'a, jest satysfakcjonujący. Wszystko odbyło się w stylu Brooklyn 9-9.
Tak naprawdę w obu odcinkach wystarczyłby duet Holt-Jake, by bawić się przednio do samego końca. Ich wspólne przygody zawsze były najjaśniejszym punktem Brooklyn Nine-Nine. Dobrze grają sceny w sklepie, wspólna ucieczka, zszywanie Holta, ale najlepsze jest to, co wydawało się kompletnie nieprzewidywalne: pocałunek w celi. Doskonale wykorzystano ten komiczny element, którego wyczucie czasu wręcz było idealnie w połączeniu z wiadomą reakcją szeryfa. Nie tylko wprowadzono wiele humoru w przygody tych postaci, ale też tradycyjnie wyśmiano pewne gatunkowe schematy - w tym przypadku zdecydowanie pokazano w krzywym zwierciadle małomiasteczkowego szeryfa.
Nowy kapitan posterunku zdecydowanie miał potencjał, by wprowadzić sporo zabawnych scen, ale nie został on niewykorzystany. Okazjonalnie było w tym coś śmiesznego, gdy pozwalał bohaterom na wszystko, by potem przejść ze skrajności w skrajność, ale tak naprawdę z czasem zaczyna to już nudzić. Mamy tak naprawdę w kwestii kapitana chyba trzy motywy ciągle się powtarzające. Wydaje się, że twórcy nie wykorzystują potencjału, bo tylko kilka z nich potrafi rozśmieszyć, a reszta pozostawia z obojętnością.
Powrót reszty ekipy oczywiście dodaje wiele humoru, ale są też pewne powtarzające się mankamenty. Głównie chodzi o Boyle'a, który jest wykorzystywany w obu odcinkach dwojako. Z jednej strony ma irytujące wstawki, które kompletnie nie bawią - choćby w scenach z Jakiem i Amy - a z drugiej dobrze się sprawdza jego rywalizacja z Terrym. To wygląda tak, jakby czasem twórcy sami nie czuli, gdzie w przypadku tej postaci powinna znajdować się granica, której przekroczenie grozi zmniejszeniem jakości. Dobrze też sprawdza się się Gina w scenach z Holtem, w końcu jakoś sprawnie wykorzystano specyficzność tej bohaterki. Brakuje w tym wszystkim większej roli Diaz, która nie miała nic ciekawego do roboty. Nawet niezręczność pomiędzy Amy i Jakiem w trzecim odcinku dobrze się sprawdziła i momentami była zabawna. Jest w tym pomysł, który trzeba było tutaj rozwinąć.
Cała sprawa Figuresa została rozwiązana dość szybko i sprawnie, ale można było odnieść wrażenie, że wszystko rozegrano zbyt prosto. Ja wiem, że to serial komediowy, ale nawet w tym aspekcie oparto się na dość sztampowych zagraniach, nie wykorzystując potencjału kulminacyjnego starcia. To powinno być nie tylko zabawne (choć postrzelenie Jake'a dobrze się sprawdza), ale też w pewnym sensie wyśmiewające właśnie te schematy gatunkowe. Tutaj tego brakuje.
Brooklyn Nine-Nine dobrze sprawdził się w odcinkach, w których nacisk położono na Jake'a i Holta, ale kiedy powróciła grupa, nie wszystko zagrało tak świetnie, jak można było oczekiwać. Nie każdy element serialu jest dopracowany, nie wszystkie gagi bawią. Przyjemnie, śmiesznie, ale poniżej oczekiwań, bo ta historia - budowana przez tyle odcinków - zasługiwała na mocniejszy finał.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat