Czysta krew – 04×06
Szósty odcinek Czystej Krwi to półmetek tego sezonu oraz ciąg dalszy romantycznego wątku Sookie i Erika sprzed tygodnia, który wreszcie został „ukoronowany”… wiadomo jak.
Szósty odcinek Czystej Krwi to półmetek tego sezonu oraz ciąg dalszy romantycznego wątku Sookie i Erika sprzed tygodnia, który wreszcie został „ukoronowany”… wiadomo jak.
Zacznę tak inaczej, bo od końca, ponieważ to on zrobił na mnie największe wrażenie. Może to pod wpływem utworu Neko Case „I Wish I Was the Moon”, ale zostałam urzeczona. Finał odcinka był słodko-gorzki, a zwycięsko wyszedł z niego… Bill. Może to dziwne, ale w moim mniemaniu tak właśnie jest. Pomimo swoich wad, wcześniejszego zachowania oraz swojej zakłamanej postawy wobec Sookie okazało się, że jest zwyczajnie mówiąc szlachetny, taki „facet starej daty”. Niskie uczucia, którymi kierował się wcześniej tj. chęć zemsty i odegrania się na Eriku czy zdobycie telepatki za wszelką cenę, w ostateczności przegrały z „dobrym Billem”. Dlatego scena, w której słyszymy piosenkę Neko Case i widzimy samotnego wampira stojącego na werandzie z lampką Tru może poruszyć (mnie na pewno), a scenarzyści na szczęście darowali sobie krwawe łzy. W tym samym czasie, gdzieś w lesie między Sookie i Erikiem doszło do pierwszego zbliżenia. Niektórzy krzyczą, że mało albo gdzie scena prysznicowa. Ja mówię, że to była scena idealna, sielankowa, jak to ujęła jedna z moich koleżanek „arkadyjska”, ale mimo wszystko nieprzesadzona w żaden sposób, bardzo romantyczna i pełna namiętności. Oczywiście szkoda, że nie ujrzeliśmy seksu pod prysznicem, ale uważam, że scenografia w lesie była lepsza od łazienkowej.
[image-browser playlist="609221" suggest=""]
©2011 Home Box Office, Inc.
Ale nie samym seksem Sookie i Erika żył ten odcinek. Prawdziwą perłą był Sam Trammell grający Tommy’ego, który udawał Sama. Z jednej strony świetna gra, z drugiej zabawne wykonanie. W końcu aktor mógł się wykazać swoim talentem i zrobił to bardzo dobrze. Niestety oznacza to również, że Sam Merlotte znów będzie miał problemy i będzie musiał odkręcić to, co zrobił jego brat.
Miłym zaskoczeniem okazał się fakt, iż Jason, ostoja „normalności” (które jest pojęciem subiektywnym) w tym serialu nie zamieni się w panterołaka. O ile w książkach ten zabieg był na miejscu i pasował, to jednak tutaj to byłby już tłok. W książkach wątek Hotshot był ciekawie przedstawiony, ale w serialu to jedna z największych porażek. Mimo tego zapowiada się, że i tak trochę się stanie w życiu brata Sookie. Czyżby miał zdradzić przyjaciela i zakochać się w jego dziewczynie? To się okaże.
Oczywiście straszna laleczka również nie spała. To ona najpewniej spowodowała pożar w domu Arlene i Terry’ego. Ciekawe kim jest duch murzynki, którą zobaczył mały Mikey. Czyżby to ona opętała tę szkaradną zabawkę?
Warto również wspomnieć wątek czarownicy Antonii, który coraz bardziej się rozkręca. Ciekawy pomysł z nekromancją (trochę Anitą Blake zapachniało i do tego rozkładająca się Pam), wymieszany z wampirzą polityką. Jest dobrze, ale mogło być lepiej. Fiona Shaw podoła tej roli jako aktorka, pytanie brzmi czy scenarzyści podołali tworzeniu tego wątku.
[image-browser playlist="609222" suggest=""]
©2011 Home Box Office, Inc.
Ja tu o plusach, ale oczywiście nie mogło zabraknąć minusów, jak np. dawanie nadziei, że Jesus w końcu zginie. To było zagranie nieczyste i zawód dla mnie, że jednak będziemy go jeszcze musieli oglądać. Drugą rzeczą jest to, że scena miała być dramatyczna, człowiek umiera, tu jakieś opętanie przez ducha, tu coś, ale jak zachować powagę, kiedy Lafayette ma coś dziwnego na głowie? Obecnie ten wątek uznaję jako zapychacz sezonu, w dodatku słaby.
Na mojej liście do odejścia znajduje się również Tara. Ciężko jest mi powiedzieć cokolwiek na jej temat, gdyż ta postać od samego początku mnie drażni. Nie wnosi nic interesującego i nie daję jej żadnej nadziei na poprawę. Ja się powtarzać nie lubię, ale nowa orientacja seksualna, którą w sobie odkryła, jest jak brzytwa dla tonącego.
Ogólnie daję odcinkowi ocenę 9 ze względu na refleksyjny koniec, miłe zaskoczenie w postaci Jasona i perełkę odcinka, czyli Sama wcielającego się w dwie postaci naraz. Może ten sezon jest słabszy od poprzedniego, bo brak w nim tak wyrazistych postaci, jakimi byli Russell, Franklin czy Coot, ale ta seria jest zwyczajnie inna, bo stawia o dziwo na głównych bohaterów (w końcu), którzy skupiają większą uwagę widzów niż dotychczas. Każdy z aktorów dostał nowe wyzwanie – odnalezienie się w postaci, którą grają od 3 latach, a która znajduje się w kompletnie nowej dla siebie sytuacji – Bill jako król, Eric jako tabula rasa, Sookie bez Billa za to z Erikiem i jak na chwilę obecną nie kelnerka, Jason jako stróż prawa, potencjalnie zamieniony w panterołaka, Pam opuszczona, bez urody i bez swojego krwawego twórcy, Sam jako człowiek, który nie daje wygrać negatywnym emocjom, Tara, która jakby nie patrzeć choć ma beznadziejny wątek i sama w sobie jest beznadziejna, to przeszła metamorfozę. Tak, zdecydowanie ten sezon to czas przemian i nowych ról, może się to niektórym podobać, innym nie, ja to kupuję.
Poznaj recenzenta
Sylwia ChłudDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat