„Dawno, dawno temu”: sezon 4, odcinek 2 – recenzja
Po spektakularnej porażce premierowego odcinka serii można było już tylko mieć nadzieję, że kolejny choć odrobinę zrehabilituje scenarzystów. Czy "White Out" udało się pokazać możliwość na to, że 4. sezon Dawno, dawno temu okaże się spójnie zmierzać w jakimkolwiek kierunku? I tak, i nie. Odcinek jest zdecydowanie lepszy niż poprzedni, jednak jeszcze nie zasługuje na miano dobrego.
Po spektakularnej porażce premierowego odcinka serii można było już tylko mieć nadzieję, że kolejny choć odrobinę zrehabilituje scenarzystów. Czy "White Out" udało się pokazać możliwość na to, że 4. sezon Dawno, dawno temu okaże się spójnie zmierzać w jakimkolwiek kierunku? I tak, i nie. Odcinek jest zdecydowanie lepszy niż poprzedni, jednak jeszcze nie zasługuje na miano dobrego.
Dawno, dawno temu ("Once Upon a Time") zyskuje dzięki temu, że fabuła przestała pląsać radośnie we wszystkich kierunkach naraz. Zamiast tego skupiła się bardziej na głównym wątku wprowadzonym przez Elsę, a pomniejsze składniki historii udało się twórcom z mniejszym lub większym powodzeniem spiąć z myślą przewodnią choćby przez wspólne działania postaci biorących czynny udział w rzeczonych wątkach pobocznych. Tym sposobem Emma i Elsa miały okazję na zimno przelicytować się wzajemnie, która z nich jest bardziej beznadziejna w kontrolowaniu swoich magicznych mocy, my dowiedzieliśmy się, co wspólnego ma David z Elsą, że haki nie są najlepszym sprzętem do kruszenia lodu, a władania mieczem można się nauczyć w jedno popołudnie oraz dlaczego w Storybrooke nagle wysiadł prąd (społeczność miasteczka zabierała się za przywracanie zasilania w taki sposób, że pozostaje niepojęte, jakim cudem cała instalacja elektryczna do tej pory w ogóle funkcjonowała). Przy okazji twórcom udało się naszkicować pewne paralele i zbieżne doświadczenia łączące postacie. Szkoda tylko, że zrobiono to w dość łopatologiczny sposób i łatwo się domyślić, jak pewne wątki rozwiną się dalej. Oby było to fałszywe proroctwo.
Na szczęście w 2. odcinku pojawiło się też kilka nawet zabawnych dialogów (złośliwe przytyki Haka do jakości randek z Emmą) i sytuacji może nie zawsze zamierzonych przez twórców - kiedy David i Emma odkrywają w lesie lodową barierę, aż dziw bierze, że z okolicznych krzaków nie napada na nich Nocna Straż. Niestety sam kapitan Hak był o wiele barwniejszą i ciekawszą postacią jako etatowy bad boy i postać z pogranicza dobra i zła niż jako wzdychający amant, narzekający na brak uwagi ze strony ukochanej kobiety oraz jej rzekomą hipokryzję.
[video-browser playlist="633174" suggest=""]
I można by rzec, że brzmi to wszystko całkiem nieźle, gdyby nie pewien szczegół, który drażni niczym bolący ząb. Historia znajomości Davida i Anny jest tak niewiarygodnie absurdalna i naiwna, że nie wiadomo, czy potraktować ją w sposób czysto humorystyczny, czy też spuścić litościwie zasłonę milczenia i wyprzeć ten fragment ze świadomości. Chyba jedynym pozytywnym elementem jest tutaj Robin Weigert, grająca postać wyjętej z dziecięcej rymowanki Bo Peep, która zamiast gubiącą owieczki pasterką okazuje się być groźną czarodziejką. Nauki płynące z tej historyjki są oczywiście równie budujące i pozytywne, tak jak bardzo niedorzeczne są jej założenia i logika. Najważniejszy morał płynący z tej opowiastki jest następujący: nasz czarujący książę nie powinien w żadnym razie zapuszczać długich włosów.
Nadal niestety nie do końca wiadomo, jaki pomysł mają twórcy na Annę i Elsę. Dość oczywiste jest, co chcą przez nie pokazać, ale same postacie trochę utknęły w ramach narzuconych przez oryginał, jakby obawiano się cokolwiek zmieniać, co mogłoby potencjalnie zdenerwować widzów i odebrać serialowi oglądalność. A szkoda, bo jakaś wariacja na ich temat byłaby zdecydowanie ciekawsza niż odtwarzanie animowanej maniery. Jednak postacią, na którą twórcy kompletnie nie mają pomysłu, jest Mary Margaret. Próby znalezienia dla niej miejsca w fabule zakończyły się nieco niefortunnym posunięciem i niezbyt śmieszną sceną, której założenie było zapewne zgoła inne. To trochę tak, jakby scenarzyści mieli pomysł na Śnieżkę, a Mary Margaret była niejako nieco kłopotliwą konsekwencją, której nie można tak po prostu przemilczeć.
Zobacz również: Elizabeth Mitchell z serialu "Lost: Zagubieni" w "Dawno, dawno temu". Nowe zdjęcie
"White Out" nie czyni jeszcze rewolucyjnej poprawy (zresztą to zaledwie 2. odcinek długiego sezonu), ale prezentuje już nieco lepszą formę niż premiera. Dawno, dawno temu nadal błąka się wśród meandrów nie do końca dobrze pospinanych ze sobą wątków, braku logiki i - nomen omen - letniej temperatury emocji. Być może pojawiająca się w zakończeniu odcinka postać wprowadzi trochę zawirowań fabularnych i nada intrydze nieco bardziej konkretny bieg i kierunek.
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat