Oglądając kolejne odcinki 2. sezonu Designated Survivor, można odnieść wrażenie, że codzienna praca prezydenta USA polega na ratowaniu Ameryki przed niechybnie zbliżającą się zagładą na wszelkich możliwych polach. O ile w pierwszych epizodach wydawało się to nawet zabawne, to w ostatnich zaczyna nużyć.
Tym razem nieustraszony Tom Kirkman musi poradzić sobie z awarią prądu, która sparaliżowała Washington i z aferą w Białym Domu, podczas protestu rdzennych mieszkańców Ameryki. Dodatkowo prezydenta odwiedza jego brat, z którym od dawna nie ma dobrych kontaktów. Kirkman konfrontuje się również z incydentem związanym z wyciekiem do mediów taśmy, na której grozi kierowcy odpowiedzialnemu za śmierć jego żony.
Taki bałagan to chleb powszedni dla amerykańskiej administracji prezydenckiej. Kirkman wraz z doradcami ochoczo skaczą w wir wydarzeń, dostarczając widzom kolejną dawkę patosu, nonsensu i tandety. Już sam kontekst problemów, z którymi muszą zmagać się bohaterowie, to sztampa nad sztampą. Kwestia Indian, walczących o swoją ziemię, to z jednej strony ograny do granic możliwości temat, a z drugiej droga po linii najmniejszego oporu dla scenarzystów chcących pokazać prezydenta USA rozwiązującego kolejny ważny problem. Po co komplikować opowieść, wprowadzając wymyślone wątki, jeśli można pozwolić głowie państwa wypowiedzieć się w dyskursie leżącym u podstaw historii Stanów Zjednoczonych? Takie populistyczne rozwiązanie charakterystyczne jest raczej dla wyrachowanych polityków, a nie seriali aspirujących do miana intelektualnej rozrywki.
Podobnie sytuacja wygląda z kolejnymi motywami. Brak prądu to doskonała okazja dla chuliganów i grabieżców, którzy w ciemności hasają sobie beztrosko po Waszyngtonie. Administracja prezydencka musi więc, walcząc z czasem, przywrócić porządek w stolicy i ukrócić panujący chaos. Jaka najgorsza sytuacja można się przydarzyć, gdy nie ma prądu? Oczywiście - awaria windy. Jak łatwo się domyśleć, taka niefortunna rzecz spotyka doradców prezydenta, którzy w izolacji czekają na ratunek.
Tak zwane sprawy odcinka stanowią największą bolączkę
Designated Survivor. Twórcy nie starają się nawet sprawiać pozorów, że zależy im na wprowadzeniu oryginalności do formatu. Idą po linii najmniejszego oporu, stawiając przed bohaterami problemy, które Amerykanie przepracowali w setkach dzieł z dziedziny kultury i sztuki, nie mówiąc już o dyskursie publicznym. Dlatego też
Designated Survivor trudno odbierać w kategorii sensownego thrillera politycznego, to raczej lekka opowieść skierowana do niezbyt wymagającego widza.
Równolegle do wątku prezydenckiego toczy się intryga szpiegowska, w której główną rolę odgrywa Hannah Wells. Bohaterka wciąż zaangażowana jest emocjonalnie w związek z podwójnym agentem, który po ujawnieniu jest zagrożony atakami ze strony rosyjskich służb. Niestety ten wątek również nie funkcjonuje jak należy. Historia Damiana i Hannah jest do bólu przewidywalna. Twórcy pielęgnują wątek romantyczny, ponieważ po śmierci pierwszej damy serial został pozbawiony ważnego motywu damsko-męskiego (związek między doradcami prezydenta nie ma zupełnie znaczenia fabularnego). Opieranie intrygi szpiegowskiej na sprawach miłosnych nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza że po raz kolejny scenarzyści nie popisują się finezją. Para bohaterów darzy się uczuciami, jednak jak na razie znajdują się po przeciwnych stronach barykady. Wiatr wydarzeń sugeruje jednak szybkie zmiany, o czym może świadczyć motyw udaremnienia przez Damiana zamachu na Hannah.
Jedyny interesujący wątek w dwóch omawianych odcinkach tym razem dotyczy spraw rodzinnych. Przybycie prezydenckiego brata wydaje się dość ciekawym rozwiązaniem, zwłaszcza że gość ma dużo więcej charyzmy i uroku niż głowa państwa. Bracia, po początkowej niechęci, rozładowują napięcie i rozpoczynają współpracę.
Breckin Meyer wprowadza trochę kolorytu i charakteru do rodziny Kirkmanów, którzy wciąż potrzebują tego jak powietrza.
Designated Survivor kontynuuje swoją podróż po równi pochyłej. Sprawy odcinka ciągną fabułę w dół. Brak kreatywności twórców widać praktycznie na każdym kroku, a wszechobecna poprawność polityczna nie pozwala scenarzystom rozwinąć skrzydeł. Znamienne dla serialu jest zakończenie czternastego odcinka, kiedy to Kirkman i pani gubernator Waszyngtonu, przy akompaniamencie pompatycznej muzyki, ratują obywateli przed samozniszczeniem, przy pomocy populistycznej przemowy. Kurtyna opada. Nie o taką Amerykę walczyliśmy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h