„Fear the Walking Dead”: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
Niespodziewane pojawienie się wojska w najnowszym odcinku "Fear the Walking Dead" niosło zagrożenie dalszego spowolnienia akcji. I tak rzeczywiście się dzieje, ale jednocześnie serial utrzymuje napięcie i wysoki poziom.
Niespodziewane pojawienie się wojska w najnowszym odcinku "Fear the Walking Dead" niosło zagrożenie dalszego spowolnienia akcji. I tak rzeczywiście się dzieje, ale jednocześnie serial utrzymuje napięcie i wysoki poziom.
Dlaczego retardacja ma tak kluczowe znaczenie w „Fear the Walking Dead”? Z jednej strony to nieskomplikowany zabieg stylistyczny, który poprzez spowolnienie akcji ma wzmagać zainteresowanie widza i intensyfikować napięcie. Z drugiej jednak to założenie fabularnego konceptu, który starał się będzie maksymalnie opóźnić dogonienie czasu linii fabularnej pierwszego sezonu „The Walking Dead”. Kiedy bowiem tak się stanie, serial straci obecną rację bytu i będzie musiał znaleźć zupełnie nową tożsamość, aby nie okazać się zbędną powtórką z rozrywki.
W dużej mierze to w tym rozwiązaniu kryje się więc polaryzacja opinii widzów. Obiektywne porównanie dotychczasowych odcinków do pierwszej serii "TWD", która dynamicznie parła naprzód, wypada więc blado. Ma ono oczywiście rację bytu (to samo uniwersum), ale jednak „Fear the Walking Dead” przyjęło inną drogę rozwoju, co wyraża się m.in. w statusie „serialu towarzyszącego”. Po czterech odcinkach można już z pełną mocą stwierdzić, że ta unikalna tożsamość niekoniecznie musi odpowiadać wszystkim fanom pierwotnego hitu AMC.
Ci, którzy wgryźli się w zaproponowane podejście, będą potrafili jednak w pełni docenić walory produkcji oraz rozwijanie zaprezentowanego świata o nowe obszary, niedostępne w świecie Ricka Grimesa - takie jak choćby otwarcie „Not Fade Away”, które maluje względnie obyczajowy obrazek (jogging, relaks w basenie, zabijanie nudy) małej społeczności, która dostosowuje się do obecności wojska. A to wszystko ze świetnym podkładem muzycznym („Perfect Day” w wykonaniu Lou Reeda), który składa się na przyjemność odbioru tych naturalnych, ludzkich reakcji.
Mimo że w odcinku długo nie dzieje się nic konkretnego, a nieumarłych nie ma wcale, nie jest to sielanka. Scenarzyści umiejętnie utrzymują grozę i niepewność sytuacji, do czego wystarcza im minimalistyczny pomysł tajemniczego światełka na wzgórzu. Podobnie precyzyjna i unikająca taniej sensacji jest wyprawa Madison za ogrodzenie. Oczami bohaterki poznajemy zaledwie dwie ulice, nie pada żaden komentarz, ale to w zupełności wystarcza, aby satysfakcjonująco, acz stopniowo popychać fabułę naprzód.
Taka cierpliwość jest przystępna przede wszystkim dzięki niskiemu kontekstowi produkcji, który najłatwiej rozpoznać można w dialogach. Każdy odcinek przemyca kilka świetnych pod tym względem scen, a tym razem na pochwałę zasługuje fizyczna konfrontacja Madison z Nickiem. Wszystkie zawarte w niej emocje wyrażone zostały prosto, spójnie i zupełnie bez słów. Bez perorowania, a z naciskiem na (dosadną) komunikację niewerbalną - i to jest coś, z czym serial radzi sobie wyśmienicie.
[video-browser playlist="749457" suggest=""]
Starcie tych dwóch postaci to również ciekawy symbol przewagi ogółu postaci kobiecych, które pokazywane są z wyraźnie korzystniejszej strony niż mężczyźni (za wyjątkiem konkretnego Daniela Salazara). Madison pierwsza wyraża brak zaufania i gotowa jest podjąć konieczne działanie; Alicia jest w pełni świadoma zagrożenia i nienormalnego stanu rzeczy; Liza niesie bezinteresowną pomoc potrzebującym; doktor Exner wydaje się jedyną szczerą osobą z wojska, a Ofelia nie waha się wykorzystać swojej seksualności, by zdobyć potrzebne leki. Wszystkie te postawy nakreślone są umiejętnie i z wielopłaszczyznowym tłem. Tymczasem działania i charaktery panów najłatwiej sprowadzić jest do negatywnego epitetu. Mamy tu więc lekko naiwnego Travisa, zupełnie bezradnego Douga Thompsona, cynicznego pułkownika Moyersa, perfidnego narkomana Nicka i raczej nieprzydatnego Chrisa.
Dysonans ten jest interesujący, choć trudno jednoznacznie określić, czy to celowe i przemyślane decyzje scenarzystów, czy czysty przypadek. Tak czy siak, sugeruje on jednak, iż to mężczyźni będą musieli przejść trudniejszą transformację, aby zaadaptować się do nowego świata. Ową perspektywę można zestawić po stronie plusów odcinka, niewątpliwym minusem jest już jednak sposób prezentacji wojska. Typowo dla takich sytuacji to żołnierze kreowani są na tych złych – chamskich, interesownych, odmawiających komunikacji i bagatelizujących powagę sytuacji oraz nastroje społeczności.
Czytaj również: „Fear the Walking Dead” znów traci widzów
Cześć działań armii pokazana jest oczywiście wiarygodnie, ale im bliżej przyglądałby im się "Fear the Walking Dead", tym więcej pojawiłoby się hollywoodzkich klisz. Tym lepiej więc, że historię poznajemy z perspektywy zwykłych jednostek, co zgodne jest również z fundamentami świata wypracowanego przez Roberta Kirkmana.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat