

Wehikuł czasu – wielkie tajemnice czasoprzestrzeni, ryzyko paradoksu i możliwości przypadkowego unicestwienia własnego pradziadka, powaga, nauka i filozofia… Tymczasem w powieści Harry’ego Harrisona posłuży on do podróży w czasie w celu nakręcenia kiczowatego, hollywoodzkiego filmu przygodowego – dla zaoszczędzenia czasu (inaczej wytwórnia filmowa urwie głowę producentowi), zasobów ludzkich i kosztów scenografii.
Dzięki wynalazkowi profesora Hewitta, zwanego vremeatronem, reżyser Barney Hendrickson będzie miał niepowtarzalną i jedyną okazję nakręcić film o wikingach wśród prawdziwych wikingów. Jeśli tylko dogada się z nimi za pomocą spłoszonego tłumacza i hektolitrów whisky, nim rozniosą ekipę filmową na mieczach i włóczniach, o siekierach nie wspominając. Co prawda warunki na planie okażą się dosyć trudne, można rzec – polowe, główna gwiazdeczka filmu Slithey Tove (przez plotkarzy opisywana jako aktorka o umiejętnościach marionetki, móżdżku chihuahuy i moralności Fanny Hill) – głupiutka jak but i nader kochliwa, a główny aktor niemal natychmiast wypadnie z gry po złamaniu nogi. Ale od czego są pomysłowość i improwizacja? Głównego bohatera może przecież zagrać prawdziwy, bardzo nieokrzesany wiking Ottar. A w razie problemów ze scenariuszem, warto posłać scenarzystę, żeby dokonał odpowiednich zmian na kilka tygodni do dewonu – gdzie nic nie będzie go rozpraszało. To, że akurat wtedy płazy zaczęły wychodzić na ląd i pan Chang powraca z obłędem w oczach, mamrocząc pod nosem o ślepiach i zębach, wydaje się tylko drobnym wypadkiem przy pracy. Oto powstaje prawdziwe cinéma vérité (łącznie ze sceną uno momentos, której jednak nie będzie można pokazać na ekranie), a wszystko to w oparach lekkiego chaosu, absurdu i przedstawionych w bardzo krzywym zwierciadle realiach kina Hollywood lat 50. ubiegłego wieku.

Zagłębianie się w uniwersum Filmowego wehikułu czasu Harry'ego Harrisona to czysta przyjemność i mnóstwo śmiechu, czasem mocno ironicznego, ale niemniej szczerego i radosnego. To klasyka fantastyki, która zupełnie się nie zestarzała i nadal ma w sobie mnóstwo uroku. A że bardziej bawi, niż edukuje i poszerza horyzonty naukowe czy poznawcze (choć momentami próbuje się nam wyjaśniać specyfikę podróży w czasie)? To tylko jedna zaleta więcej.
Harry Harrison, mistrz klasycznego science fiction, znany przede wszystkim z cyklów Planety śmierci, Stalowego Szczura czy mocno przerysowanej satyry Bill, bohater galaktyki, nigdy nie stronił od humoru, ale w Filmowym wehikule czasu idealnie go wyważył.
Na uwagę zasługuje także oprawa graficzna powieści. Książka została wydana w konsekwentnie utrzymanym stylu serii klasyki fantastyki (zatytułowanej Wehikuł czasu), publikowanej przez wydawnictwo Rebis i redagowanej przez Sławomira Folkmana.
Poznaj recenzenta
Monika Kubiak
