„Galavant”: sezon 1, odcinek 5 i 6 – recenzja
Najbardziej szalony serial ostatnich lat zmierza do finału 1. sezonu. Zmierza zdecydowanie zbyt szybko, bo "Galavant" to jedna z najlepszych obecnie emitowanych komedii i żal będzie się z nią rozstawać po ledwie 8 odcinkach.
Najbardziej szalony serial ostatnich lat zmierza do finału 1. sezonu. Zmierza zdecydowanie zbyt szybko, bo "Galavant" to jedna z najlepszych obecnie emitowanych komedii i żal będzie się z nią rozstawać po ledwie 8 odcinkach.
"Galavant" nie tylko tryumfuje tam, gdzie poległo Hollywood, bo podobna w pomyśle komedia fantasy „Wasza wysokość” z 2011 roku nie dorasta produkcji ABC do pięt, ale robi to w wielkim stylu, utrudniając sobie zadanie faktem, że jest również musicalem. Fantasy, komedia, musical – mimo już 6 wyemitowanych odcinków wciąż trudno nie dziwić się, że taki twór nie tylko nie wali się pod ciężarem niedorzeczności, ale z epizodu na epizod potwierdza swoją klasę.
Nie inaczej jest z odcinkami „Completely Mad… Alena” oraz „Dungeons and Dragon Lady”, w których nacisk został położony na dwie z postaci: byłą narzeczoną tytułowego Galavanta, a obecnie królową Madalenę, oraz króla Ryszarda, niezaprzeczalnie będącego największą ozdobą serialu. Zwłaszcza tego drugiego poznajemy o wiele lepiej - dzięki czarodziejowi Xanaxowi zagłębiamy się w jego przeszłość i okoliczności, w jakich został władcą. Ponieważ zaś każda scena z Timothym Omundsonem jest wspaniała, szczególnie gdy sparuje się go z królewskim kucharzem (świetny Daniel Evans), odcinek 6 to perełka, która dodatkowo wciska w fotel niesamowitym zakończeniem.
[video-browser playlist="652473" suggest=""]
Zakończeniem, w którym pojawia się kolejny rozpoznawalny aktor, Rutger Hauer. A choć na ekranie jest przez ledwie kilka sekund (jeszcze powróci), robi nie mniejsze wrażenie niż wcześniej John Stamos w 2. odcinku (sceny z jego pojedynku z Galavantem są rozbrajająco śmieszne), „Weird Al” Yankovic jako śpiewający mnich w 5. epizodzie czy Ricky Gervais w roli wspomnianego – mało kompetentnego - czarodzieja Xanaxa.
Generalnie wciąż jest zabawnie, momentami niedorzecznie i tanecznie, nie brakuje także umiejętnego grania z gatunkowymi kliszami, zwłaszcza zaś wyśmiewania tradycyjnie towarzyszącego opowieściom o rycerzach patosu (umawianie się na 21:00!). Co ciekawe też, mimo tytułu potwierdza się, że „Galavant” nie ma jednego bohatera, nie skupia się na jednym wątku - siłę czerpie zarówno z pierwszego, jak i drugiego planu, czego przykładem jest wspominany już kucharz, który wreszcie dostał nieco więcej czasu ekranowego, wykorzystując go na wspaniałą piosenkę miłosną biedoty, ale także niezmiennie zabawny Vinnie Jones jako królewski goryl Gareth.
Czytaj również: Stacja FOX zamawia kolejne piloty
Przed nami finał w 7. i 8. odcinku, a następnie - miejmy nadzieję - kolejny sezon. „Galavant” jak mało która produkcja zasługuje na to, by zostać z widzami na dłużej.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat