Glee – 03×01
Zaraz, zaraz, czy "Glee" w ogóle było kiedyś dobre? Na pewno gdzieś na początku, potem nieco straciło pazur. Premiera trzeciego wraca do korzeni i to w nienagannym stylu.
Zaraz, zaraz, czy "Glee" w ogóle było kiedyś dobre? Na pewno gdzieś na początku, potem nieco straciło pazur. Premiera trzeciego wraca do korzeni i to w nienagannym stylu.
Twórcy serialu z Ryanem Murphym na czele obiecywali zmiany i obranie innego niż w drugim sezonie kierunku. Już od pierwszych minut czuje się, że udało im się to w stu procentach. Mocny nacisk na fabułę, rozwój bohaterów, śpiewanie piosenek jedynie w tle, tego właśnie brakowało. Dość powiedzieć, że pierwszy wokal słyszymy dopiero po ponad 15 minutach odcinka!
W "The Purple Piano Project" bohaterowie mierzą się z tym, co dotyczy każdego ucznia liceum - wybór przyszłości. Każdy ma plany i marzenia, często jednak nikną one w konfrontacji z rzeczywistymi możliwościami. Temat może banalny, ale jakże prawdziwy. Z radością zatem oglądałem takie przyziemne, prostolinijne Glee, wiedząc że żadna nowa dziewczyna nie okaże się być czarownicą, zabójczo przystojny chłopak wampirem, a priorytetem w życiu nastolatków nie jest tylko przespanie z jak największą ilością ludzi w danym tygodniu. No i tutaj też nikogo nie zastąpił Ashton Kutcher.
[image-browser playlist="607923" suggest=""]©2011 20th Century Fox Television
A propos zmian fabularnych to jednak kilka się trafiło. Wielkousty blondyn Sam nie nadążył nacieszyć się Mercedes i wątek tej pary zniknął równie szybko, jak się pojawił. Zresztą w ogóle w New Directions zaszły spore zmiany - chór opuścił nie tylko Sam, ale także Lauren, Quinn i… Santana. Choć wydaje się, że przynajmniej w dwóch ostatnich przypadkach będzie to krótkotrwałe, ale na pewno dodaje to wszystko nieco dramatyzmu. Potężny zastrzyk nowej energii zyskało jednak McKinley High, kiedy pojawił się w nim Blaine Anderson. Darren Criss to bez wątpienia jedno z największych odkryć tego serialu i dobrze, że znalazło się miejsce dla niego w trzecim sezonie. Nie tylko z niego nie zrezygnowano, ale dano mu jeszcze większą rolę - fani na pewno będą uradowani. Szkoda za to trochę ekipy Warblersów. Ich styl był fenomenalny, ale może jeszcze będzie okazja, by ich usłyszeć.
Prawdziwą niespodzianką było za to pojawienie się jednego z finalistów The Glee Project, Lindsey Pearce. Podczas gdy Damien, Sam i Alex pojawiają się dopiero za kilka odcinków już teraz mieliśmy okazję zobaczyć jedną z twarzy, która oczarowała nas w wakacyjnym programie stacji Oxygen. Pearce w swojej niestety krótkiej roli pokazała się z najlepszej możliwej strony - jej umiejętności wokalne i taneczne niczym nie odbiegają od standardów serialu, a nawet plasują ją w jego czołówce. Rzeczywiście Rachel ma się czego obawiać.
[image-browser playlist="607924" suggest=""]©2011 20th Century Fox Television
Dobrze wpasowane numery musicalowe dopełniły tylko i tak już świetny odcinek. Oczywiście muzyka jest tym, co stanowi siłę serialu, tym, co wyróżnia go spośród dziesiątek innych produkcji, ale drugi sezon pokazał, że samo śpiewanie hitów nie wystarcza, trzeba też umiejętnie je połączyć z warstwą fabularną. To w premierze trzeciego sezonu udało się znakomicie, a otwierające "We Got the Beat" i zamykające "You Can't Stop the Beat" będzie tkwiło w naszych głowach przez kolejny tydzień.
Mniej wystawnie, ciszej, a jednak zdecydowanie lepiej. Glee w trzecim sezonie ma dużą szansę wrócić do chwały, jaką zyskało dwa lata temu.
Ocena: 9/10
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat