„Gotham”: sezon 1, odcinek 10 – recenzja
Jesienny finał Gotham to olbrzymie rozczarowanie. Było rzeczą oczywistą, że wydłużenie sezonu z 16 do 22 odcinków będzie wiązało się ze spokojniejszym rozwijaniem wątków, ale twórcy wybrali sobie iście okropny moment, aby przedstawić nam próbkę tychże zabiegów. Nie tak powinna wyglądać ostatnia odsłona serialu w tym roku.
Jesienny finał Gotham to olbrzymie rozczarowanie. Było rzeczą oczywistą, że wydłużenie sezonu z 16 do 22 odcinków będzie wiązało się ze spokojniejszym rozwijaniem wątków, ale twórcy wybrali sobie iście okropny moment, aby przedstawić nam próbkę tychże zabiegów. Nie tak powinna wyglądać ostatnia odsłona serialu w tym roku.
Gotham prezentowało nierówną formę od samego początku emisji, a odcinki przeciętne przeplatały się z tymi lepszymi. Do zachwytów było nam daleko, ale nagle pojawiło się światełko w tunelu w postaci 7. odcinka pt. "Penguin’s Umbrella". Był on zdecydowanie najlepszy w tej serii i wydawało się, że produkcja stacji FOX pójdzie za ciosem. Niestety stało się coś zupełnie odwrotnego. Nagle najciekawsza historia, którą są machinacje Pingwina i wątek gangsterski, została zepchnięta na drugi plan. Pierwsze skrzypce zaczęły zaś grać serialowe dzieciaki, na co można było zareagować tylko jednym, wielkim zdziwieniem. To właśnie Bruce i Selina byli w jesiennym finale głównymi bohaterami i sprawdziło się to wyjątkowo marnie.
Muszę uczciwie przyznać, że powyższa ocena byłaby jeszcze niższa (tak, dobrze przeczytaliście), gdyby nie Alfred Pennyworth. Calutka gwiazdka jest tu dla niego, bo on jedyny sprawił, że ten odcinek dało się oglądać. Wreszcie mógł wykazać się jako prawdziwy twardziel, a i od czasu do czasu rzucił genialnym one-linerem. Podczas seansu "LoveCraft" przeszło mi przez myśl, że może teraz kolej Jima na poniańczenie Bruce’a w posiadłości Wayne'ów, a Alfreda trzeba wypuścić na ulicę i sparować z Bullockiem. Takich partnerów to ja rozumiem! Partwee i Logue mają niesamowita ekranową chemię. Wielka szkoda, że było to doświadczenie zapewne tylko jednorazowe.
[video-browser playlist="629307" suggest=""]
To tyle, jeśli chodzi o doszukiwanie się zalet w recenzowanym epizodzie. Twarz krzywiła mi się bezwarunkowo za każdym razem, gdy Cat "flirtowała" z młodym Bruce'em. To teen drama rodem ze stacji CW było niemal nie do wytrzymania (skakanie pomiędzy budynkami również). Aktorsko to również najsłabszy odcinek do tej pory. Niemała w tym zasługa scenarzystów, którzy stwierdzili, że zaledwie jedna scena z Cobblepotem wystarczy. Bullock i Alfred robili, co mogli, ale niestety negatywnego wrażenia nie zatarli. Należy tu "wyróżnić" przede wszystkim aktorkę, która grała niesamowicie wygimnastykowaną zabójczynię. Każdy moment z nią śmieszył do rozpuku, a jej kreacja była sztuczna i wręcz groteskowa. Pojedynek słowny pomiędzy Dentem i Gordonem byłby zaś znośny, gdy obaj panowie grali w licealnym przedstawieniu, a nie w amerykańskim primetime.
Co oprócz tego? W zasadzie chyba nic. Plan Fish na razie stoi w miejscu, a Pingwin jest na tropie jej wtyczki, ale na rozwój tego wątku musimy czekać do stycznia. Gordon został przeniesiony do Arkham, gdzie – czego możemy być pewni, bo Gotham oryginalnością nie grzeszy – czeka go jakiś bunt pacjentów i zamieszki. Może jego historię rozrusza Morena Baccarin, która ma pojawić się w tym wątku w gościnnej roli. Tymczasem w mieście nadal panuje status quo, korupcja się szerzy, a nikt najpotężniejszym rodzinom mafijnym nie może podskoczyć. Nawet Harvey Dent został tu przedstawiony jako marionetka burmistrza i postać wybitnie papierowa.
Czytaj również: "Supergirl" w tym samym świecie co "Arrow" i "The Flash"?
Czekamy więc na swego rodzaju restart i początek drugiego rozdziału opowieści przedstawianej w Gotham. Może po Nowym Roku nabierze ona rumieńców.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat