Gotham: sezon 3, odcinek 6 – recenzja
W trzecim sezonie serial Gotham zaskakuje niezłą fabułą, nieszablonowymi pomysłami i zwyczajną przyjemnością płynącą z oglądania. Follow the White Rabbit nie tylko utrzymuje ten poziom, ale wydaje się wręcz najlepszym dotychczasowym odcinkiem.
W trzecim sezonie serial Gotham zaskakuje niezłą fabułą, nieszablonowymi pomysłami i zwyczajną przyjemnością płynącą z oglądania. Follow the White Rabbit nie tylko utrzymuje ten poziom, ale wydaje się wręcz najlepszym dotychczasowym odcinkiem.
Po seansie najnowszego odcinka Gotham, w którym dzieje się naprawdę sporo, w pamięć paradoksalnie najmocniej zapada jednak drugi plan, a więc wątek Cobblepota i Nygmy. Zasugerowana ostatnio w dwuznaczny sposób homoerotyczna relacja bohaterów jest tutaj kontynuowana i na dodatek przybiera formę nieśmiałej i niespełnionej miłości. Z jednej strony może wzburzyć niemałą konsternację (wśród konserwatywnych fanów materiału źródłowego), z drugiej jest jednak pomysłem świeżym, odważnym i nieoczekiwanym.
Problem jest z nią jednak taki, że niespecjalnie pasuje do kreacji Pingwina. Bohaterowi bardziej do twarzy jest z gniewem i manipulacją niż uczuciowymi turbulencjami nastolatka. Kłodą pod nogi jest też wprowadzenie sobowtóra pani Kringle, który na dobre odciągnie i tak nie do końca zdeklarowanego Nygmę. Wygląda na to, że scenarzyści wyciągnęli strzelbę tolerancji i otwartego umysłu, ale nie mają zamiaru pociągać za spust, co zaraz skończyć się może nieopatrznym postrzałem w stopę.
Równie ciekawy jest wątek główny i powracający w pełnym wymiarze Mad Hatter. Jego kreacja, choć pozbawiona odcieni szarości, wypada na ekranie bez większych zgrzytów. Duża w tym zasługa szarżującego aktora, który przekonuje swoją szaleńczą ekspresyjnością. Działania postaci mają co prawda znamiona typowych i oczywistych względem medium komiksu, ale ich wykonanie i końcowy efekty potrafią pozytywnie zaskoczyć. Z korzyścią dla wydźwięku całości ograniczono też tym razem campowe zapędy i postawiono na poważniejszy klimat. Pomaga również strona wizualna, bo choć rzadko się o tym wspomina, to spośród komiksowych seriali kręconych głównie w studiu Gotham jest zdecydowanie najładniejszym i najbardziej dopracowanym.
Prowadząc główną historię, scenarzyści nie bali się zachowywać fabularnej konsekwencji i sprawili, że dylematy Gordona są odczuwalne, a ten faktycznie skazany jest na porażkę. Kluczowa rozmowa przy stole, w której bohater zmuszony jest wybrać pomiędzy Lee a Vale, zmierzała początkowo do przewidywalnego heroicznego aktu i szczęśliwego zakończenia. Spryt Hattera i bezkompromisowość Gordona popchnęły ją jednak w zupełnie niespodziewanym kierunku i wrzuciły do serialu garść nowych dynamik i interpretacji dotyczących prawdziwych uczuć protagonisty. Takie śmiałe rozwiązania dają też energię i drugi oddech, potrzebny do utrzymania zainteresowania widza. Bardzo dobre jest także ciche zakończenie i cliffhanger, który umiejętnie wprowadza dozę niepewności.
Intrygująco zapowiadają się zaś wzrastające moce komisarza Barnesa. Kwestią czasu jest, kiedy furia weźmie nad nim górę, a Michael Chiklis zamieni się w nieobliczalnego stwora i spuści komuś łomot. W korzystnym odbiorze odcinka pomógł też fakt nieobecności przeciąganego i zbytecznego wątku Fish Mooney, a także wciąż niewystarczająco ciekawego Bruce’a Wayne’a. Skupienie się na losach Gordona to mała próbka tego, o ile lepsza i konkretniejsza byłaby to produkcja bez słabych punktów obsadowych.
Daleką drogę przebyło Gotham, żeby stać się wartościową pozycją w telewizyjnym krajobrazie komiksowych ekranizacji. Jeszcze dłuższą przebyłem ja, aby być w ogóle w stanie zaakceptować i docenić groteskową estetykę oraz fabularną hybrydowość. Czas spędzony z serialem dzisiaj nie wydaje się już całkiem zmarnowany.
Źródło: zdjęcie główne: FOX
Poznaj recenzenta
Piotr WosikDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat