Gra o tron – sezon 6, odcinek 1 – recenzja
Jeśli ktoś nie ogląda serialu Gra o tron, przez najbliższe tygodnie może mieć wrażenie, że coś ważnego w życiu go omija. Jedna z najpopularniejszych produkcji telewizyjnych na świecie powróciła ostatniej nocy z 6. sezonem i był to powrót, który fani zapamiętają na długo.
Jeśli ktoś nie ogląda serialu Gra o tron, przez najbliższe tygodnie może mieć wrażenie, że coś ważnego w życiu go omija. Jedna z najpopularniejszych produkcji telewizyjnych na świecie powróciła ostatniej nocy z 6. sezonem i był to powrót, który fani zapamiętają na długo.
Z prostej przyczyny: pod koniec 5. sezonu Game of Thrones dogoniła książki, a to oznacza, że wydarzenia, jakie oglądać będziemy w kolejnych odcinkach, nie są już oparte na stronach z Pieśni Lodu i Ognia, której kolejna część nie została jeszcze wydana. Twórcy serialu idą własnym torem i obierają ciekawy kierunek, szczególnie w wątku na Murze, bo to on (przy wszystkich innych wydarzeniach z The Red Woman) był najistotniejszy w powrocie produkcji HBO do ramówki.
Obejrzyj za darmo 1. odcinek 6. sezonu Gry o tron
Jon Snow nie żyje. Wszyscy producenci oraz aktorzy powtarzali to zdanie od 10 miesięcy i dziś możemy stwierdzić, że nie kłamali. Ulubieniec fanów jest martwy. Pytanie tylko – na jak długo? Już pierwsza scena z nowej serii jest na swój sposób przejmująca i zachwycająca. Długi najazd kamery na ciało martwego i zakrwawionego Snowa robi wrażenie, a następnie wydarzenia toczą się dość szybko. Bohater zostaje odnaleziony przez Davosa, ukryty w jednym z budynków, w czym dodatkowo pomagają mu ludzie wierni Jonowi. Pojawia się też Melisandre. To o niej miał być ten odcinek (zatytułowany The Red Woman), a mimo że bohaterka nie odgrywa jakiejś wielkiej roli, to odpowiada za zaskakujący cliffhanger. Prawda o Melisandre (szkoda, że Stannis nie dożył tej chwili) okazuje się bolesna, przerażająca, smutna, ale jakże ciekawa w kontekście... poświęcenia swojego długiego życia na potrzebę wskrzeszenia Jona?
Być może wybiegam zbyt mocno do przodu, ale ostatnia scena odcinka nie może być przypadkowa w kontekście wydarzeń, które są przed nami. Sytuacja w Czarnym Zamku jest napięta, a jak wiemy ze zwiastunów, Ser Alliser Thorne nie będzie czekał wiecznie, aż Davos i jego ludzie się poddadzą. Na tle pozostałych wątków sytuacja na Murze jawi się najciekawiej i to ten wątek przynajmniej przez najbliższe tygodnie powinien napędzać całą historię.
W Królewskiej Przystani dzieje się zaskakująco niewiele. Jaimie przybywa do stolicy z ciałem Myrcelii, a Cersei przypomina przepowiednię wiedźmy, którą widzieliśmy w premierze 5. sezonu. Jest też krótka wstawka z Margaery, tak naprawdę „zaznaczająca” jej ciągłą obecność w serialu. Pozytywnie zaskakują twisty w Dorne. Zarówno śmierć Dorana, jak i jego syna pokazują, że będzie to ród, który w 6. serii odegra większą rolę niż przed rokiem.
Nie ukrywam – miałem nadzieję, że w 6. sezonie dojdzie do przełomowego momentu, w którym Daenerys w końcu uda się do Westeros. Wygląda jednak na to, że twórcy mają zupełnie inne plany na ten wątek, o czym świadczy spalenie większości, jeśli nie wszystkich statków przebywających w porcie, czego świadkiem był Tyrion i Varys. To ryzykowny ruch, na tę chwilę przekreślający szansę podboju Westeros przez Dany i jej armię. Z kolei sama królowa schwytana przez Dothraki nie jest w najlepszym położeniu, choć i tak dzięki swojej przeszłości i wspomnieniu khala Drogo udaje się jej przetrwać. Pozostaje kwestią czasu, aż bohaterka zostanie odnaleziona przez Joraha i Daario, a także przez jednego ze smoków.
Czytaj także: Aktorka grająca Melisandre o zwrocie akcji z premiery 6. sezonu
W końcu jakąś istotną rolę do odegrania w serialu będzie miała Brienne. Odnalezienie Sansy i Theona pozwala wierzyć, że wątek ten nabierze rozpędu, w przeciwieństwie do tego, co oglądaliśmy dotychczas. Pytanie tylko, co zastanie cała czwórka (z Podrickiem i Theonem), gdy dotrze na Mur, bo wydaje się, że tylko w tamtym kierunku mogą się udać. Wspomnieć należy też o krótkiej wstawce z Braavos, gdzie Arya uczy się trudnego życia jako niewidoma i rozpoczyna kolejny etap swojego szkolenia. Bohaterka wygląda dość przerażająco i nie da się ukryć - po wielu wzlotach (w poprzednim sezonie Arya zdecydowanie odżyła i odnalazła w swoim życiu cel) tym razem znów upada. I to dość mocno. Jej wątek kolejny raz jest bardzo mocno oderwany od wydarzeń w Westeros i obecnie trudno stwierdzić, czy kiedyś to się zmieni. Nie da się jednak ukryć, że córki Starków znów nie mają łatwo, a ich los jest wielką niewiadomą.
Premiera 6. sezonu Game of Thrones nie była spektakularna i nie różniła się zbytnio od debiutów poprzednich serii. Scenarzyści kolejny raz zaserwowali nam solidne wprowadzenie w dobrze znane wątki. Prawdą jest, że wiele scen z pilota widzieliśmy w zwiastunie, ale nie wszystkie. Wielka bitwa zapowiadana przez twórców pojawi się zapewne w 9. odcinku, a dopiero w kolejnych epizodach zobaczymy Brana i być może Nocnego Króla. Twórcy dawkują emocje, nie odkrywają od razu wszystkich kart i czuć, że nowe rzeczy (jak np. prawdziwy los Melisandre) ujawniać będą stopniowo. Jestem za, mając jednak nadzieję, że kolejne odcinki będą od premiery jeszcze lepsze.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat