„Hannibal”: sezon 3, odcinek 13 (finał serialu) – recenzja
Trzeci sezon „Hannibala” dobiegł końca, a wraz z nim prawdopodobnie cały serial. Jak zakończyła się historia Lectera i Willa Grahama?
Trzeci sezon „Hannibala” dobiegł końca, a wraz z nim prawdopodobnie cały serial. Jak zakończyła się historia Lectera i Willa Grahama?
„To było dosłowne. To było pretensjonalne. To było niszowe” – takimi słowami Bryan Fuller opisuje Hannibal, nie będąc przy okazji zdziwionym, że jego serial nie zdobył wielkiej oglądalności. Serial NBC to sztuka najwyższych lotów, to kino, a raczej telewizja autorska, a ta zawsze cechuje się tym, że nie trafia w gusta wszystkich. To ewenement, który zaskakująco długo utrzymał się w ogólnodostępnej telewizji - i wreszcie dobiegł końca. Ale czy na pewno?
Czytaj również: „Hannibal” – Bryan Fuller o przyszłości serialu i pomysłach na 4. sezon
Zaczęło się od „Polowania” Thomasa Virtenberga, które w polskich kinach miało premierę w marcu 2013 roku. Po tym filmie i genialnym występie Madsa Mikkelsena postanowiłem obejrzeć „Hannibala”. Wcześniej serial ten kompletnie dla mnie nie istniał – kogo przecież obchodzi odgrzewanie na nowo historii, którą dobrze znamy i uznajemy za kultową? Pierwszy sezon pojawił się miesiąc po polskiej premierze „Polowania” i - cały czas będąc zauroczony Mikkelsenem - zacząłem oglądać serial Bryana Fullera. Ten jednak okazał się być przeciętniakiem (o czym pisałem tutaj). Wszystko się zmieniło, gdy nastała kolejna seria. Dzieło Fullera nabrało rumieńców, porzucono w znacznym stopniu wątki proceduralowe, a każda z postaci wnosiła ogrom nawiązań do innych hannibalowych dzieł, nie mówiąc już o tym, że aktorzy prześcigali się w swoich małych performance’ach.
Tym razem, wraz z końcem trzeciego sezonu, nie mamy już uczucia ciekawości tego, co będzie dalej. W połowie tegorocznej odsłony dowiedzieliśmy się, że serial został skasowany, a szanse na kolejne przygody Lectera (np. na platformie Netflix) powoli znikały - aż do finału, który zamyka tę trzyletnią historię. A może wcale nie zamyka...
[video-browser playlist="745743" suggest=""]
Widać, że finał sezonu pisany był tak, aby zostawić ewentualną furtkę dla ciągu dalszego, serwując przy tym całkowite zamknięcie. Chyba wszyscy fani Hannibal zgodzą się, że ostatnie sceny to coś, na co czekali od dawna. Fuller dość nieumiejętnie (albo inaczej: na swój sposób) połączył mroczną stronę Willa Grahama i jego instynktu z wątkiem romantycznym między nim a Hannibalem. O ile w drugim sezonie można było się jeszcze sprzeczać co do ich relacji, to wraz z pytaniem „Czy Hannibal mnie kocha?”, które padło z ust Grahama, wszystko stało się jasne – ta dwójka nie może bez siebie żyć. Tak powstaje najbardziej interesująca para w telewizji od czasów… Scully i Muldera?
Tak więc dwójkę głównych bohaterów coraz bardziej do siebie ciągnie (zauważmy, że co najmniej dwa razy w tym sezonie każdy z nich chciał zabić tego drugiego), a Czerwony Smok cały czas szaleje. Tutaj Fuller najbardziej trzymał się oryginału, niewiele odchodząc od znanej wszystkim fabuły. Za to jak zwykle w finałach popłynął już po całości, mieszając wydarzenia – te dobrze znane z własnymi szalonymi pomysłami. Konkluzja niby ta sama, ale za to w jakim stylu została ona wykonana! Podobnie zresztą było z Masonem Vergerem, który także poniósł śmierć w inny sposób, niż znamy to z filmu – tu znów Fuller oddał cześć prozie Harrisa. Przede wszystkim jednak twórca poddaje się swojemu instynktowi i sugestiom swoich aktorów, którzy razem z nim tworzą swoje postacie. Dzięki temu trzy sezony „Hannibala” były niesamowitą ucztą, w której każda postać była niezwykle barwna i wielowymiarowa.
Oczywiście najważniejsza była dwójka głównych bohaterów, których relacja ciągnęła ten serial przez cały czas. W tych ostatnich sekundach widać, jak wielki mieli na siebie wpływ. Lecter zdecydowanie obnażył się przed Willem, nie tylko pokazując mu swoją ciemną stronę, ale także rozpościerając przed nim cały swój światopogląd – jasne jest, że Hannibal uważa się za Boga, który kontroluje życia innych i czuje, że niektórzy są mu dłużni za swoje istnienie (jak choćby Will czy Alana). Z kolei Graham od zawsze zmagał się ze swoimi potworami, które dawały o sobie znać w pobliżu Hannibala. Ostatecznie udaje mu się je uwolnić, tak jak uwalniał je Czerwony Smok. Różnica polega jednak na tym, że Will postanawia położyć kres swemu spełnieniu już na samym początku.
„The Wrath of the Lambs” nie jest może finałem znakomitym. Na pewno sporo brakuje mu do „Mizumono” sprzed roku, który wieńczył drugi sezon w sposób niezwykle krwawy i zaskakujący – zarówno fabularnie, jak i genialną muzyką Reitzella. Tym razem akcja wyraźnie pędziła do jednego zakończenia: tego najbardziej oczywistego i satysfakcjonującego, a przy tym praktycznie całkowicie zamykającego furtki na kontynuacje. To chyba rzecz, która najbardziej denerwuje w finale Hannibal, czyli solidne zakończenie, które jednak daje nikłe nadzieje na dalsze odsłony – pokazuje to ostatnia scena przed napisami oraz epilog z Bedelią, który wyraźnie ma zachęcić widzów do zastanawiania się nad przyszłością Hannibala i Willa Grahama, co do których Bryan Fuller ma jeszcze sporo pomysłów.
[video-browser playlist="745745" suggest=""]
To był dla mnie znakomity sezon. Pełen piękna i zwariowanych pomysłów. Większość jednak miała dość szaleństw Fullera i chciała powrotu do tego, co znała z poprzednich serii. Tak się też stało, jednak trwało to zdecydowanie za krótko, szczególnie że podziwianie Richarda Armitage’a w roli Czerwonego Smoka dawało mnóstwo przyjemności. Dlatego też pozostaje niedosyt zarówno z włoskiej części trzeciej odsłony, jak i historii „Zębowej wróżki”. To zupełne przeciwieństwo całkowitego spełnienia i zachwytu po sezonie drugim.
Tak czy inaczej, jest za co dziękować. Dziękować NBC za to, że w ogóle pozwoliło na powstanie trzech sezonów serialu, który nie miał prawa bytu w ogólnodostępnej telewizji. Dziękować fandomowi za to, że jest jednym z największych i najciekawszych. Dziękować Madsowi, Hugh i całej reszcie zgrai za włożenie całego swojego serca do tej produkcji i posiadanie ogromnego dystansu do tego, co widzimy na ekranie. W końcu podziękowania należą się Fullerowi, który stworzył fenomen – coś tak ekstrawaganckiego, że trafiało zaledwie do niewielkiej grupki miłośników; coś tak perfekcyjnie zrealizowanego, że prześcigało z łatwością „The Silence of the Lambs” czy „Red Dragon”. Dzięki i do zobaczenia!... Kiedyś.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat