Wystarczy zobaczyć, o czym traktuje przeważająca ilość filmów, książek czy gier wideo. Wreszcie, czym jest większość dziedzin sportu, jeśli nie pojedynkiem pośrednio opartym na przemocy? Powyższe słowa brzmią jak wywód nawiedzonego socjopaty? Być może, ale jeśli głębiej się nad tym zastanowić, sporo jest w nich prawdy. Dostrzegł to również Philip Ridley w swoim "Heartless", który poniekąd uznać można za traktat o przemocy właśnie.
[image-browser playlist="609181" suggest=""]
Jamie Morgan (Jim Sturgess) nie ma łatwego życia. Urodził się ze znamieniem, które pokrywa lewą część jego ciała, nie wyłączając twarzy. Od najmłodszych lat wytykany palcami i nazywany mutantem, musi żyć z piętnem, jakie na nim ciąży. Dla kobiet nieatrakcyjny, dla pozostałych wyjątkowo szpetny. Spędza każdy kolejny dzień fotografując przyrodę i budynki gdzieś na obrzeżach miasta, z dala od ludzi, skrywając twarz w cieniu kaptura. Podczas jednego z takich fotograficznych wypadów natyka się przypadkiem na grupę chuliganów, przez którą zostaje zauważony. Jej członkami nie są jednak zwykli ludzie, ale... demony. To wydarzenie rozpoczyna serię tragicznych zdarzeń, które pokażą Jamiemu prawdziwą, mroczną stronę Londynu.
Philip Ridley nie jest reżyserem szczególnie znanym, ani tym bardziej płodnym. W latach 90. nakręcił dwa całkiem niezłe filmy i od tamtej pory słuch po nim zaginął. Przypomniał o sobie dopiero w roku 2009 omawianym właśnie "Heartless. W świecie demonów". Choć jego filmografia nie jest za bogata, trzeba przyznać, że dysponując niewielkim budżetem potrafi nakręcić kino niebanalne, wymykające się schematom i zmuszające widza do chwili refleksji.
Ridley w swoim filmie porusza temat akceptacji, jej potrzeby oraz braku, dotyka również problemu wyobcowania z powodu fizycznej odmienności, by na koniec skupić się na tak przyziemnej rzeczy, jaką jest uczucie kochania i bycia kochanym. Jamie z powodu znamienia izoluje się od ludzi, utrzymuje jedynie kontakt z najbliższą rodziną oraz przyjacielem o imieniu A.J. (Noel Clarke). Znamię jest także przyczyną jego nieśmiałości i braku wiary we własne siły, w siebie samego. Z powodu swojego wyglądu chłopak nie jest w stanie wejść w jakikolwiek związek, ponieważ boi się odtrącenia. Kiedy tylko nadarza się okazja, by pozbyć się swojej "dolegliwości", Jamie nie zastanawia się długo. Tak bardzo pragnie być normalny, założyć rodzinę, cieszyć się życiem jak każdy przeciętny człowiek, że nie patrzy nawet na cenę, jaką przyjdzie mu później zapłacić. Jego desperacka potrzeba pozbycia się znamienia ostatecznie doprowadzi do tragedii, zaś on sam przekona się, że w życiu nie wygląd jest najważniejszy. Charakter, pasja, czy śmiałość będą w stanie przezwyciężyć niejedną fizyczną przywarę. W końcu nie zawsze trzeba wyglądać jak model wyjęty z żurnala, by zainteresować sobą płeć piękną. Niestety powyższej lekcji życie udzieli Jamiemu zbyt późno, by zdążył z niej coś wynieść.
[image-browser playlist="609182" suggest=""]
"Heartless" to również wspomniany traktat o przemocy. Nie jest nowością, że Wielka Brytania boryka się z problemem przemocy, szczególnie wśród nieletnich. Gangi złożone z nastolatków dopuszczają się rozbojów, rabunków, napaści, a nierzadko nawet morderstw. Policja staje się bezradna, gdyż zjawisko to z każdym dniem przybiera na sile. W miejsce jednych grup powstają drugie, tworząc tym samym błędne koło, z którym władze nie są w stanie się uporać. Próbę zmierzenia się z tym trudnym tematem w ostatnim czasie podjęło kilku reżyserów, m.in. James Watkins w bardzo dobrym "Eden Lake", czy Daniel Barber w nie mniej udanym "Harrym Brownie" z Michaelem Cainem w roli głównej. Do tego grona dołącza teraz Philip Ridley, który ukazuje nam, jak naprawdę wygląda Londyn nocą.
W jego filmie często przewijają się w wiadomościach telewizyjnych doniesienia o kolejnych ofiarach młodocianych gangów, a my sami jesteśmy świadkami, jak banda wyrostków zabija głównemu bohaterowi bliską osobę. W następstwie tego wydarzenia w Jamie'em wyzwala się agresja. Kupuje broń i sam zamierza wymierzyć gnojkom sprawiedliwość. Ostatecznie przemoc rodzi przemoc. Ciekawa jest scena, w której przywódca demonów wyjaśnia naszemu protagoniście, że świat bez przemocy by nie istniał; że człowiek osiąga pełnię kreatywności dopiero w obliczu zagrożenia, kiedy żyje w ciągłym strachu, nie wiedząc, co przyniesie jutro. Według niego, gdyby pozbawić świat przemocy, ludzkość stałaby się leniwą krową, niezdolną do stworzenia czegokolwiek, o czym wie nawet Matka Natura, która raczy nas trzęsieniami ziemi i huraganami. Dlatego właśnie nie jest możliwe całkowite jej wyeliminowanie, ponieważ zawsze powróci pod taką czy inną postacią. Słuchając jego monologu widz zdaje sobie sprawę, że to, co mówi, jest niestety w dużym stopniu bardzo gorzką prawdą. Przemoc jest jak wirus, którego człowiek jest nosicielem. Można zgasić jedno ognisko epidemii, ale za niedługo pojawi się kolejne, większe, tyle że w innym miejscu. Taki to smutny wniosek można wyciągnąć z "Heartless. W świecie demonów".
[image-browser playlist="609183" suggest=""]
Skupiając się jednak na aspektach czysto technicznych, wspomnieć należy o bardzo dobrej grze Jima Sturgessa, który wcielił się w postać Jamiego. Nie miał łatwej roli do zagrania, jego bohater to outsider, stroniący od ludzi, trzymający się gdzieś na uboczu. Kreacja brytyjskiego aktora jest bardzo wiarygodna, widać targane nim emocje, wewnętrzne rozdarcie. Jego postać jest radosna, smutna, wściekła, przerażona, ale za każdym razem prawdziwa. Nie gorzej wypada towarzysząca mu Clémence Poésy, którą mogliśmy podziwiać chociażby w ostatnim "Harrym Potterze". Jej Tia sprawia, że pomiędzy bohaterami czuć prawdziwą chemię, a ich związek nie wydaje się być naciągany. Nieźle wypada również młodziutka Nikita Mistry w roli Belle, młodej dziewczynki, która zdaje się być personifikacją marzenia Jamiego o córce, a zarazem kusicielką, w niewinny sposób namawiającą bohatera do złych czynów. Nieco gorzej wypadają kreacje drugoplanowe, ale nie jest to na tyle rażące, by znacząco obniżyć wartość filmu.
W filmie podobała mi się również muzyka, w większości wolne, stonowane kawałki podkreślające niespieszne tempo filmu, jak również dość smutny jego wydźwięk. Bardzo ładne są także zdjęcia, umiejętnie potęgujące klimat, choć nieco zepsute przez chwilami zbyt chaotyczny montaż. Jeśli chodzi o efekty specjalne, to tych w "Heartless" nie uświadczymy za wiele, jednak te obecne wykonane zostały bardzo dbale, uwzględniając oczywiście niewielki budżet.
[image-browser playlist="609184" suggest=""]
Podsumowując, produkcja Philipa Ridleya to kino oryginalne, podejmujące dość trudną tematykę przemocy i społecznej akceptacji, bardziej kameralne niż spektakularne, pozbawione typowo hollywoodzkiego nadęcia. Nie dajcie się zwieść okładce czy serwisom nadającym temu filmowi etykietkę horroru. Owszem, "Heartless. W świecie demonów" wykorzystuje elementy horroru, ale wyłącznie jako środka wyrazu, samemu będąc dramatem i to dramatem dość dobrym. Szkoda tylko, że reżyser nie postanowił postawić przysłowiowej kropki nad "i", jakoś dobitniej podsumować całości, wpleść kilku elementów, które wzmocniłyby wymowę filmu. Wcale nie mam tu na myśli większej ilości makabry, bo bez niej film w ogóle mógłby się obejść, bardziej chodzi mi o sceny pokroju tej z udziałem przywódcy demonów, jakiejś bardziej dogłębnej analizy stanu współczesnego społeczeństwa. Tego mi właśnie zabrakło, mimo iż początkowo wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Niemniej jednak film jak najbardziej polecam, jest to z pewnością jeden z tych tytułów, o których rozmyśla się jeszcze dłuższy czas po seansie, które przywołujemy i rozkładamy na czynniki pierwsze leżąc w łóżku podczas bezsennych nocy.
Ocena: 7/10