Kolejne 365 dni - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 19 sierpnia 2022Laura i Massimo wracają po raz trzeci. Czy twórcom udało się wnieść coś nowego do tej historii, czy jest to tylko odcinanie kuponów? Sprawdzamy.
Laura i Massimo wracają po raz trzeci. Czy twórcom udało się wnieść coś nowego do tej historii, czy jest to tylko odcinanie kuponów? Sprawdzamy.
Podobnie jak poprzednia część tak i ta zaczyna się od pewnego przeskoku czasowego. Laura (Anna Maria Sieklucka) przeżyła postrzał, Massimo (Michele Morrone) pochował brata, a Olga (Magdalena Lamparska) szykuje się do ślubu z Domenico (Otar Saralidze). W sumie tak można podsumować to, co dzieje się u tych bohaterów. Żadnych wielkich przemian tu nie ma. Nadal wszyscy są napaleni i pławią się w luksusach. Niby Massimo ma jakieś problemy z utrzymaniem swojego gangsterskiego imperium w ryzach, ale scenarzyści nie poświęcają temu zbytnio uwagi. Co jakiś czas boss sobie z kimś poszepcze w kuluarach czy nakrzyczy na kogoś przez telefon. Tyle. Po co widzowi zaprzątać głowę dodatkowymi wątkami, wszak nie po to włączył ten film. Według reżyserów, bo za ten produkt odpowiada niezmiennie duet Barbara Białowąs i Tomasz Mandes, to wszyscy chcą więcej scen różnego rodzaju kopulacji w teledyskowym stylu z mnóstwem cięć i muzyką. Nawet dopracować dialogów, których nie ukrywajmy, nie ma tu za wiele, nikomu już się nie chciało.
Kolejne 365 dni to film nakręcony z rozpędu podczas prac nad 365 dni: Ten dzień i to niestety widać. W poprzedniej części przynajmniej operatorowi się chciało wybierać ciekawe i malownicze tereny, w których kręcone były sceny. Teraz mamy już tylko zgrane pomieszczenia, ciemne pokoje i te same tarasy. Tym samym produkcja straciła ostatni ze swoich atutów.
Niby osią fabuły ma być trójkąt miłosny, w jaki wdaje się Laura. Nie wie, czy chce być ze swoim mężem, czy z napotkanym w poprzedniej odsłonie Nacho (Simone Susinna), co kładzie się cieniem na jej małżeństwie. Krótko mówiąc, bajka się skończyła, pojawiła się rzeczywistość ze swoimi problemami. I w sumie to by było na tyle. W Kolejne 365 dni nic więcej nie ma. Jest tu więcej lania wody niż w niejednym wypracowaniu z języka polskiego w podstawówce. Brak intryg, ciekawych postaci czy ogólnie jakiegokolwiek pomysłu na zapełnienie czasu pomiędzy kolejnymi scenami seksu. Nawet postać Olgi grana przez Magdalenę Lamparską, która byłą najjaśniejszym punktem pierwszej części, teraz już jest tylko jakąś mało zabawną karykaturą pijanej bogatej Polki na wakacjach. A scena ucieczki przed ochroniarzem rodem z animowanych bajek ze Scooby Doo jest już totalnym upadkiem. Gwoździem do trumny tej produkcji jest zwiększona liczba polskich aktorów, którzy udają osoby z zagranicy posługując się językiem angielskim. Ja wiem, że w poprzednich częściach też były takie zabiegi, ale teraz jest ich za dużo, przez co całość staje się jeszcze bardziej tragiczna. Najgorzej wypada tutaj Rafał Iwaniuk, który widać, że niezbyt dobrze czuje się w wygłaszaniu swoich kwestii w języku angielskim. O występie Natalii Siwiec i Karoliny Pisarek nie wspomnę, bo w sumie nie ma o czym. Pojawiają się na ekranie, by wpisać sobie chyba film do CV. Jedna uprawia seks z modelem, druga nie. Tyle.
Odniosłem wrażenie, że nikomu już w tym filmie nie chce się grać. Aktorzy wyrzucają z siebie kwestie bez większego przekonania. Nie ma tu już żadnych emocji. Więcej widz musi sobie sam dopowiedzieć, niż faktycznie jest mu tu serwowane. Gdyby nie to, że ta produkcja znajduje się na platformie Netflix, pomyślałbym, że to zrobiona przez jakichś bogatych amatorów, a nie profesjonalistów, kontynuacja.
Myślałem, że już niżej nie da się upaść niż w poprzedniej części, ale się myliłem. Twórcy Kolejnymi 365 dniami udowodnili mi, że można jeszcze gorzej poprowadzić film. Wypatroszyć go z jakiejkolwiek fabuły i sensu. Jeśliby się uprzeć, to cały ten film można by było skondensować w 8 minut i dorzucić do poprzedniego jako zakończenie. Niestety, twórcy tak nisko cenią widzów, że myślą, że wystarczą im tylko ładni ludzie i muzyka, by przykuć ich do telewizora na prawie dwie godziny. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zakończenie filmu sugeruje nam potencjalną kontynuację. Co może oznaczać, że to nie jest ostatni raz, gdy widzimy Laurę i Massimo. Jak rozumiem Netflix jest tak zdesperowany, że będzie ciągnąć ową sagę miłosną, aż widzowie będą mieli dosyć. Ja już mam. I naprawdę mam nadzieję, że nie jestem jedyny. Gdzieś w głębi wierzę, że widzowie naprawdę mają większe oczekiwania w stosunku do takich produkcji. Jeśli się mylę, to wszyscy jesteśmy zgubieni.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat