Kroniki Times Square: sezon 3, odcinek 8 (finał serialu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 11 września 2017Kroniki Times Square - jeden z najważniejszych seriali ostatnich lat dobiegł końca. Pożegnanie miało raczej gorzki charakter, ale czego spodziewać się po produkcji, która przez trzy sezony raczyła nas jedynie brutalną rzeczywistością.
Kroniki Times Square - jeden z najważniejszych seriali ostatnich lat dobiegł końca. Pożegnanie miało raczej gorzki charakter, ale czego spodziewać się po produkcji, która przez trzy sezony raczyła nas jedynie brutalną rzeczywistością.
Chyba żaden fan Kronik Times Square nie spodziewał się po serialu happy endu. Chyba nikt nie przypuszczał, że Pelecanos i Simon, chcąc przypodobać się widzom, zafundują nam końcówkę ku pokrzepieniu serc. Finalnie jednak można mówić o pewnym zaskoczeniu. Otóż w ostatnich minutach epizodu przenosimy się do 2019 roku, kiedy to spotykamy staruszka Martino. Vincent wyrusza w podróż po współczesnym Times Square, a my mamy okazję zobaczyć ponownie postacie z historii serialu. Pojawiają się wszyscy, którzy odeszli w mniej lub bardziej gwałtowny sposób. Każdy z nich stanowił niegdyś część Times Square. Każdy z nich miał znaczący wkład w charakter tego miejsca. Kobiety lekkich obyczajów, alfonsi, gangsterzy, przedsiębiorcy – to oni tworzyli ten słynny nowojorski zaułek.
Końcówka ma charakter sentymentalny i to pewna nowość w formule produkcji tworzonych przez Pelecanosa i Simona. W miejsce naturalistycznej konwencji pojawia się estetyka stawiająca na wywoływanie wzruszenia. Czy to dobrze, że twórcy porzucają swój styl na rzecz takiego peanu do przeszłości? Z jednej strony szkoda, że Kroniki Times Square nie skończyły się świetnie zmontowaną sekwencją podobną do tych z Prawa ulicy czy Treme. Z drugiej strony jednak dobrze, iż twórcy nie powielają schematów. Poza tym konkluzja opowieści o Times Square zasługiwała na coś emocjonalnego, a taki spacer pośród duchów ma w sobie pewną nostalgię.
Miło jest zobaczyć dawno niewidziane twarze i dowiedzieć się, jak potoczyły się losy tych, z którymi rozstaliśmy się w latach osiemdziesiątych. Podczas pobytu w jednej z knajpek Vincent dowiaduje się o śmierci Eileen – słynnej pornografki, która nakręciła jeden „zwykły” film. Nie poznajemy szczegółów tego przedsięwzięcia, dlatego nie wiemy, jaką cenę artystka zapłaciła. Finał historii Candy jest szalenie interesujący. W latach osiemdziesiątych kobieta wciąż walczy jak lwica o swój projekt. Broni go tak zaciekle, ponieważ utożsamia film z sobą samą. Artystyczne połączenie porno z dramatem stanowi jej autorski koncept, za który Eileen gotowa jest się bić do ostatniej kropli krwi. Dlatego nie chce przyjąć pomocy finansowej od swojego partnera i nie jest zadowolona z pomysłu okrojenia obrazu ze scen seksu. Finalnie jednak do tego dochodzi, a my zastanawiamy się, czy Eileen poszła na artystyczne kompromisy i sprzedała siebie w imię komercyjnego sukcesu? A może musiała podjąć taką decyzję, żeby jej film w ogóle ujrzał światło dzienne?
To niedopowiedzenie dobrze robi wątkowi Eileen i doskonale koresponduje z bezkompromisową wizją twórców. Bardzo byśmy chcieli, żeby bohaterka dotarła do celu. Mimo jej wad, losu zgotowanego Lori i brudnej branży, w której czuje się jak ryba w wodzie, kibicujemy jej, życząc jak najlepiej. Trudno nie podziwiać takiej bezkompromisowości - przecież Candy dla swojego filmu poświęca nawet szczęśliwy związek. Kobieta woli zagrać w obrazie pornograficznym dla pieniędzy niż przyjąć gratyfikację od swojego ukochanego. Podjęty wybór wpływa destrukcyjnie na relacje zakochanych, jednak dla protagonistki jest to jedyna słuszna decyzja. Hank chce zapłacić jej, żeby zrezygnowała z własnego „ja”. Mężczyzna akceptuje jej pracę jako producentki i reżyserki filmów porno, jednak występ w takim filmie okazuje się dla niego zbyt twardym orzechem do zgryzienia. Negując jej zaangażowanie w obraz XXX, odrzuca również Eileen, która uważa, że praca w branży porno to nie powód do wstydu, a wręcz przeciwnie, coś, czym powinna się szczycić.
Eileen jest jedną z wielu postaci, które miotane są wichrami toczących się wydarzeń. To już standard u Pelecanosa i Simona. Uwarunkowania społeczno-kulturowe sprawiają, że świat ewoluuje coraz szybciej. Ludzie płynący z nurtem muszą odnaleźć się w rzeczywistości, która za nic ma ich sentymenty i pretensje. W ostatnim epizodzie Kronik widzimy brudny Times Square przemieniający się w lśniącą dumę Ameryki. Co jednak z tymi, dla których ten rejon stanowił do tej pory dom? Żyjące na granicy ubóstwa prostytutki, drobni przedsiębiorcy, homoseksualiści i szemrani przestępcy – wszyscy przecież nie znikną. Ofiary przemian będą musiały się dostosować albo zginą. Pesymistyczne przesłanie, ale jakże prawdziwe.
Kroniki Times Square żegnają się z widzami, pozostawiając w naszej pamięci paletę barwnych postaci i dziesiątki historii o desperacji, determinacji i radzeniu sobie z niedolą. Był to serial niezwykle odważny, zarówno jeśli chodzi o podjętą tematykę, jak i przemyślany komentarz społeczny, aktualny również dziś. Nowy projekt Pelecanosa i Simona odniósł niewątpliwy sukces artystyczny, jednak ze względu na dokumentalistyczną formę i trudny motyw przewodni nie zdobył zbyt dużej popularności. Produkcja z pewnością zostanie zapamiętana jako jeden z najmądrzejszych seriali naszych czasów.
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat