Lanfeust w kosmosie. Tom 1 – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 20 czerwca 2018Seria komiksów o Lanfeuście i świecie Troy liczy sobie wiele tomów. A jak wypada pierwszy integral o jego przygodach poza rodzinną planetą?
Seria komiksów o Lanfeuście i świecie Troy liczy sobie wiele tomów. A jak wypada pierwszy integral o jego przygodach poza rodzinną planetą?
Lanfeust i świat Troy są obecne na naszym rynku wydawniczym od kilkunastu lat, a od pewnego czasu ukazują się reedycje zeszytów z przygodami galerii niesamowitych postaci ukazują się też w wydaniach zbiorczych w twardych oprawach. Tak też jest z pierwszym tomem Lanfeust w kosmosie. Tom 1 który zawiera cztery pierwsze zeszyty z cyklu.
Gdy przygody Lanfeusta działy się na świecie Troy, serię można było definiować jako coś na kształt fantasy z elementami sci-fi: mieszkańcy planety dysponowali magicznymi zdolnościami, planetę zamieszkiwały niesamowite istoty, a jedynie przeszłość osadników (opisane w tomie Les conquérants de Troy) i niektóre drugoplanowe elementy sprawiały (choć z czasem nabierały na znaczeniu), że czytelnik miał świadomość dodatkowego, kosmicznego wymiaru tej historii.
W serii Lanfeust w kosmosie ulega to, jak sama nazwa wskazuje, diametralnej zmianie i właśnie elementy sci-fi nabierają znaczenia. Jeden z Książąt-kupców postanawia doprowadzić do końca przedsięwzięty przed wiekami plan i wysyła swoich agentów, by przywieźli szczytowe osiągnięcie połączenia ludzi i magii Troy… czyli naszego bohatera. A przy okazji jego wielkiego wroga (dobrze mieć wszak także plan B) oraz grupę znanych nam postaci.
W ten sposób rozpoczyna się kosmiczna odyseja z udziałem Lanfeusta i innych postaci. W fabułach Christophe Arleston mnóstwo tu zwrotów akcji, historia utrzymana w wysokim tempie, a humor – choć, przyznajmy, nie najwyższych lotów – jest wszechobecny. Wyobraźnia twórców, zarówno odnośnie odwiedzanych miejsc, napotykanych postaci czy tarapatów, w jakie wpadają bohaterowie, jest niezmierzona i raz po raz potrafią zaskoczyć.
Wydawałoby się, że to atut… ale nie jest tak do końca. Fabuła prowadzona jest chaotycznie i wydaje się, że jest tylko pretekstem do kolejnych żartów i skakania z miejsca na miejsce. Intrygi są proste, postacie schematyczne, a rozwiązania fabularne zaskakują głównie dlatego, że nie wynikają bezpośrednio z wcześniej przedstawionych scen. W mniejszej dawce się to być może sprawdza, ale lektura czterech zeszytów z tego albumu zdecydowanie gwarantuje czytelnikowi przesyt.
Z dość naiwną i mocno rozrywkową fabułą dobrze korespondują grafiki Didier Tarquin, nieco przerysowane, pasujące do konwencji fantasy, ale i w speceoperowych przygodach Lanfeusta i spółki sprawdzają się one doskonale. Są tu i fantastyczne stwory, i wywijanie mieczami (oraz wszelką inną bronią), jest też trochę golizny i niedwuznacznych sugestii i podtekstów, co sprawia, że całość nabiera odrobiny pikanterii.
Omawiany album, jak inne z tej serii, to lekka i niezobowiązująca lektura, zaspokajająca dość proste potrzeby czytelnicze. Miejscami sympatyczna, momentami zabawna, na dłuższą metę jednak nuży. Jeśli zabierać się za jej czytanie, to raczej w mniejszych dawkach. Chyba, że ktoś jest wielkim fanem Lanfeusta – wtedy i w tym przypadku nie powinien się rozczarować.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Tymoteusz WronkaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1992, kończy 32 lat