Live a Live - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 22 lipca 2022Gracze z Zachodu musieli czekać niemal 30 lat na to, by zagrać w Live a Live w angielskiej wersji językowej. Na szczęście cierpliwość została wynagrodzona, bo to tytuł, który nadal sprawia sporo frajdy i błyszczy w odświeżonej odsłonie.
Gracze z Zachodu musieli czekać niemal 30 lat na to, by zagrać w Live a Live w angielskiej wersji językowej. Na szczęście cierpliwość została wynagrodzona, bo to tytuł, który nadal sprawia sporo frajdy i błyszczy w odświeżonej odsłonie.
Oryginalne Live a Live to produkcja, która niewątpliwie miała wielkiego pecha. Gra była naprawdę solidna i zebrała przyzwoite oceny w branżowych mediach, ale jej wyniki sprzedażowe rozczarowały wydawcę. Powód był prosty: była to zupełnie nowa marka, która nie miała szans w rywalizacji między innymi z serią Final Fantasy. Na domiar złego pojawiła się ona na sklepowych półkach zaledwie na kilka miesięcy przed premierą kapitalnego Chrono Trigger i zniknęła w jego cieniu. Na szczęście po latach otrzymała drugą szansę od firmy Square Enix, bo na rynek trafił remake na Nintendo Switch pokryty świeżą warstwą oprawy w stylu "HD 2D".
W momencie premiery Live a Live było dziełem wyjątkowym, które oferowało kilka osobnych historii prowadzących do paru zakończeń. Twórcy pokusili się nawet o pewne zmiany w rozgrywce i unikalne mechaniki w każdym z rozdziałów. I choć od premiery pierwowzoru minęło już 28 lat, to niektóre z tych rozwiązań nadal mogą się podobać i robią spore wrażenie. Świetnie wypada przede wszystkim podział opowieści na bohaterów funkcjonujących w różnych epokach: poznajemy losy między innymi człowieka pierwotnego, samotnego rewolwerowca stającego w obronie miasteczka najechanego przez bandytów czy robota na statku kosmicznym w odległej przyszłości. Co więcej, losy wszystkich postaci w pewien sposób się łączą, ale to coś, co musicie odkryć sami. Nie chciałbym psuć nikomu frajdy z odkrywania wszelkich zawiłości fabuły.
Twórcy nie uniknęli problemu charakterystycznego dla antologii i scenariusz miewa zarówno lepsze, jak i gorsze momenty. Na szczęście wątki wszystkich bohaterów są na tyle krótkie, że nawet jeśli akurat któryś z nich nie przypadnie Wam do gustu, to i tak nie powinniście się tym zmęczyć czy znudzić. Dla części odbiorców może to jednak być wadą. Nie da się bowiem ukryć, że nawet po złożeniu wszystkiego w całość nie mamy do czynienia ze zbyt długą przygodą, zwłaszcza jak na standardy gatunku, w którym można znaleźć prawdziwych kolosów na dziesiątki czy nawet setki godzin. Tutaj po prostu musicie liczyć się z tym, że napisy końcowe zobaczycie po około 20 godzinach, może 25, jeśli zdecydujecie się na wykonywanie opcjonalnych wyzwań. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie: miło zaskoczył mnie fakt, że nie musiałem poświęcać kilku tygodni na zapoznanie się ze wszystkim, co przygotowali twórcy.
Pod względem samej rozgrywki remake prawie w ogóle nie odstaje od oryginału. Pokuszono się jedynie o bardzo subtelne zmiany. Poznajemy historie poszczególnych bohaterów, eksplorujemy głównie dość niewielkie lokacje i staczamy pojedynki z napotkanymi przeciwnikami. System walki jest specyficzny: areny walki podzielone są na kwadratowe pola, po których możemy się przemieszczać. Zarówno ruch, jak i wyprowadzanie ataków czy korzystanie ze zdolności powodują upływ czasu po stronie naszej i oponentów. Trzeba więc umiejętnie planować kolejne kroki, by nie dać się złapać wrogom. Dość szybko jesteśmy w stanie odkryć najpotężniejsze ruchy w arsenale herosów i wykorzystywać je, by radzić sobie z przeszkodami stojącymi nam na drodze bez większych problemów. Raczej (może z wyjątkiem samej końcówki) nie uświadczcie w tej produkcji przesadnego grindu, czyli konieczności podbijania swojego poziomu, by móc poradzić sobie z bardziej wymagającymi przeciwnikami. Zwykle wystarczy po prostu trzymać dystans i używać najmocniejszych zdolności.
Każdym z grywalnych bohaterów gra się nieco inaczej. Jaskiniowiec Pogo ma sporo punktów życia i zadaje duże obrażenia fizyczne (a na dodatek cały rozdział prehistoryczny pozbawiony jest dialogów – bardzo klimatyczny dodatek!), ninja o imieniu Orobomaru potrafi zmiatać z planszy całe grupy przeciwników atakami obszarowymi, ale jest dość kruchy, a rewolwerowiec Sundown Kid świetnie sprawdza się w walce dystansowej. Jak wspominałem przed momentem, gameplay poza walkami również potrafi się nieco różnić między kolejnymi rozdziałami. W prehistorii możemy wytwarzać przedmioty ze znalezionych materiałów, w feudalnej Japonii mamy sporo swobody i kilka sposobów na dotarcie do celu, a odległa przyszłość prawie całkiem pozbawiona jest walki i zmienia zabawę niemalże w horror w stylu Obcego czy The Thing.
Najwięcej zmieniło się w oprawie. Na szczęście, bo co tu dużo mówić: oryginał wyraźnie trącił myszką pod tym względem. Twórcy postawili na styl HD-2D, znany z Octopath Traveler i Triangle Strategy przy jednoczesnym zachowaniu klimatu pierwowzoru. W największym skrócie mamy więc do czynienia z elementami 2D i 3D ze znacznie uwspółcześnionym oświetleniem i innymi efektami. Wygląda to solidnie, choć po kilkudziesięciu godzinach spędzonych nad tymi trzema tytułami czuję już delikatny przesyt tą estetyką i liczę, że w niedalekiej przyszłości zostanie ona zastąpiona czymś innym. Trochę żałowałem, że zabrakło możliwości naciśnięcia przycisku i powrotu do oryginalnej grafiki, tak jak zrobiono to na przykład w remasterze Halo. Byłaby to ciekawa podróż w przeszłość, szczególnie biorąc pod uwagę niedostępność "starego" Live a Live na Zachodzie.
Gruntownie odświeżono warstwę audio i charakterystyczną muzykę z 16-bitowych konsol zastąpiono nastrojowymi utworami nagrywanymi przez orkiestrę. Pokuszono się także o zaangażowanie do gry aktorów głosowych, z których poziomem bywa różnie – zdarzają się zarówno występy lepsze, jak i gorsze. Mam wrażenie, że to już pewien standard w produkcjach z cyklu HD-2D, bo w poprzednich grach brzmiało to bardzo podobnie, przynajmniej w angielskich wersjach językowych.
Live a Live zaskakująco dobrze zniosło próbę czasu pod względem historii i rozgrywki. Przestarzałą oprawę odświeżono zaś w solidny, choć nieco oklepany już sposób, przez co całość jest miła dla oka i może przypaść do gustu nawet tym odbiorcom, które nie odczuwają tęsknoty za produkcjami z ery SNESa.
Plusy:
+ przemyślany podział na kilka historii;
+ satysfakcjonująca rozgrywka;
+ mimo upływu lat to nadal bardzo dobra gra;
+ muzyka.
Minusy:
- dość krótka w porównaniu z innymi jRPG;
- niektóre z występów aktorów głosowych nie brzmią zbyt dobrze.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat