Loki: sezon 1, odcinek 2 - recenzja
Data premiery w Polsce: 11 czerwca 20212. odcinek serialu Loki pokazuje nam, kto jest głównym złoczyńcą historii. Zanim to jednak odkryjemy, MCU ma dla nas znacznie więcej niespodzianek.
2. odcinek serialu Loki pokazuje nam, kto jest głównym złoczyńcą historii. Zanim to jednak odkryjemy, MCU ma dla nas znacznie więcej niespodzianek.
Loki do odsłaniania kolejnych tajemnic fabularnych podchodzi nadzwyczaj spokojnie. 2. odcinek nowego serialu Disney+ jest nawet zabawniejszy niż premierowa odsłona produkcji, choć w pełniejszym stopniu zarysowuje dramatyczny fundament całej opowieści. Tytułowy antybohater po raz enty w MCU wyprowadził nas w pole, a wiara w jego osobowościową przemianę okazała się aż do bólu naiwna. Wielopoziomowa gra i niezliczone podstępy wydają się zresztą najważniejszymi kartami w talii scenarzysty Michaela Waldrona, który za punkt honoru postawił sobie najwidoczniej roztaczanie przed naszymi oczami różnorakich iluzji. Chodzi tu nie tylko o zachowanie protagonisty, ale i podążanie szlakiem jego (nie)oczekiwanej nemezis. Nie owijajmy w bawełnę: fakt, że to Lady Loki będzie główną antagonistką historii, był więcej niż pewny. Na tym polu mamy do czynienia z jedną z najsłabiej strzeżonych tajemnic Kinowego Uniwersum Marvela. Z drugiej strony postać ta wkracza do fascynującego świata, w którym nawet niepozorny spacer boga podstępu i Mobiusa po korytarzu TVA przywodzi na myśl cyrkowe popisy akrobatów. Jaki jest dziś Loki, każdy widzi: niby mało się tu dzieje, a od ekranu i tak nie można oderwać wzroku.
Wszystko dzięki kapitalnie wyważonej i umiejętnie zaserwowanej miksturze humorystycznej podbudowy fabularnej i ekspozycji postaci. Jest coś magnetycznego i zarazem niewypowiedzianie zabawnego w obserwowaniu antybohatera, który wdaje się w dysputy z Miss Minutes, niczym uczniak zapoznaje się z zasadami działania TVA i próbuje przekonać wszystkich dookoła (przy okazji też samego siebie), że organizacja tropi de facto "gorszą" wersję Lokiego. W jednym fabularnym garze gotują się tu megalomania, egoizm, przerośnięte ego, ale i niepewność przyszłości czy unikalny urok, który charakteryzuje protagonistę. Zwróćcie uwagę na mimikę jego twarzy i mowę ciała wtedy, gdy odkrywa, iż majsterkowanie przy linii czasowej nieuchronnie prowadzącej do zagłady jest bezpieczne; to trochę tak, jakby słynne "Eureka!" spotykało dziecko, które w trakcie zabawy w chowanego odnalazło poszukiwaną osobę. Zupełnie rozbrajają mnie wspólne sceny Lokiego i Mobiusa; nie ma znaczenia, czy w milczeniu idą przez korytarz, czy antybohater zalewa sałatkę, by wytłumaczyć zasady rządzące Ragnarokiem - każda z tego typu sekwencji to prawdziwa perełka. Nie jestem pewny, czy te postacie faktycznie się rozumieją, nie mówiąc już o wzajemnym zaufaniu. Sęk w tym, że to właśnie to niedookreślenie sprawia, iż każde kolejne ich spotkanie owocuje niespodziankami i inteligentnymi żartami sytuacyjnymi. A przecież najlepszą sceną dialogową w ostatnim odcinku i tak staje się osobliwa gra, którą protagonista prowadzi z Lady Loki; jeszcze jedna zamiana ciała, jeszcze jeden subtelny ruch dłonią i szczypta czaru - takich scen w MCU powinniśmy życzyć sobie jak najwięcej.
Loki do TVA pasuje jak Wojciech Szczęsny do polskiej bramki na otwarciach wielkich imprez piłkarskich: masz nadzieję, że tym razem będzie dobrze, a i tak kończysz z mentalnym samobójem. Widać to najlepiej w ostatniej scenie, w której centralna postać opowieści daje dyla, a oblicze Mobiusa przywodzi na myśl twarz nauczycielki języka polskiego, której wybitny uczeń właśnie zawalił maturę na podstawowym poziomie. Ot, fabularne przeciąganie liny, które w tej odsłonie serii przychodzi falami, wzbierając na sile w trakcie wizyty w 1985 roku, pod wybuchającym Wezuwiuszem czy w przededniu zagłady w sklepie sieci Roxxcart. Jestem zresztą absolutnie urzeczony sekwencjami, w których Loki próbuje udawać na ekranie swoiste połączenie Bogusława Wołoszańskiego, Foxa Muldera i porucznika Columbo - jego tyrady na temat modus operandi antagonistki są jednocześnie przezabawne i karykaturalnie poważne. Waldron doskonale wie, w których momentach protagoniście przydaje się nuta przerysowania; z groteską jej przecież do twarzy. Jeśli natomiast chcemy szukać w Lokim mankamentów, powinniśmy zwrócić nasze oczy w kierunku warstwy dramatycznej. Choć za nami 1/3 sezonu, mentalna wędrówka antybohatera zdaje się hamować (stąd słowa o planie obalenia Time-Keeperów), a motywacja Lady Loki zostaje ledwie muśnięta. Czasu na to, aby lepiej rozwinąć te wątki, najprawdopodobniej kosztem znakomicie prezentujących się wstawek humorystycznych, jest jednak aż nadto. Cieszy także to, że więcej miejsca poświęcono sędzinie Ravonnie, przez co możemy dojść do wniosku, iż faktycznym paliwem fabularnym serialu niekoniecznie jest sama historia, a po prostu postacie, które ją tworzą.
Rozpływanie się nad aktorskimi popisami Toma Hiddlestona i Owena Wilsona jest tyleż zasadne, co bezcelowe; zachwytom nad tym elementem produkcji nie będzie przecież końca. Portretowani przez nich Loki i Mobius to postacie, które równie dobrze sprawdziłyby się w emitowanym 24 godziny na dobę reality show. Styl bycia, zachowanie, jakże odmienne motywacje, inne doświadczenie życiowe, przerysowana bądź skostniała gestykulacja - bohaterowie wydają się dla siebie stworzeni, choć w gruncie rzeczy w ogóle do siebie nie pasują. Obaj aktorzy wchodzą swoimi występami na wyższy poziom, na którym do tej pory przebywali jedynie prawdziwi tytani MCU. Idę o zakład, że asów w rękawie trzymają jednak znacznie więcej, tym bardziej, że trajektoria fabularna relacji tych postaci ponownie ulega zmianie. Nie mogę się też doczekać, w jaki sposób twórcy zdecydują się poprowadzić wątek magnetycznej Lady Loki. Wcielająca się w nią Sophia Di Martino, choć gości na ekranie zaledwie kilka chwil, swoją grą tylko rozbudza nasze apetyty. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że przynajmniej część z komentatorów będzie niezadowolona ze sposobu ekspozycji tej antybohaterki. Przypomnijmy, że w komiksowym materiale źródłowym była po prostu inną formą wizualną, którą przybierał Loki - w Kinowym Uniwersum Marvela to już odmienna postać i zapewne stąd płynące ze strony niektórych środowisk głosy, iż MCU ponownie nie wykorzystało szansy na "lepsze" wprowadzenie do uniwersum postaci reprezentującej społeczność LGBTQ.
Czy zgodnie z zapowiedziami decydentów filmowo-serialowego oddziału Domu Pomysłów Loki rzeczywiście rewolucjonizuje cały projekt? Jeszcze nie, choć bez dwóch zdań ma ku temu predyspozycje. Wiele zależy od tego, czy w ostatecznym rozrachunku aspekty humorystyczne nie przysłonią odbiorcom komponentu dramatycznego. Jak do tej pory otrzymaliśmy na tym polu jedynie sugestie pełniejszej ekspozycji bądź co bądź powiązanej z Kangiem Ravonny Renslayer, poznania genezy Lady Loki czy hipotetycznego spotkania protagonisty z Time-Keeperami. Każdy z tych elementów dla przyszłości MCU może mieć, przy odpowiednim poprowadzeniu, rzecz jasna, newralgiczne znaczenie. W żaden sposób nie zmienia to faktu, że Loki już teraz, po 2. odcinku serialu, wykazuje olbrzymi potencjał fabularny i zdaje się obiecywać kolejne niespodzianki. Być może kluczem do tej produkcji są słowa tytułowego antybohatera, który z ekranu wytłumaczył widzom, kim de facto jest pierwszorzędny oszust: gdy oczekujesz od niego podstępu, najbardziej zwodniczy staje się wtedy, gdy robi to, czego się po nim spodziewaliśmy. Tylko czego spodziewać się po produkcji, w której Loki robi za wyzwoliciela swoich "rogatych przyjaciół", kóz? Niewiedza o tym może być błogosławieństwem...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat