Ray Donovan to człowiek, który, wydawałoby się, wiedzie szczęśliwe życie. Ma kochającą żonę, sympatyczne, zdrowe dzieci i pracę, w której jest dobry. Wszystko to jednak fasada kryjąca człowieka emocjonalnie wypalonego. Kolejne problemy sprawiają, że Ray nie może sobie z nimi poradzić. Świetnie, że scenarzyści nie owijają w bawełnę i już teraz bohater odkrywa, że agent federalny siedzi mu na karku i wykorzystuje do tego starego Mickeya. Można rzec, że dla Donovana nie jest to nic wielkiego - w końcu jego podejście i nietuzinkowe umiejętności załatwiania spraw powinny wystarczyć, by pozbyć się kłopotu. Prawdopodobnie tak by się skończyło, gdyby nie nawarstwienie się kilku rzeczy na raz. Z jednej strony ma problemy sprawia Mickey, który wyraźnie ma negatywny wpływ na jego rodzinę (odczuwalne jest to zwłaszcza w zachowaniu dzieci). Z drugiej mamy Ezrę, który odkrywa swoją śmiertelną chorobę. Ray musi sobie radzić z umieraniem przyjaciela.

Do tego jest jeszcze seksoholiczka, która cały czas dąży do tego, by ją "wziął". Ta kobieta staje się już męcząca, a to, że Ray w końcu daje się jej przekonać, było mało satysfakcjonujące. Sądziłem, że po pięknej scenie, gdy współpracowniczka Raya sponiewierała dziewczynę, będzie to już koniec tego wątku. Oby postać uzależnionej od seksu lafiryndy już nie wróciła, bo jest to, jak na razie, najbardziej niepotrzebny wątek w tym serialu.

Nic więc dziwnego, że Ray powoli traci kontrolę nad swoim życiem. Nie wie, jak sobie z tym wszystkim poradzić, więc zapija smutki w alkoholu, unikając kontaktu z żoną, która także nie jest święta. Kreuje się na kochającą matkę, a zostawia dzieci bez opieki, by poszukać męża. Mamy tutaj przykład na to, jak mało odpowiedzialne zachowanie Raya ma wpływ na całą jego rodzinę. Żona cierpi i zastanawia się, kim on jest, a dzieci ulegają moralnemu zdeprawowaniu, kierując się w stronę alkoholu, narkotyków i seksu. W tym miejscu denerwuje mnie okropnie chłopak Bridget. Czy naprawdę w przypadku takich postaci zawsze trzeba opierać się na oklepanym schemacie hip-hopowca? 

Jon Voight ponownie pokazuje klasę, kradnąc wiele scen w tym odcinku, począwszy od niezłej rozmowy z Ezrą w jego domu, po zwyczajne szaleństwa z synem, gdzie bawi się jeżdżąc na rowerze. Na początku wątpiłem w to, że Mickey chce odzyskać rodzinę i przewidywałem jakiś ukryty cel. Po wydarzeniach z tego odcinka wygląda na to, że jednak on sam nic więcej nie chce, a jedynie jest zmuszony do współpracy przez agenta, który ma na niego haka. Coraz bardziej przekonuję się do tego, że naprawdę chce odzyskać szacunek swoich dzieci, zwłaszcza Raya, który darzy go szczerą nienawiścią. Sama postać agenta jak na razie przekonuje mnie tylko świetną kolekcją figurek z "Gwiezdnych Wojen"; poza tym nic o nim nie wiemy. Dla kogo pracuje? Jaki dokładnie ma cel? I przede wszystkim, co zrobili Ezra i spółka?

Romans Terry'ego wzbudza wiele sympatii. Wspólna kolacja z pielęgniarką wypada niezręcznie i nawet zabawnie. Rozwój wątku jednak nie kieruje się w stronę happy endu. Francis okazuje się dwulicowa i zakłamana. Szkoda Terry'ego, bo wydawałoby się, że jako jedyny z braci znajdzie w życiu trochę prawdziwego szczęścia.

Ray Donovan to serial dobry, wciągający i intrygujący od początku do końca. Twórcy jednak powinni zważać na natężenie problemów kierowanych w stronę bohatera, bo w tym odcinku powoli zahacza to o skrajność. Rozumiem, że serial kablówkowy musi być mroczny, bohaterowie mają być skomplikowani, ale momentami odnoszę wrażenie, że budowanie problemów psychologicznych postaci odbywa się kosztem realizmu i wiarygodności.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj