Mr. Robot: sezon 2, odcinek 10 – recenzja
Finał drugiego sezonu serialu Mr. Robot zbliża się wielkimi krokami. Widać to szczególnie w recenzowanym odcinku, stonowanym, choć nie wolnym od ważnych wydarzeń. To cisza przed burzą, która nadchodzi wraz z ostatnią sceną.
Finał drugiego sezonu serialu Mr. Robot zbliża się wielkimi krokami. Widać to szczególnie w recenzowanym odcinku, stonowanym, choć nie wolnym od ważnych wydarzeń. To cisza przed burzą, która nadchodzi wraz z ostatnią sceną.
Najnowszy odcinek Mr. Robot zaczyna się od prezentacji najgorzej napisanej postaci tej serii. Philip Price to jednowymiarowy złoczyńca, którego środowisko jest fabularnie sterylne – jakby nie dosięgały go żadne istotne wydarzenia. Wprawdzie ma to swoje uzasadnienie (wszak to jeden z najpotężniejszych ludzi na świecie, czym ma się więc przejmować?), jednak sprawia, że jego wątek jest po prostu nijaki. Co więcej, kiedy poznajemy motywacje CEO Evil Corp, okazuje się, że to klasyczna, do bólu ograna śpiewka. Dużo ciekawszym antagonistą, choć to wcale nie takie oczywiste określenie, jest Whiterose, która ma przynajmniej jakieś cechy charakterystyczne i nie daje się określić jednym stereotypem.
Na szczęście im dalej w odcinek, tym lepiej, a zaczyna się to dosłownie w momencie, w którym kończy się scena z Price'em. Kiedy Joanna Wellick stroi się w rytm agresywnej muzyki, trudno jest się nie zachwycić. Świetna kompozycja. Tym samym dochodzimy do momentu, w którym zakończył się poprzedni odcinek. Joanna prosi, a raczej zmusza Elliota, żeby ten odnalazł Tyrella. W miarę rozwoju tego wątku zarówno główny bohater, jak i widzowie nabierają wątpliwości – przecież Tyrell nie żyje, prawda? W takim razie kto dzwonił na telefon, który dostała Joanna? Dlaczego Pan Robot zniknął, kiedy ten rzeczony telefon odebrał Elliot? Wierzę, że zobaczymy Wellicka w tym sezonie i jego rola będzie kluczowa, choć trudno teraz się domyśleć, jak Sam Esmail to rozegra. O ile mylenie tropów wychodzi mu naprawdę dobrze, to obawiam się, że może przedobrzyć i ewentualny twist będzie rozczarowujący lub nie będzie go wcale (co nie musi być jednoznacznie złe).
Akcja rozwija się także na froncie śledztwa FBI w sprawie fsociety. Świeżość agentki DiPierro jakoś się rozeszła i jest w tym momencie raczej średnio intrygującą postacią, ale z punktu widzenia wydarzeń stanowi dość potrzebny bufor. To ona popycha Darlene i resztę do uciekania, to ona prowokuje Angelę do zakwestionowania swoich działań, to ona w końcu znajduje się wszędzie tam, gdzie ktoś strzela. Skoro wspomniałem już o Darlene i Angeli - dostaliśmy w tym odcinku dwie ważne sceny z ich udziałem. Siostra Elliota niebezpiecznie blisko zbliżyła się do granicy, najpierw zabijając, a teraz chcąc zostawić kogoś na pastwę śmierci. Jednak zawróciła, a ratując życie swojemu koledze, udowadnia, że ma potencjał do poruszania się na różnych płaszczyznach – bywa obojętna i czuła, zamknięta i otwarta. Scena, w której opowiada o tym, jak została porwana za dziecka (ach, ten montaż!), rozwija Darlene oraz pokazuje jednocześnie, że głównym bohaterem serialu, jak i wszystkich wydarzeń jest Elliot, nie ona. Odziera to ją z wyjątkowości, co jest ważnym, poruszającym motywem przyznania się do słabości.
Decyzja Angeli, żeby przyznać się do winy, jest… Cóż, trudno to ugryźć. Miałem sporo zarzutów co do prowadzenia tej postaci i wciąż nie mogę do końca uporządkować sobie w głowie, co o niej myślę. Z jednej strony ucieka od banału, jest autonomiczna, ale z drugiej jej motywacje są niezbyt dobrze ułożone w scenariuszu, a niektóre jej decyzje wynikają z dziwacznych imperatywów, które narzuca Esmail. Scena w metrze wypada bardzo przyzwoicie, bo zacieśnia jej relację z Elliotem, ale jej minusem jest niepasująca, trzymająca w napięciu muzyka. To powinna być kameralna, wyciszona sytuacja. Jednym zdaniem – dalej nie wiem, co myśleć o Angeli i jej roli w tym sezonie.
Przejdźmy do spraw technicznych. Odcinek ma raczej spokojne tempo, muzyka jest szczątkowa (poza kilkoma wyjątkami na początku i końcu), zdjęcia również nie wychodzą ponad przyjęty standard. Jest solidnie, miło dla oka, aktorzy dostają miejsce, żeby budować sceny bez zbędnych przeszkadzajek ze strony operatorów i dźwiękowców.
Podsumowując, odcinek wypadł naprawdę dobrze. Co prawda moja końcowa ocena nie jest bardzo entuzjastyczna, ale nie o cyfry tutaj chodzi. Szkoda, że rozgrzeszanie za słabe początku nadchodzi dopiero wraz ze zbliżającym się finałem, ale w końcu – od jakichś trzech odcinków – mam wrażenie, że oglądam to, co tak bardzo podobało mi się w pierwszej serii. Jeśli finał skupi się tylko na najlepszych wątkach, to nie martwię się o to, że Esmail zakończy tej sezon z klasą, szczególnie że zapowiada się emocjonujące wyjaśnienie cliffhangera.
Źródło: fot. Michael Parmelee/USA Network
Poznaj recenzenta
Paweł KicmanDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat