Na wysokich obrotach: sezon 1 - recenzja
Skłócony ojciec z córką, cięte riposty, klasyczny laugh-track w tle (nagrany śmiech publiczności) i nostalgiczna forma rodem ze złotych, sitcomowych lat. Ale czy dalej tak samo bawi?
Skłócony ojciec z córką, cięte riposty, klasyczny laugh-track w tle (nagrany śmiech publiczności) i nostalgiczna forma rodem ze złotych, sitcomowych lat. Ale czy dalej tak samo bawi?

Chociaż serial rozpoczyna się w warsztacie samochodowym, to zamiast historii o autach i klientach dostajemy opowieść o naprawianiu relacji – metafora być może zbyt oczywista, ale całkiem trafna. Główni aktorzy, Tim Allen i Kat Dennings, są znani z podobnych sitcomowych produkcji. Reprezentują dwa przeciwne bieguny komediowe: on – konserwatysta z czasów produkcji Pan Złota Rączka, ona – sarkastyczna outsiderka z Dwóch spłukanych dziewczyn. Choć serial miał swoją amerykańską premierę w styczniu tego roku, to w Polsce zadebiutował dopiero 9 lipca.
Na wysokich obrotach opowiada historię rodziny, która – podobnie jak stary samochód – wymaga gruntownej renowacji. Riley (Kat Dennings), odkąd zaszła w nastoletnią ciążę i wyprowadziła się z domu, ma ze swoim ojcem Mattem (w tej roli Tim Allen) słabą i skomplikowaną relację. Wszystko się zmienia, gdy zjawia się z powrotem w jego życiu, z wiadomością, że chce wziąć rozwód z mężem. Przeprowadza się do niego z dwójką dzieci i próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Zwaśniona rodzina musi ponownie nauczyć się ze sobą funkcjonować.
Już od pierwszych odcinków widać, że twórcy grają na kontraście poglądów i międzypokoleniowych nieporozumień. Kłótnie kwitowane są błyskotliwymi żartami, które momentami naprawdę bawią. Serialowi udaje się utrzymać lekki, komediowy ton, który w takim formacie jest kluczowy. Nie brakuje też powagi, z którą łączy się żałoba, samotność czy terapia (chociaż jest ona odrobinę spłycona). Pojawia się wątek stanów lękowych u Cartera, syna Riley, których Matt zdaje się nie rozumieć, ale chce pomóc wnukowi własnymi sposobami (które działają, jak działają). To wszystko sprawia, że serial próbuje balansować między żartobliwym schematem a poważnymi problemami rodzinnymi.
Za serial odpowiada małżeństwo Julie Thacker-Scully i Mike Scully, twórcy związani wcześniej z The Pitts, Duncanville i Simpsonami. Wyraźnie czerpią z reputacji i sitcomowego dziedzictwa Tima Allena, który dodatkowo jest jednym z producentów wykonawczych. Postać ojca-republikanina, a raczej dziadka nienadążającego za współczesnością, nawiązuje wprost do jego wcześniejszych ról. Choć to w dużej mierze gra na dobrze znanym wizerunku Allena, to trzeba przyznać, że aktor wypada wiarygodnie nawet wtedy, gdy jego postaci trudno kibicować. Zresztą Kat Dennings dotrzymuje mu kroku i wnosi młodszą, świeższą energię, stanowiącą świetny kontrast. Ironia i opór to jej największa broń w kłótniach z ojcem. Konfrontuje go z jego uprzedzeniami i konserwatyzmem. To właśnie na ich filmowej chemii opiera się cały ciężar tego serialu. Chociaż najwięcej czasu poświęca się relacji ojciec – córka, to są też wątki drugoplanowe, które niestety nie zawsze działają równie dobrze.

Twórcy zarysowali wielu indywidualnych bohaterów, którzy mieli być barwni i oryginalni, ale okazują się w większości płascy i przeszarżowani. Jimmy, były mąż Riley, pisze piękne piosenki i budzi niechęć teścia, ale poza tym jest stereotypowym, nieodpowiedzialnym muzykiem, który zawraca dziewczynie głowę. Podobnie pracownicy w warsztacie Matta/koledzy Riley, którzy mają wnosić powiew luzu i świeżości, ale finalnie wypadają sztucznie i niewiarygodnie. Dodatkowo Gabriel (Seann William Scott), zapowiadający się na wojownika o serce głównej bohaterki, w żaden sposób się nie wyróżnia, a jego podkochiwanie się w niej jest niemal niezauważalne. Postacie, mimo że mają potencjał, to nie funkcjonują ze sobą tak dobrze, nie ma między nimi takiej chemii jak u Riley i Matta. Chociaż ich duet pokazuje różne problemy rodzinne, jest to raczej luźny, krótki i bazujący na schematach serial do oglądania w tle.
Mimo że twórcy starają się unowocześnić przekaz, to produkcja formą i stylem odsyła do sitcomowej przeszłości. Laugh-tracki są momentami zbyt nachalne, a postacie powierzchowne. Choć tempo dialogów jest żwawe, a odcinki krótkie i przystępne, to brakuje większej spójności i solidniejszego scenariusza. Produkcja bazuje na sprawdzonych schematach i sile głównych aktorów. Ma ciekawe pomysły, które mogą być rozwinięte w przyszłości, dlatego nie spisuję go na straty. Zwłaszcza że seans był przyjemny. Nie rozkręca się może na pełnych obrotach, ale jak na starą, sitcomową historię, potrafi rozbawić.
Poznaj recenzenta
Amelia AdaszakWspółpracowniczka w naEKRANIE.pl. Studentka kulturoznawstwa ze specjalizacją filmową. Twórczyni profilu – @ameliazzakulis w mediach społecznościowych. Zaczynałam od grania w szkolnych spektaklach teatralnych, po drodze pochłaniając filmy – tak narodziła się moja miłość do kina. Mam słabość do produkcji kostiumowych rodem z Jane Austen, klasyki i bajek, które lubię analizować pod kątem kolorów, kontekstów społecznych i kobiecej perspektywy. Obok pisania i oglądania, aktorstwo to moja osobista pasja – coś, co wciąż mnie fascynuje.
Można mnie znaleźć na:
Instagram: https://www.instagram.com/ameliazzakulis/
Tik tok: https://www.tiktok.com/@ameliazzakulis?lang=hi-IN




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1961, kończy 64 lat

