Naznaczony: Ostatni klucz – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 5 stycznia 2018Film Naznaczony: Ostatni klucz wszedł właśnie na ekrany kin, zamykając tym samym znaną serię horrorów. Jak wypada nowa część?
Film Naznaczony: Ostatni klucz wszedł właśnie na ekrany kin, zamykając tym samym znaną serię horrorów. Jak wypada nowa część?
Insidious po raz pierwszy zadebiutował w 2010 roku. Przez siedem kolejnych lat doczekaliśmy się trzech części, z których ostatnia dopiero co wkroczyła na ekrany kin. Pod względem czasu akcji, Insidious: The Last Key w reżyserii Adam Robitel jest drugim z kolei – wydarzenia mają miejsce po tych, które pamiętamy z produkcji Insidious: Chapter 3 i jednocześnie rozgrywają się przed oryginalnym filmem z 2010 roku. Twórcy pozwolili sobie na miłe skinienie głową w kierunku pierwowzoru – bieżącą historię również osadzono w realiach roku 2010, co stanowi ładną pętlę i jednocześnie zgrabne zamknięcie wszystkich części w jedną całość.
Tym razem w świetle reflektorów stoi sama Elise Rainier, niezastąpiona specjalistka od zjawisk paranormalnych, która pojawiała się na ekranie w każdym z minionych filmów. Nowa część skupia się tylko i wyłącznie na niej – w tym przypadku tak naprawdę nie ma większej potrzeby by znać poprzednie. Opowiedziana tutaj historia jest niezależna i autonomiczna, a rzucane tu i ówdzie nawiązania czy nazwiska nie mają większego znaczenia dla fabuły, stanowiąc jedynie smaczek dla fanów całej serii.
Elise poznajemy jako małą dziewczynkę, jeszcze w latach 50. Otwierająca sekwencja ma za zadanie wprowadzić widza w to, co działo się przed laty i co ostatecznie ukształtowało kobietę jako medium. Osadzenie akcji w ponurym domostwie, w którym przyszło jej dorastać, nie jest przypadkowe – to właśnie tutaj za blisko pół wieku Elise będzie musiała powrócić, by rozwiązać jedną z najtrudniejszych spraw w swojej karierze. Musi nie tylko stanąć twarzą w twarz z demonem, ale również z własną przeszłością. W tym obskurnym budynku zdążyło się bowiem wydarzyć wiele złego - i nie chodzi tu wyłącznie o migające światła czy biegające po pokojach duchy.
Lin Shaye jak zwykle kreuje swoją bohaterkę niezwykle przekonująco – jej Elise wzbudza sympatię już od pierwszych minut na ekranie, a za sprawą głębszego wglądu w jej historię osobistą rzeczywiście szybko można się z nią zżyć. Do pary ma niezastąpiony duet Specs-Tucker (Leigh Whannell i Angus Sampson), którzy są zawsze na posterunku, gdy trzeba rzucić suchym żartem – dzięki nim w filmie jest całkiem sporo niewymuszonego humoru, co stanowi fajne rozluźnienie atmosfery. Ta bowiem na początku wydaje się dość napięta i wcale nie trzeba długo czekać na pierwsze podskoczenie na krześle. Twórcy z umiłowaniem korzystają z jump-scare’ów – i choć większą część z nich można przewidzieć i odpowiednio szybko się na nią przygotować, raz czy dwa poczułam się naprawdę zaskoczona upiorną gębą, która zaatakowała znienacka z drugiego planu.
Niestety, tak prezentuje się jedynie początek. Mniej więcej od połowy film traci na jakości, a klimat napięcia i grozy rozchodzi się po kątach. Momentami więcej tu dramatu obyczajowego niż horroru, a straszne sekwencje po przydługiej chwili nostalgii nie są w stanie zadziałać tak, jak zapewne chcieli tego twórcy. Z drugiej strony, cóż się dziwić – film w całej swojej okazałości jest uhonorowaniem postaci Elise, w związku z czym wykorzystanie tak wielu elementów z jej życia osobistego czy relacji rodzinnych jest uzasadnione. Szkoda tylko, że niespecjalnie sprzyja to konwencji filmu grozy.
Zawodzi również główny antagonista, czyli odpychający demon KeyFace, którego dość apetycznie zarysowano w samych zwiastunach. Początkowo zjawa rzeczywiście prezentuje zadowalający poziom charyzmy, jednak im bliżej ją poznajemy, tym mniejsze robi wrażenie. Sytuacji nie polepsza również fakt, że jest jej na ekranie tak mało – po oswojeniu z jego obecnością, KeyFace wzbudza w zasadzie jedynie obojętność, co w przypadku każdego potężnego potwora jest przecież niedopuszczalne. Na wielki minus zapisuję również samą scenę kulminacyjną – została ona rozwiązana chyba w najgorszy możliwy sposób i z potężną dawką patosu. Wypada to słabo i koniec końców w finale można spodziewać się raczej kwaśnej miny na twarzy aniżeli otwartych z przerażenia oczu.
Insidious: The Last Key to film, który nie wychyla głowy poza poziom przeciętności. Jeśli rozpatrujemy go jako zamknięcie całej sagi, owszem - okazuje się zgrabnym i całkiem dobrym podsumowaniem. Jednak jako horror sam w sobie pozostawia wiele do życzenia. To dobra propozycja na niezobowiązujący wieczór w gronie znajomych – w odpowiednich momentach rzeczywiście sprawia, że podskoczymy na krześle, czego przecież od strasznego filmu oczekujemy. Niemniej, nie jest to opowieść pobudzająca wyobraźnię na tyle, by później przejście ciemnym korytarzem stało się dla widza wyzwaniem. A szkoda.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości sieci Multikino
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat