

Fani marki Ninja Gaiden przez długi czas nie mieli powodów do zadowolenia. Ostatnią odsłoną był wydany w 2014 roku spin-off Yaiba: Ninja Gaiden Z – gra, która nie tylko odsunęła na bok Ryu Hayabusę, ale też okazała się co najwyżej przeciętna. Cierpliwość sympatyków serii została jednak wynagrodzona w roku 2025. Najpierw otrzymaliśmy bardzo udany remaster wciąż znakomitej „dwójki”, potem dwuwymiarowe Ragebound, a już 21 października na rynek trafiła pełnoprawna kontynuacja – Ninja Gaiden 4. Za projekt tym razem odpowiada nie tylko Team Ninja, ale również PlatinumGames, czyli prawdziwi mistrzowie szybkiej, efektownej akcji. Brzmi jak spełnienie marzeń fanów. Ale czy rzeczywiście tak jest?
Akcja Ninja Gaiden 4 przenosi nas do Tokio w niedalekiej przyszłości. Stolica Japonii pogrążyła się w chaosie po pojawieniu się Mrocznego Smoka, potężnej istoty znanej fanom serii m.in. z Ninja Gaiden: Dragon Sword na Nintendo DS. Po drugiej stronie barykady staje Yakumo, młody wojownik z klanu Kruka, który zostaje wysłany z misją zabicia smoczej kapłanki, Seori. Ta jednak przekonuje go do zupełnie innego zadania i kieruje go na drogę, w której trakcie odkryje on prawdę o swoim pochodzeniu.
Niektórzy mogą w tym momencie zadać pytanie: Ok, ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla Ryu Hayabusy? Cóż – rzecz w tym, że tego legendarnego bohatera w tej odsłonie jest... raczej niewiele. Co jakiś czas się pojawia (osobiście lub w dialogach), a nawet mamy możliwość pokierowania nim, ale te segmenty to na oko jakieś 15, może 20% całości. Szczerze mówiąc, to nie było to trudne do przewidzenia, biorąc pod uwagę skupienie marketingu na nowej postaci i sam fakt, że tego typu zabiegi są popularne w tym gatunku. Wcześniej mieliśmy Nero w Devil May Cry 4 i Violę w Bayonettcie 3, a teraz przyszła kolej na wojownika z klanu Kruka. Pociesza jednak fakt, że gdy już Ryu pojawia się na ekranie, to udowadnia, że zasługuje na swój tytuł "Legendary Super Ninja".
Za nową odsłonę odpowiadają dwa japońskie studia, których nie trzeba przedstawiać fanom gatunku. Team Ninja, poza Ninja Gaiden, dało nam też m.in. NiOh, a PlatinumGames ma na koncie takie perełki jak Bayonetta, Vanquish czy Astral Chain. Już w pierwszych minutach da się odczuć, że mamy do czynienia z absolutną czołówką, jeśli chodzi o system walki w grach akcji. Starcia są błyskawiczne, satysfakcjonujące i szalenie efektowne, a bronie tym razem możemy zmieniać "w locie", bez potrzeby każdorazowego otwierania menu. Każde udane kombo nagradzane jest widowiskowymi animacjami. Kiedy wchodzimy w odpowiedni rytm i zaczynamy „czuć” system walki, wszystko działa jak perfekcyjnie naoliwiona maszyna. Wykonujemy ataki, skaczemy od wroga do wroga, wyrzucamy oponentów w powietrze, żonglujemy nimi – to prawdziwy, krwawy i brutalny taniec.
Yakumo nie jest oczywiście kopią Ryu i ma własny zestaw umiejętności (choć powraca również garść klasyków, takich jak np. ikoniczny Izuna Drop). Potrafi też aktywować formę Bloodraven, by wykorzystywać własną krew do transformacji broni – rapier zmienia się wtedy w wielkie wiertło, a dwuręczny kij w rakietowy młot. Potrafi również wchodzić w szał, który umożliwia mu wykonywanie krwawych egzekucji, a nawet eliminować całe zastępy przeciwników jednym ciosem.
Ninja Gaiden 4 to gra trudna – miejscami nawet bardzo – i już na normalnym poziomie trudności potrafi dać w kość. Nawet najbardziej podstawowi przeciwnicy są agresywni, nie dają wiele czasu na wytchnienie, a do tego zadają wysokie obrażenia, potrafią otoczyć bohatera lub zasypywać go strzałami z dystansu. Powraca też mechanika desperackich ciosów – oponenci, którzy utracą kończyny, mogą nadal napsuć nam krwi, a dopiero pozbawienie ich życia eliminuje zagrożenie całkowicie.
Kluczem do sukcesu jest umiejętne korzystanie z absolutnie całego arsenału – broni, akcesoriów, przedmiotów leczniczych, a także ruchów defensywnych. Mam wrażenie, że odgrywają one tutaj jeszcze bardziej istotną rolę niż w poprzedniczkach, a dojście do wprawy w stosowaniu idealnego bloku oraz uniku (co umożliwia kontrataki) jest naprawdę pomocne. Mam też wrażenie, że nacisk na te elementy to właśnie efekt zaangażowania PlatinumGames, bo odgrywały one istotną rolę także w NieR: Automata czy serii Bayonetta.
Rozmawiając z Tyranem, mistrzem miecza w klanie Kruka, możemy nie tylko nauczyć się nowych sztuczek, ale też potrenować. To dobra okazja, by poznać przydatne kombosy w kontrolowanych i bezpiecznych warunkach. Jeśli jednak nie chcemy poświęcać zbyt dużo czasu na naukę i zamiast tego zależy nam na lekkiej, przyjemnej zabawie – również mamy taką możliwość.
Twórcy zadbali o sporo ułatwień dla mniej doświadczonych graczy. Mowa nie tylko o niższym poziomie trudności, ale też automatycznych unikach i blokach (zarówno przy niskim stanie zdrowia, jak i przez cały czas, co działa już niemal jak „god mode” i praktycznie uniemożliwia śmierć). Jest nawet opcja automatycznego wykonywania ciosów (przy zwykłym „mashowaniu” przycisku potrafi dziać się magia), a nawet automatycznego ruchu. Wszystko to jest jednak w pełni opcjonalne. Weterani mogą zrezygnować z jakichkolwiek ułatwień i podjąć się dodatkowych wyzwań – po etapach rozsiano portale do Czyśćca, czyli aren ze szczególnie trudnymi i agresywnymi grupami wrogów. Na dodatek możemy przy wejściu ograniczyć nasze zdrowie, by w ten sposób zdobyć bardziej atrakcyjne nagrody.
Większość czasu w Ninja Gaiden 4 spędzimy na walce, a niektóre „killroomy” są dość czasochłonne – zdarza się, że przyjdzie nam mierzyć się z kilkoma falami wrogów. Dzięki satysfakcjonującej rozgrywce, licznym broniom, zdolnościom i kombosom to jednak nie nuży. Dobrze też, że pojawiły się pewne urozmaicenia w postaci etapów zręcznościowych – czasami będziemy biegać po ścianach, bujać się na linie z kotwiczką, a nawet szybować na lotni czy surfować na desce. Ta różnorodność, w połączeniu z cliffhangerami na koniec rozdziałów, sprawia, że łatwo złapać się na „syndromie jeszcze jednego etapu”.
Sama rozgrywka to bardzo dobre połączenie klasycznego Ninja Gaiden ze współczesną oprawą i usprawnionym sterowaniem. Niestety, jest też pewien relikt dawnych czasów – kamera. Czasami potrafi ona wariować, szczególnie w ciasnych przestrzeniach lub przy ścianach, skutecznie utrudniając orientację w walce. Nie dzieje się to często, ale przy tak dynamicznej akcji potrafi nieco zirytować.
Pod względem wizualnym Ninja Gaiden 4 nie jest najpiękniejszą grą obecnej generacji, ale też nie musi nią być. Tempo jest tak szybkie, że nie ma czasu, by zatrzymać się i przyglądać detalom. Co istotne, podczas walk wszystko wygląda jak należy – animacje ciosów kończących są spektakularne, efekty towarzyszące niektórym zdolnościom robią wrażenie, a gra działa płynnie na Xbox Series X, nawet gdy na ekranie dzieje się naprawdę sporo.

Na duże brawa zasługuje też ścieżka dźwiękowa, będąca prawdziwą mieszanką stylów. Czego tu nie ma! Znajdziemy gitarowe brzmienia (kojarzące się z Metal Gear Rising: Revengeance), dynamiczną elektronikę oraz bardziej stonowane, nastrojowe kompozycje.
Ninja Gaiden 4 może podzielić fanów z uwagi na odsunięcie Ryu Hayabusy na dalszy plan, ale sama rozgrywka wypada naprawdę solidnie. System walki jest świetny – wymagający, widowiskowy i bardzo satysfakcjonujący. Projekty przeciwników i bossów są pomysłowe, a nowy bohater, w połączeniu z licznymi, opcjonalnymi ułatwieniami, może przyciągnąć do tego tytułu osoby, które wcześniej stroniły od serii. Czas pokaże, czy postawienie na Yakumo okaże się dobrą decyzją dla twórców.
Poznaj recenzenta
Paweł Krzystyniak
