Ocean ognia opowiada o amerykańskim okręcie z napędem atomowym – USS Toledo, dowodzonym przez kapitana Joe Glassa (Gerard Butler), który zostaje wysłany na misję ratunkową. Ma przedostać się na terytorium Rosji i uratować żołnierzy z zatopionej łodzi podwodnej. Podczas wykonywania tego zadania okazuje się, że jeden z rosyjskich generałów postanowił samowolnie aresztować prezydenta i wprowadzić stan wojenny, celem którego ma być doprowadzenie do wybuchu III wojny światowej. Jako że inne siły amerykańskiej armii nie są w stanie dotrzeć na miejsce, by rosyjska armia nie uznała tego za automatyczne wypowiedzenie wojny, misja odbicia prezydenta z rąk zbuntowanych sił wojskowych spada na Glassa oraz niewielki oddział US Navy Seals. Na wykonanie zadania mają jednak bardzo mało czasu, a od ich sukcesu lub porażki zależy los całego świata. Reżyser Donovan Marsh serwuje nam połączenie Za linią wroga z Polowaniem na Czerwony październik. Założenie było takie, że mieliśmy dostać napakowany akcją film trzymający do końca w napięciu. Rzeczywistość jest niestety inna. Film składa się jakby z dwóch aktów. Pierwszy, mający nas wprowadzić w meandry tego, co się dzieje, oraz drugi, gdy żołnierze przechodzą do akcji. Niestety, reżyserowi nie udało się tego wszystkiego odpowiednio zbalansować. Dlatego przez pierwszą część filmu widz walczy ze snem. Mamy tu zbyt dużo przegadanych scen, które na dobrą sprawę nic nie wnoszą do całej opowieści. Mają chyba przybliżyć nam trochę bohaterów dramatu, byśmy nawiązali z nimi jakąś nić sympatii i trzymali za nich kciuki. Jest to jednak tak bez pomysłu poprowadzone, że czekamy tylko na pierwszy wybuch czy pierwszą kłótnię, by coś zaczęło się w końcu dziać na ekranie. Nie po to przecież człowiek zatrudnia takich aktorów jak Gary Oldman czy Gerard Butler, by tylko stali i mruczeli coś pod nosem. Zwłaszcza drugi z panów przyzwyczaił nas do tego, że sam jak palec potrafi obronić Biały Dom przed terrorystami. Tu tymczasem siedzi na fotelu kapitana i o jakiejkolwiek akcji dowiaduje się jedynie przez radio. W tym filmie ma się on bowiem wykazywać jedynie dyplomacją. Co z całym szacunkiem do Butlera, nijak do niego nie pasuje. Oldman też został wrzucony w pewien schemat, bo przypadła mu rola przemądrzałego generała, który najchętniej odpaliłby atomówkę i zmiótł ruskich z powierzchni ziemi. Załatwianie rzeczy bardzo delikatnie i po cichu tyko go wkurza. Uznaje to za oznakę słabości.Rola bohatera latającym ze spluwami, granatami i likwidujących przeciwników w widowiskowy sposób przypadła więc Toby'emu Stephensowi. Jedno trzeba przyznać Marshowi, świetnie oddał klimat panujący w łodzi podwodnej. Dzięki dobrze zrealizowanym zdjęciom, widz czuje klaustrofobię tego miejsca. Jest mrocznie, duszno, a każde niedostosowanie się do poleceń przełożonego może skutkować katastrofą. Dlatego gdy łódź rusza do walki, widz znakomicie rozumie przerażenie żołnierzy będących na jej pokładzie. Ten aspekt filmu reżyser potraktował bardzo realistycznie. Nie jest to produkcja mająca na celu wychwalać amerykańską armię pod niebiosa. Mamy tu do czynienia z wieloma dyskusjami i nawet krótką próbą rebelii podwładnego, który nie zgadza się z szefem i uważa, że jego lekkomyślność może wszystkich zabić. Dobrze ogląda się także misje wykonywaną przez komandosów z Navy Seals. Kamera towarzysząca im nie podskakuje cały czas, by dodać dynamizmu danej scenie. Nie ma też szybkich i częstych cięć, które przy podobnych filmach wywołują ból głowy u widza. Widać, ze aktorzy mieli wszytko szczegółowo przećwiczone z choreografami. Reżyser nie musiał więc posiłkować się sztuczkami montażowymi, by ukryć pewne niedoskonałości. Ocean ognia jest filmem ogromnie nierównym i przez to po seansie mamy mieszane uczucia. Końcówka jest mocna i pełna akcji, ale pozostaje pewien niedosyt. Można było początek trochę podkręcić. Wymyślić bohaterom trochę lepszą motywację.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj