Paradise: sezon 1, odcinek 1-3 - recenzja
Jesteśmy już po nietypowej premierze Paradise, nowej produkcji odcinkowej Hulu. Czy przeniesiemy się do serialowego raju? Sprawdzam!
Jesteśmy już po nietypowej premierze Paradise, nowej produkcji odcinkowej Hulu. Czy przeniesiemy się do serialowego raju? Sprawdzam!
Paradise to nowy serial wyprodukowany przez Hulu, który miał premierę na Disney+. Najpierw pojawił się jeden odcinek, a następnego dnia kolejne dwa. Epizody te nakreślają, z jaką produkcją mamy do czynienia. A nie jest ona łatwa do zdefiniowania.
Zachęcam do tego, byście nie zapoznawali się z opisem nowego serialu Dana Fogelmana. Sam nie widziałem zwiastunów ani nie śledziłem doniesień na temat tej produkcji. Z perspektywy czasu uważam, że to była znakomita decyzja, ponieważ końcowy twist z 1. odcinka kompletnie zmienił moje oczekiwania. Może nie był to szok na miarę jaskiniowca odkrywającego ogień, ale usiadłem na krawędzi fotela, mocniej złapałem się podłokietników i pochyliłem do przodu... jak każdy Polak podczas meczu reprezentacji.
Historię śledzimy z perspektywy Xaviera Collinsa (Sterling K. Brown), agenta Secret Service, ochroniarza prezydenta Stanów Zjednoczonych, Cala (James Marsden). Obaj żyją w amerykańskim miasteczku – malowniczym, ale i skrywającym wielką tajemnicę. Problem pojawia się w chwili, gdy Cal zostaje zamordowany, a agent Collins zostaje jednym z podejrzanych.
To punkt wyjścia prosty jak budowa cepa, ale zapewniam, że fabuła jest znacznie ciekawsza, gdy twórca rozwija skrzydła. Paradise nie jest tym, czym się wydaje (mówię zarówno o serialu, jak i tytułowym miasteczku). To thriller polityczny z prawdziwego zdarzenia i z mocno zarysowanymi wątkami detektywistycznymi. Do tego w tle jest jeszcze większa, ciekawsza i rozgałęziająca się intryga, która zmienia zasady gry. A może i nawet gatunek? Jeśli tak, to tylko częściowo, bo wydarzenia nadal skupione są wokół prywatnego śledztwa prowadzonego przez Collinsa.
Xavier Collins to postać, którą łatwo polubić. To dobry gość z wielkim sercem, kodeksem moralnym i zasadami. Ma poczucie humoru, ale potrafi też ukryć emocje. Walczy o sprawiedliwość, nie przekracza żadnych granic, a przy tym umie rozbawić swoimi interakcjami z innymi. Duża w tym zasługa Sterlinga K. Browna, od którego bije niezwykła charyzma.
Słowa uznania należą się też Jamesowi Marsdenowi, który wciela się w specyficznego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Być może to wyłącznie moje wrażenie, ale wydawało mi się, że to częściowo karykatura obecnie panującego Donalda Trumpa. Ta magnetyczna osobowość, miliony na koncie, kontrowersje i nietuzinkowe podejście do polityki... W pewnym momencie pada porównanie do Jamesa Deana, ale to James Marsden jest bliższy tej legendzie, ponieważ swoim urokiem jest w stanie wywołać uśmiech, rozbawić i przekonać do siebie, nawet jeśli ma się inne poglądy.
Gorzej wypada Julianne Nicholson w roli Samanthy. Większość 2. odcinka poświęcono przeszłości tej postaci, która wydaje się wręcz kluczowa dla całości. Problem w tym, że nie było to szczególnie interesujące. Nie chodzi o brak akcji, a sposób przedstawienia tych wydarzeń. Nie miałem problemu z równie powolnymi retrospekcjami Xaviera, natomiast "Sinatra" kompletnie mnie wynudziła. A przecież jej wątek jest naprawdę dramatyczny i wstrząsający. Słabo też wypada Krys Marshall, która gra szefową Robinson, wyznaczoną do przeprowadzenia śledztwa. Problem polega na tym, że była przy okazji kochanką prezydenta. Aktorka nie jest w stanie wydusić z siebie żadnych emocji. Robi jedynie dwie miny ukazujące zdenerwowanie i złośliwie się uśmiecha. Irytuje za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie.
Kiedy okazało się, że postać Jamesa Marsdena została zamordowana, byłem smutny, bo jego ekranowa prezencja i chemia w scenach z Xavierem sprawiły, że nie chciałem się z nim żegnać. Na szczęście pojawia się całe mnóstwo retrospekcji, które zmieniają perspektywę i sposób patrzenia na niektórych bohaterów, miejsca lub wydarzenia. Należy pochwalić scenariusz i montaż. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie scena z 3. odcinka, która nawiązała do poznania Xaviera i Cala z premierowego epizodu. Dowiedzieliśmy się, co się stało chwilę przed tym spotkaniem. To świetnie uzupełniło akcję i ukazało inną perspektywę.
Serial stoi na wysokim poziomie wizualnym. W Paradise z jednej strony chciałbym zamieszkać, z drugiej – wolałbym trzymać się z daleka od tej "sielanki". Scenografowie zrobili kawał dobrej roboty. Produkcja nie stroni od mocnych kontrastów. Całość chwilami wydaje się majakiem sennym, niewyraźnym obrazem rzeczywistości. Światła rażą, a widok się rozmywa.
Zaznaczę jeszcze, że nie jest to typowa produkcja, w której wiele się dzieje. Całość opiera się na dialogach, retrospekcjach oraz budowaniu charakterów, motywacji i przeszłości postaci.
Paradise to udana mieszanka gatunków. Nie zdradzę więcej, by nie psuć Wam zabawy! Xavier Collins to postać, której chce się kibicować, a tło wydarzeń budzi jeszcze większą ciekawość. Cal z kolei wzbudza tak skrajne emocje, że trudno powiedzieć, czy się go uwielbia, czy nienawidzi.
Paradise w trzech pierwszych odcinkach kładzie fundamenty pod przyszłe wydarzenia i robi to w świetny sposób. Buduje intrygę i tajemnicę związaną z powstaniem miasteczka, a także przedstawia postaci, które wywołują silne emocje. Na tym etapie jestem bardzo ciekawy tego, co stanie się w kolejnych epizodach.
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalnaEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1990, kończy 35 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1937, kończy 88 lat
ur. 1980, kończy 45 lat