R… i Julia
Data premiery w Polsce: 1 marca 2013Gatunek zombie movies jest w ostatnim czasie mocno eksploatowany. Wydawać by się mogło, że w temacie żywych trupów hollywoodzcy twórcy zdołali już powiedzieć wszystko, ale jest to mylne wrażenie, bo, jak pokazuje obraz Jonathana Levine, ciekawych pomysłów, które tchną trochę życia w nieumarłych, wciąż nie brakuje. Co powiecie na romans z udziałem pana zgniłka?
Gatunek zombie movies jest w ostatnim czasie mocno eksploatowany. Wydawać by się mogło, że w temacie żywych trupów hollywoodzcy twórcy zdołali już powiedzieć wszystko, ale jest to mylne wrażenie, bo, jak pokazuje obraz Jonathana Levine, ciekawych pomysłów, które tchną trochę życia w nieumarłych, wciąż nie brakuje. Co powiecie na romans z udziałem pana zgniłka?
W świecie, w którym ludzkość została zdziesiątkowana przez epidemię wirusa zamieniającego żywych w chodzące trupy, miłość i towarzyszące jej motylki w brzuchu to ostatnia rzecz, o jakiej się myśli. A jednak nawet w tak ponurej rzeczywistości nie da się uciec przed uczuciem. R, którego serce nigdy wcześniej tak mocno... w zasadzie nie bije nadal, bo jest martwy, ale to szczegół, zakochał się bezgranicznie w pięknej Julie, być może z wzajemnością. Ten związek ma nawet szansę przetrwać, jeśli tylko przemilczany zostanie fakt, że R parę chwil wcześniej skonsumował mózg dotychczasowego chłopaka dziewczyny - ale z drugiej strony, czy taki drobiazg mógłby stanąć na drodze prawdziwej miłości?
Warm Bodies jest ekranizacją powieści Isaaca Marion, która została bardzo ciepło przyjęta tak przez krytykę, jak i czytelników. Dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie słyszał o tej pozycji, książka amerykańskiego pisarza w pierwszej kolejności może skojarzyć się z niesławnym "Zmierzchem" - wampir podmieniony na zombie, ale już cała reszta bez zmian. Faktycznie "Wiecznie żywy" z "dziełami" Meyer ma niewiele wspólnego. To zdecydowanie wyższa półka. Marion napisał zabawną i błyskotliwą opowieść o tym, czym faktycznie jest człowieczeństwo i jak destrukcyjny bywa cynizm, apatia oraz status quo, od którego trudno się ludziom oderwać.
Levine zdołał to uchwycić i z bardzo dobrym skutkiem przenieść na celuloidową taśmę, co naturalnie zaowocowało wyśmienitą ekranizacją, która jednocześnie stanowi zwariowaną wariację na temat jednego z największych dzieł Williama Shakespeara. Nie trzeba być geniuszem, aby dostrzec, czyim wcieleniem jest postać R, szczególnie w kontekście jego obiektu westchnień, któremu na imię Julie. Dodajmy do tego zabawną scenę balkonową oraz kilka innych drobnych smaczków, a otrzymamy współczesną wersję "Romea i Julii", z akcją osadzoną w post-apokaliptycznej Ameryce i umarlakiem w roli kochanka. Brzmi absurdalnie? Może i tak, ale na ekranie sprawdza się doskonale.
Produkcja bardzo umiejętnie łączy w sobie elementy komedii, romansu, a nawet kina grozy. Całość zaś doprawiona została kilkoma trafnymi spostrzeżeniami, chociażby na temat ludzkiej natury, czyniąc zeń dzieło głębsze, aniżeli mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Próżno szukać tu ckliwego romansidła dla nastolatek, pełnego mdławych dialogów - to produkcja o kilka klas lepsza, zrobiona ze smakiem, nie przekraczająca granicy kiczu, który cechuje tak wiele podobnych obrazów. W Wiecznie żywym uczucie rozwija się w bardzo naturalny, wiarygodny i zwyczajnie sympatyczny sposób, dzięki czemu nie kręcimy nosem za każdym razem, gdy dwójka bohaterów zostaje sama, a w tle przygrywać zaczyna nastrojowa muzyka.
A ta z kolei została świetnie dobrana do poszczególnych scen, bowiem tematycznie zgrywa się z tym, co widzimy na ekranie, bądź też w zabawny sposób kontrastuje z przedstawionymi wydarzeniami. Znaczna część gagów przemycona została właśnie w piosenkach, dlatego dobrze jest znać angielski, aby zrozumieć ich sens, gdyż wówczas film tylko zyskuje. Muzyka, która bez zarzutu buduje atmosferę obrazu, to obok aktorstwa najmocniejszy element Wiecznie żywego.
Wspominałem o aktorstwie? Nie? W takim razie wspominam. Nicholas Hoult i Teresa Palmer tworzą tak zgrany duet, a rodzące się miedzy nimi uczucie wydaje się tak prawdziwe, że cała masa kiepskich romansideł ze "Zmierzchem" na czele może ze spuszczoną głową pomaszerować do piwnicy - i tam, w samotności, spalić się ze wstydu. Dwukrotnie. Ci młodzi aktorzy w niewymuszony i pozbawiony kiczu sposób pokazali, jak powinny wyglądać osoby zakochane. I co z tego, że jedna z nich jest martwa? Bądźmy tolerancyjni, nie odmawiajmy trupowi prawa do szczęścia.
Polskie wydanie DVD oprócz zwiastunów oferuje szereg wywiadów z aktorami, którzy opowiadają o swoich rolach, a także z autorem powieści, zdradzającym nam, co sprawiło, że w swoim dziele podjął się właśnie takiego tematu. Materiały, choć krótkie, dostarczając kilku naprawdę ciekawych informacji związanych w omawianą produkcją. Na płycie znalazło się także miejsce dla 13-minutowego nagrania z planu, aczkolwiek stanowi ono "surówkę" nie okraszoną żadnym komentarzem, więc nie każdemu przypadnie do gustu.
Warm Bodies to kapitalna i wcale niegłupia zabawa, która na dobrą sprawę nie posiada większych błędów. Co prawda w drugim akcie mogłoby być nieco więcej humoru, bo film robi się odrobinę zbyt poważny, ale to raczej niewielki mankament, zwłaszcza jeśli po obrazie Levine'a oczekujemy czegoś więcej aniżeli tylko komedii. Bywa śmiesznie, wzruszająco, a dzięki krwiożerczym kościejom momentami również i strasznie. Jeśli do tej pory uważaliście, że pewnych gatunków nie powinno się łączyć, bo nic dobrego z tego nie wyniknie, to ekranizacja powieści Mariona powinna nakłonić was do zmiany zdania.
Wydanie DVD |
Dodatki: zwiastun, zapowiedzi, wywiady, z planu |
Język: angielski - DD 5.1, polski (lektor) - DD 5.1 |
Napisy: polskie |
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat