Serial Sakamoto Days jest w fazie kształtowania tego, co będzie podstawą produkcji. Twórcy określają zasady gry, pokazują postacie i powoli formują potencjalne zagrożenie. Po tym, jak Shin dołączył do rodziny Sakamoto, scenarzyści idą krok dalej i rozbudowują wesołą dynamikę codziennego życia bohaterów. To jest o tyle fajne, że nic nie sugerowało w tym odcinku, że pójdą właśnie w takim kierunku. A ustawienie dziewczyny z mafijnej rodziny jako nowej pracowniczki i najpewniej kolejnej członkini rodziny, wydaje się strzałem w dziesiątkę. Dobrze wypada relacja pomiędzy nią a Shinem, bo opiera się na sympatii–antypatii. To może stereotypowe, ale nie ma w tym nic złego, ponieważ twórcy bardzo świadomie bawią się konceptem. Na razie sprawdza się to wyśmienicie.
Jesteśmy na etapie poznawania bohaterów i ich motywacji. Co prawda, już w pierwszym odcinku zasugerowano, że Taro Sakamoto nie zabija, a ten epizod pogłębił wątek i dobrze to umotywował. To, jak składał obietnicę żonie, zostało pokazane w specyficznym stylu serialu, czyli w przerysowanej stylistyce anime. Sekwencja była podkręcona, ckliwa i mało realna, ale nie miało to znaczenia. Ważne, że nie oglądaliśmy tego w formie tradycyjnej retrospekcji, a wspomnienia Taro zostały przefiltrowane przez jego miłość, która widzi Shin za sprawą telepatii. Dlatego taka forma się sprawdza i staje się mocną zaletą Sakamoto Days.
Spotkanie Lu, którą goniły zbiry z gangu, jest jedynie pretekstem do zmiany wspomnianych relacji w sklepie i zaprezentowania akcji. W tym odcinku Sakamoto Days klarownie kształtuje konwencję i jej zasady w walce z dwoma wybitnymi mordercami, którzy przedstawili się widzom z przytupem. Ich starcie z panem Sakamoto wypada kapitalnie. Bohater, mimo widocznej nadwagi, prezentuje się jak perfekcyjny wojownik. Dzięki swojemu doświadczeniu i wyjątkowym umiejętnościom walczy z pewnymi siebie zakapiorami. Traktuje ich przy tym jak dzieci, które trzeba usadzić do kąta. To starcie jest podkręcone i ma w sobie nutkę wesołej specyfiki anime. Pokazuje też dystans twórców i sugeruje, byśmy nie traktowali na serio tego, co się dzieje. Gdy nadchodzi cios lodówką z podpisem zdradzającym nazwę uderzenia, trudno nie kryć podziwu i uśmiechu pojawiającego się na twarzy. Ten serial zapewnia naprawdę przyjemną rozrywkę.
Drugi odcinek dał trochę emocji, pozwolił poznać bohaterów i tak dobrze rozwinął relacje, że nie potrzebuję więcej, by zaangażować się w ten serial i świetnie się bawić. To mieszanka humoru i dużego dystansu z akcją godną Johna Wicka – takiego na sterydach! Jest lepiej, ciekawiej i śmieszniej niż w pierwszym epizodzie. Produkcja Sakamoto Days pokazała pazur.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/