Sekretna obsesja - recenzja filmu
Sekretna obsesja to nowy film dostępny na Netflixie. Sprawdziliśmy, czy warto obejrzeć.
Sekretna obsesja to nowy film dostępny na Netflixie. Sprawdziliśmy, czy warto obejrzeć.
Uwierzcie mi, że dołożyłam wszelkich starań, by Sekretna obsesja wywołała u mnie takie emocje, jakich widz oczekuje od thrillera psychologicznego. Przed ekranem zasiadłam dopiero o trzeciej w nocy, okna szczelnie zasłoniłam kotarami, a tuż przed seansem posadziłam obok mojego kota, by w najmniej pożądanym momencie mógł wydać jakiś niezidentyfikowany odgłos. I choć w tym miejscu powinna rozpocząć się litania narzekań, jak bardzo te wysiłki na nic się nie zdały, to nie tym razem. Seansowi Sekretnej obsesji towarzyszy bowiem z pewnością pewne napięcie. Ale to wszystko, co można przyznać temu filmowi.
Sam początek filmu przypomina trochę gorszą wersję Koszmaru minionego lata. Jennifer (Brenda Song) biegnie przerażona w deszczu, a za nią podąża facet w ciemnym stroju i z błyszczącym ostrzem w ręku. W trakcie rozpaczliwej ucieczki kobieta wpada pod samochód i traci przytomność. Kiedy się obudzi, straci pamięć. Nie będzie wiedzieć nic ani o sobie, ani tym bardziej o traumatycznej napaści. Całe szczęście, że obok niej będzie siedział kochający mąż, który się nią zaopiekuje… Chyba że okaże się psychopatą, który tylko podaje się za jej małżonka, a tego prawdziwego już dawno albo przepuścił przez rębak do drewna, albo zakopał w ogródku. Wtedy nie byłoby tak wesoło.
Zanim posądzicie mnie o spoilerowanie, obejrzyjcie zwiastun filmu – zdradza on właściwie wszystko. Już fakt, że demaskacja czarnego charakteru następuje tak szybko, sprawia, że nawet bez pomocy wylewnego trailera, intryga i tajemniczość w tym filmie jest na poziomie przeciętnego odcinka Klanu. Natomiast jeśli ktoś dodatkowo przed seansem obejrzy jeszcze zwiastun, to odbierze sobie nawet te kilkanaście pierwszych minut niepewności w filmie, kiedy to fałszywy mąż głównej bohaterki nie zdążył jeszcze się zdradzić żadną nieprawą cechą, a wokół szpitala, w którym leży Jennifer, kręci się jakiś podejrzany typ. Tak czy inaczej rys fabularny tego filmu jest do bólu prosty i oklepany. Ile razy oglądaliśmy już na ekranie tę historię, w której zakochany psychopata więzi swoją ukochaną, a ona kombinuje, jak z tej pułapki uciec? Tysiące.
W Zbrodni i karze również poznawaliśmy mordercę w pierwszych rozdziałach książki i nie skutkowało to tym, że przestawała ona być dla nas ciekawa. Wciąż chcieliśmy się zanurzać w meandry psychiki Raskolnikowa, w to, co go doprowadziło do zbrodni, a także śledzić jego zmagania ze śledczym Porfirym, przed którego czujnym okiem i ostrym jak brzytwa umysłem nic się nie ukryło. Tutaj zamiast Raskolnikowa mamy najbardziej prymitywnego na świecie antagonistę, o którym można powiedzieć tylko tyle, że jest psychopatą pozbawionym jakichkolwiek ciekawych motywacji. Z kolei zamiast Porfirego reżyser przedstawia nam policjanta, któremu kilka lat temu porwano córkę. Ale jeśli myślisz, że okaże się on bezwzględnym mścicielem, który z błyskami w oczach będzie wymierzał sprawiedliwość każdemu, kto tylko odważy się złamać prawo, mylisz się. Wzmianka o jego zaginionej córce pojawia się filmie tylko raz, a potem urywa się i już nie wraca, nie znajdując żadnego usprawiedliwienia w fabule. Jeśli zaś chodzi o sam wątek śledztwa, jakie prowadzi policjant, nie doszukamy się w tym filmie imponujących detektywistycznych dedukcji czy scenariuszy pod tytułem “złap mnie, jeśli potrafisz”. Cały ten fragment filmu mija od tak, po prostu, nie wywołując na widzu żadnego wrażenia.
Skoro film ma aż tyle minusów, to skąd taka wysoka ocena, zapytacie. Po pierwsze warto wyróżnić Brendę Song, która tak jak inne trochę zapomniane w ostatnich latach gwiazdki Disneya, wraca ze szturmem na kanały streamingowe (razem z np. Zendayą, Debby Ryan Miley Cyrus czy Vanessą Hudgens). Aktorka niezwykle wiarygodnie wcieliła się rolę przerażonej, bojącej się własnego cienia kobiety, która straciła pamięć. To głównie zasługa Song, że choć w przeciwieństwie do jej bohaterki od początku wiemy, kim jest podający się za jej męża mężczyzna, nie bez zainteresowania oglądamy, jak krok po kroku Jennifer odkrywa prawdę.
Jest jednak inny, ważniejszy powód, dla którego Sekretną obsesję ogląda się bez zgrzytania zębów. Mimo że robi to w najprostszy i najbardziej schematyczny sposób, film ten, do pewnego stopnia, spełnia się jako thriller. Mimo że zdajemy sobie sprawę, że całe napięcie zbudowane jest tutaj na rozpaczliwych próbach ucieczki, jakie raz po raz podejmuje Jennifer (która wybiera do tego zawsze najmniej odpowiedni moment), śledzimy je z nieustannym zainteresowaniem. Choć bohaterowie podejmują masę bezsensownych i nielogicznych decyzji, fabuła bardzo często nie trzyma się kupy, a cały film jest do bólu schematyczny i prosty, przynajmniej od drugiej połowy oglądamy go z niegasnącym zainteresowaniem. Guilty pleasure w najczystszym wydaniu. Jeśli zatem, broń Boże, oczekujesz od tego filmu czegoś więcej, omijaj go szerokim łukiem. Ale jeżeli masz ochotę poobgryzać paznokcie, zastanawiając się: “dopadnie ją tym razem czy nie?” podczas dziesiątej próby ucieczki głównej bohaterki, jest to rozrywka dla ciebie. A może akurat zaliczyłeś trudny intelektualnie maraton Antonioniego i masz ochotę trochę się zresetować? W takim razie czemu nie!
Choć Sekretną obsesję z pewnością możemy nazwać kolejną netflixową papką, to tym razem występuje ona raczej w formie rozgotowanej owsianki aniżeli potrawy zupełnie niejadalnej. Polecam, ale tylko i wyłącznie, jeśli ktoś szuka niezobowiązującej rozrywki, która idealnie wkomponuje się w chrupanie popcornu.
Źródło: Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Klaudia JeleśniańskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1952, kończy 72 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1987, kończy 37 lat
ur. 1974, kończy 50 lat