Servant: sezon 1, odcinek 4 i 5 - recenzja
Dobrze zapowiadający się serial Servant łapie zadyszkę już na czwartym odcinku. W piątym nie jest lepiej. Co nie działa w serialu Apple TV?
Dobrze zapowiadający się serial Servant łapie zadyszkę już na czwartym odcinku. W piątym nie jest lepiej. Co nie działa w serialu Apple TV?
Pierwsze trzy odcinki Servant zawiązały akcję w książkowy sposób. Wprowadzono nas w klimat grozy i przedstawiono bohaterów w taki sposób, żeby nie wyjawić za dużo. Opowieść intrygowała, choć dopiero znajdowaliśmy się w przedsionku czegoś większego. Teraz cały wypracowany potencjał zostaje rozmieniony na drobne, a to głównie przez nielogiczne i głupie rozwiązania fabularne. Dodatkowo tempo akcji (które od początku było bardzo powolne) siada zupełnie, wynikiem czego przez długie minuty ekranowe obserwujemy bohaterów nierobiących nic konstruktywnego.
O ile w piątym epizodzie mają miejsce dość istotne wydarzenia, to tego czwartego zupełnie mogłoby nie być. Dobry scenariusz formatu odcinkowego opiera się na właściwie nakreślonych związkach przyczynowo-skutkowych. Jednym słowem, każde wydarzenie, każda linijka dialogowa powinna prowadzić do czegoś konkretnego. Oczywiście rzadko zdarza się tak, że serialowe odsłony są zbudowane w stu procentach według tego mechanizmu – ta niełatwa sprawa stanowi prawdziwe wyzwanie dla scenarzysty. W czwartym odcinku Servant nie ma praktycznie ani jednego dobrze napisanego związku przyczynowo-skutkowego, chyba że będziemy traktować jako takowy wycieczkę do miejsca pracy Dorothy. Główna bohaterka proponuje Leanne wspólną wyprawę. Później za namową męża rezygnuje z pomysłu. Niania decyduje się jednak na samowolkę, co wprawia Seana w konsternację. Finalnie jednak obywa się bez konsekwencji i Dorothy przechodzi z tym faktem do porządku dziennego. Wracamy więc do status quo. Wszystko to, żeby zobrazować nieufność głowy rodziny do Leanne i pokazać jej krnąbrność.
Jakie to wszystko miało znaczenie fabularne? Żadne – zwłaszcza że powyższe wiedzieliśmy już po seansie poprzednich odcinków. Dużo ciekawszą kwestią byłaby reakcja otoczenia Dorothy na obecność dziecka, które oficjalnie powinno być martwe. Ten motyw stanowiłby światełko w tunelu, niestety twórcy w ogóle się na tym nie skupiają. Zamiast tego dostajemy kilka scen z montażem ukrytych kamer i retrospekcję bez większego znaczenia. Zupełnie kuriozalna jest natomiast sekwencja, w której Dorothy pluje Seanowi w oko pastą do zębów. W jakim celu zostało to wprowadzone do fabuły? Wątek humorystyczny? Niech ktoś zatrzyma lepiej tę karuzelę śmiechu. Zabawny przestaje być również wujaszek Julian, który co rusz wyskakuje niczym filip z konopi z nieodłączną butelką wina. Kolejny comic relief, który nie działa jak należy.
Piąty odcinek ma niezły punkt wyjścia. Pokazuje akcję z perspektywy Leanne – bohaterki, która do tej pory była dla nas zagadką. Początek jest niezły, ale twórcy szybko strzelają sobie w kolano. Obdzierają nianię z tajemnicy i mroku, sugerując, że jest ona tak naprawdę ofiarą toczących się wydarzeń. Pozostawiają jednak dziewczynie kilka atrybutów, które mają na celu pokazanie jej niepokojącej strony. Leanne ma bowiem paranormalne moce – potrafi rzucać klątwy. Bazgroły w Biblii, modlitwa i gotowe – ból zęba czy wypryski na twarzy zagwarantowane. Z jednej strony mamy więc poczciwą i ubogą dzierlatkę, którą chciałoby się pogłaskać po głowie, mówiąc „wszystko będzie dobrze”, z drugiej prawdziwą czarownicę. Ten dysonans sprawia, że postać jest mocno niespójna. Jakby tego było mało, w końcówce odcinka niania funduje sobie samobiczowanie, bo czemuż by nie miała tego robić? Kolejny motyw, który ma się do całości jak pięść do oka. Zamiast rozbudowywać bohaterkę psychologicznie i charakterologicznie, twórcy dodają jej udziwniające atrybuty.
W trzech pierwszych odcinkach akcja wystartowała z prędkością światła. Teraz się zatrzymała z piskiem opon i stoi w miejscu, czekając nie wiadomo na co. Wygląda to tak, jakby twórcy nie wiedzieli, jak zagospodarować odcinki pomiędzy rozpoczęciem opowieści a jej zakończeniem. Produkcja przepełniona jest motywami bez znaczenia, a te, które odgrywają rolę fabularną, nie budzą większych emocji. Trudno powiedzieć, do czego zmierza ta historia, ale pewne przesłanki sugerują, że zakończenie może nas nie usatysfakcjonować. Ot, M. Night Shyamalan w całej okazałości. Niemniej będziemy śledzić serial dalej. Może na późniejszym etapie złapie on drugi oddech?
Źródło: zdjęcie główne: Apple TV
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat