Heather Morris jest autorką znaną przede wszystkim z cyklu powieści wydanych pod egidą Tatuażysty z Auschwitz (w tym Podróż Cilki i Trzy siostry), a zatem z fabularyzowanych opowieści o Zagładzie, zwanych nieco niewłaściwie „literaturą obozową”. Niestety, podobnych powieści namnożyło się ostatnimi czasy na potęgę. Zwykle bywają płaskie jak kartka papieru, traktują realia obozów śmierci niczym tło quasi historyczne, w którym można rozegrać dowolną opowieść, i jako takie rodzą poważne pytanie o przekraczanie granic, nie tylko dobrego smaku. Trzeba przyznać, że na ich tle Tatuażysta z Auschwitz nie okazał się zły, tym bardziej że Heather Morris oparła swój debiut na wspomnieniach przyjaciela, prawdziwego więźnia Oświęcimia, Lale Sokołova. Jedyne, co można jej zarzucić, to fakt, że tym samym zainspirowała innych autorów do tworzenia kolejnych historii z Auschwitz w tytule, jak się okazało – poczytnych, ale w przeważającej mierze grafomańskich i dwuznacznych etycznie. Siostry pod wschodzącym słońcem, podobnie jak Tatuażysta z Auschwitz, zostały oparte na losach prawdziwych osób, ich wspomnieniach lub wspomnieniach o nich przekazanych przez najbliższych. Realistycznie i przejmująco przedstawiają koszmar cywilów (kobiet i dzieci) pojmanych na Sumatrze przez Japończyków podczas II wojny światowej, przepędzanych z obozu do obozu i starających się przeżyć za wszelką cenę. Na pierwszy plan opowieści wysuwają się siostry Norah i Ena, a także jedna z pielęgniarek służących w australijskim wojsku, Nesta. Kobiety razem stawiają czoła wszelkim przeciwnościom – począwszy od uratowania się z zatopionego statku handlowego, na którym ewakuowano cywilów. Pomagają sobie i mobilizują do działania współtowarzyszki niedoli.
Źródło: Marginesy
To historia siostrzanej (niekoniecznie wywodzącej się z pokrewieństwa krwi) miłości, wsparcia i odwagi w obliczu głodu, chorób czy okrutnego traktowania przez Japończyków. Angielki, Holenderki, australijskie pielęgniarki, misjonarki – kobiety zwierają szeregi, by nie dać się złu. Niestety, życie jest okrutne, a śmierć potrafi zebrać żniwo wśród najbardziej wspierających się społeczności. Mimo to zawsze pozostaje nadzieja. Jedną z najpiękniejszych historii zawartych w powieści jest ta o sile muzyki i o tym, jak w najtrudniejszych chwilach pociechę może przynieść śpiew i koncertowanie, nawet bez instrumentów innych niż głos.
Czytelnik ma świadomość, że czyta o prawdziwych wydarzeniach (pod koniec książki można zerknąć na zdjęcia i zapisy nutowe), co z pewnością wpływa na klimat powieści. Z drugiej strony, w bardziej emocjonalnym wgłębieniu się w historię Norah, Eny, Nesty i ich przyjaciółek, sióstr krwi, przeszkadza język, w jakim napisano książkę. Jest nazbyt suchy, za mało potoczysty i, szczerze mówiąc, gdyby nie samo sedno fabuły, powieść wydawałaby się nieciekawa i miejscami nudnawa. Sytuacji nie poprawia narracja prowadzona w trzeciej osobie czasu teraźniejszego, dosyć charakterystyczna dla literatury anglojęzycznej, lecz niezbyt często stosowana w języku polskim. Siostry pod wschodzącym słońcem – przywołujące na myśl Miasteczko jak Alice Springs Nevila Shute’a, które także traktowało o losie kobiet i dzieci internowanych przez Japończyków na Malajach – ma w sobie sprzeczność treści i formy. O ile treść jest poruszająca, trudna i warta uwagi, o tyle forma, w jakiej Heather Morris napisała książkę, nie do końca jej dorównuje. Mimo to, warto sięgnąć po tę książkę, choćby po to, by dowiedzieć się czegoś więcej o australijskich pielęgniarkach, które trafiły do obozów jenieckich i które po powrocie do domu słusznie traktowano jak bohaterki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj