Sonic. Szybki jak błyskawica - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 28 lutego 2020Trudno jest stworzyć film pełnometrażowy na podstawie gry. Wielu twórców próbowało i tylko nielicznym się ta sztuka udała. Jak wyszło tym razem? Przeczytajcie naszą recenzję.
Trudno jest stworzyć film pełnometrażowy na podstawie gry. Wielu twórców próbowało i tylko nielicznym się ta sztuka udała. Jak wyszło tym razem? Przeczytajcie naszą recenzję.
O Sonicu zrobiło się głośno rok temu, gdy wytwórnia Paramount zaprezentowała pierwszy zwiastun, w którym wygląd niebieskiego jeża w czerwonych trampkach znacznie odbiegał od tego z gry, którą znają wszyscy na całym świecie. Po co? W sumie nikt nie był w stanie wytłumaczyć tej dziwnej decyzji. Na szczęście twórcy ugięli się pod naporem fanów. Dostaliśmy takiego Sonica, jakiego sobie wymarzyliśmy, kreskówkowego, z wielkimi oczami, w białych rękawiczkach i z szerokim uśmiechem.
Fabuła to raczej tylko wprowadzenie do szerszej historii. Oto nasz tytułowy bohater ucieka ze swej rodzimej planety przed nieznanymi prześladowcami, pragnącymi zdobyć jego unikalną moc - niezwykłą prędkość. Postanawia się on ukryć na Ziemi, w małym miasteczku znajdującym się niedaleko San Francisco. Doskwiera mu jednak samotność, mimo że ma przyjaciół, a raczej ludzi, których obserwuje i w swojej wyobraźni uczynił częścią własnego entourage’u. Problem w tym, że oni nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Wszystko zmienia się w chwili, gdy Sonic podczas załamania nerwowego doprowadza do wyładowania elektrycznego w całym stanie. Rząd USA wysyła do miasteczka swojego najlepszego naukowca, doktora Robotnika (Jim Carrey), by ten dowiedział się, co było przyczyną tej anomalii. Ten szybko wpada na trop przybysza z innej planety. Pragnie go pojmać i przeprowadzić na nim szereg bolesnych eksperymentów.
Muszę przyznać, że wbrew oczekiwaniom, reżyser Jeff Fowler wraz ze scenarzystami zrobił porządne kino familijne, na którym zarówno dzieciaki jak i dorośli będą się dobrze bawić. Jest tu akcja, humor, mądry morał i Jim Carrey, który wraca do swojego repertuaru min rodem z lat 90. Fabuła nie jest skomplikowana i przypomina klasyczną opowieść, gdzie kosmita swoją charyzmą i krystalicznym sercem przekonuje do siebie Ziemian, którzy postanawiają się za nim wstawić. Nim jednak do tego dojdzie czeka nas długa droga pełna różnych wydarzeń i gagów. Jedne trafione bardziej inne mniej, ale wszystkie zabawne.
Oczywiście cały show kradnie tytułowy Sonic, który został bardzo fajnie wykonany przez grafików. Jego bardzo kreskówkowy i tego właśnie oczekujemy po takim filmie. Bohater, którego dobrze znamy ląduje pomiędzy ludźmi. Nie potrzebujemy realistycznego wyglądu.
Obawiałem się, czy Carrey nie przesadzi w swojej kreacji z wygłupami i z Eggmana nie zrobi karykatury. Na szczęście reżyserowi udało się okiełznać aktora i wyszła ciekawa postać, która okazała się godnym przeciwnikiem Sonica, a nie tylko pretekstem do zaprezentowania postaci i popchnięcia fabuły do przodu.
Sonic. Szybki jak błyskawica jest jedną z lepszych ekranizacji gier, jakie trafiły na duży ekran w ostatnich latach, co nie oznacza że jest jakiś wybitny. To fajna rozrywka dla całej rodziny pozwalająca w miłej atmosferze spędzić te półtorej godziny. Nie przedstawia jednak nic czego w kinie familijnym byśmy już nie widzieli. Porusza się niezwykle sprawnie wśród schematów unikając jednak banałów. Z tytułu, który na konsoli polegał w sumie na bieganiu i zbieraniu pierścieni udało się wycisnąć coś więcej, dopisać historię o samotności, przyjaźni i tolerancji. Ten tytuł przypadł mi bardziej do gustu niż obie części Angry Birds. Szkoda tylko, że dystrybutor nie daje nam wyboru i film jest dostępny w polskich kinach jedynie w wersji dubbingowej. Nie jest ona zła. Joannie Węgrzynowskiej-Cybińskiej, która odpowiadała za udźwiękowienie rodzimej wersji udało się utrzymać balans pomiędzy humorem skierowanym do dzieci i ich opiekunów. Świetnie dobrała również aktorów. Zwłaszcza Tomasz Borkowski jako Robotnik swoim głosem nadąża za mimiką Carreya i udaje mu się uchwycić jego charyzmę w głosie. Kilka razy przyłapałem się na tym, że przestałem zwracać uwagę, że Jim nie mówi swoim głosem. Dobrze się też słucha Marcina Hycnara jako niesfornego i gadulskiego Sonica.
Nie ujmując dobremu polskiemu dubbingowi, szkoda, że by posłuchać oryginalnej wersji, trzeba będzie poczekać na wydanie DVD czy pojawienie się filmu na jakimś VOD.
P.S. Po napisach jest ukryta scena zapowiadająca kontynuację, która ma duże szanse na powstanie.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat