Spartacus: War of the Damned – 03×10
Wreszcie nadeszła długo oczekiwana chwila ostatecznej bitwy. Na polu spotkały się dwie armie - jedna prowadzona przez Spartakusa, druga przez Marka Krassusa. Wojna potępionych znalazła się w kulminacyjnym punkcie i zebrała krwawe żniwo.
Wreszcie nadeszła długo oczekiwana chwila ostatecznej bitwy. Na polu spotkały się dwie armie - jedna prowadzona przez Spartakusa, druga przez Marka Krassusa. Wojna potępionych znalazła się w kulminacyjnym punkcie i zebrała krwawe żniwo.
Cały sezon byliśmy przygotowywani na ten moment, który już dawno napisała historia. Twórcy stanęli przed zaiste trudnym zadaniem - musieli pogodzić fakty historyczne i dorobek całego serialu. Jednak wyszli z tego starcia obroną ręką, tworząc widowisko nie na telewizyjnym, ale filmowym poziomie. Finał był pokazany z wielkim rozmachem i to pod praktycznie każdym względem, uwypuklając ze szwajcarską precyzją i kończąc najważniejsze wątki.
Twórcy prowadząc fabułę finału znaleźli złoty środek pomiędzy scenami akcji a tymi mniej dynamicznymi, ale za to pełnymi emocji. Trzeba dużo złej woli, żeby nie zauważyć, iż scenarzyści naprawdę dobrze rozłożyli akcenty w opowiadanej historii w ciągu tej już ostatniej godziny ze Spartakusem. Początek, choć nieco powolniejszy, to wcale nie był nudny. Pokazał tę bardziej ludzką twarz byłych niewolników: braterstwo, miłość, oddanie za sprawę - czyli to, co było od zawsze ważną częścią tego serialu i dobrze, że w finale nie zostało pominięte. Zresztą, jeśli mowa o pierwszych minutach, to nie wypada nie wspomnieć o dobrej strategii Spartakusa, który wysyłając swoich najlepszych ludzi do niszczenia kolejnych wili, siał zamęt, gdzie sam obecnie się znajduje. Naprawdę cieszę się, że zostało to pokazane także jako wojna intelektualna, a nie tylko siłowa. W końcu było to podkreślane przez cały sezon i na tym się opierała jakże świetna korelacja traka z rzymskim przywódcą.
Kolejnym mocnym punktem finału, których zresztą dostaliśmy całą masę, była rozmowa właśnie Spartakusa z Markiem Krassusem. Pełna aluzji, a zarazem dosadnych zdań, które w prosty sposób zobrazowały to, co do tej pory było przekazywane widzowi jakby między wierszami. Jednakże najbardziej wymowne były gesty, a właściwie ten jeden, kiedy panowie podali sobie dłonie, tak jak to robią gladiatorzy. Niesamowite wrażenie zrobiło na mnie to, jakim jednocześnie darzą się szacunkiem i nienawiścią, a przy tym zachowują całkowite opanowanie. Był to zaiste elektryzujący moment, który jeszcze bardziej podgrzał atmosferę przed ostatecznym starciem.
[image-browser playlist="592205" suggest=""]
©2013 STARZ Entertainment, LLC
Parę osobnych słów należy się panom, którzy wcielają się w dwie wyżej wymienione postacie: Liamowi McIntyre’owi oraz Simonowi Merrellsowi. Przez cały odcinek dawali popis aktorski na najwyższym poziomie, bezbłędnie przekazując widzowi emocje, jakie targają ich postaciami w danym momencie. Pierwszy z nich to osoba, która udźwignęła brzemię przejęcia roli po jakże genialnym świętej pamięci Whitfieldzie, pokazując, że można na nowo wykreować postać, jednocześnie nie zaprzepaszczając dorobku swojego poprzednika. Liam godnie grał Spartakusa, z sezonu na sezon będąc coraz bardziej wiarygodnym. Natomiast w finale pokazał nam wściekłą bestię, dawnego gladiatora żądnego krwi i szalenie uczuciowego faceta, któremu na zawsze zostało zabrane serce. W żadnym momencie tego wielkiego finału nie żałowałem, że to nie Andy’ego oglądam, ale oczywiście miałem go w pamięci i sercu. Jeśli zaś chodzi o Merrellsa, to dorównał aktorstwem temu pierwszemu, genialnie kreując antagonistę a zarazem arcytrudnego przeciwnika, tak pod względem umysłowym, jak i fizycznym. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że lepszego wroga nie dało się wybrać. Simon potrafił się znaleźć na polu walki, w namiocie dowództwa czy też jako sprawiedliwy sędzia. Masa różnych ról, a jednak sobie z nimi poradził, tym samym pokazując wielkie umiejętności aktorskie. Te dwie role były godne wielkiego finału serialu.
Brawa należą się również operatorom kamer, technikom, magikom od komputerów i efektów specjalnych, bowiem w żadnym momencie nie uświadczyłem uczucia sztuczności, czyli tzw. green screena. Otrzymaliśmy fenomenalne ujęcia panoramiczne armii z lotu ptaka, czekającej na początek bitwy. Również walka została bardzo dobrze poprowadzona i zobrazowana. Wreszcie była długa, krwawa i wyjątkowa. Wyjątkowa dlatego, gdyż twórcy chyba po raz pierwszy postanowili oprócz takich luźnych starć rzymian z rebeliantami, oś akcji skoncentrować wokół pojedynczych pojedynków głównych bohaterów: Gannicusa z Cezarem, Spartakusa z Markiem. Dzięki temu został osiągnięty niesamowity efekt, który wytyczył przebieg tej najważniejszej z bitew. Nie muszę chyba dodawać, że oglądało się to z nieukrywaną przyjemnością i choć wynik batalii od dawien dawna był znany, to fanom "Spartakusa" całość zapewniła solidną rozrywkę. Jedynym jej minusem, aczkolwiek koniecznym, była dosyć szybka śmierć wielu z głównych bohaterów. Żaden z nich nie otrzymał praktycznie więcej niż jednej sceny, jednego ujęcia - a szkoda, bo można było te śmierci rozłożyć na cały sezon. Szczególnie szkoda Naevii, która została skrócona o głowę praktycznie w ciągu minuty przez Cezara. Na szczęście więcej niż pięć minut dostał Gannicus, który został moim zdaniem godnie pożegnany. Pomimo ukrzyżowania, przeniesienie go na piasek areny było pięknym gestem ze strony twórców, oddaniem hołdu postaci, a jednocześnie smaczkiem, których w finale Spartakusa było naprawdę wiele.
Ostateczna walka to jednak przede wszystkim starcie Marka Krassusa ze Spartakusem, które przebiegło w dosyć nieoczekiwany sposób na nieco oddalonym od pola bitwy wzgórzu. Ta decydująca scena została rozpoczęta w bardzo dobry sposób - krótkie slow motion wbiegającego rozwścieczonego "Tego, który sprowadził deszcz" przyprawiło mnie o przyjemne ciarki na plecach. Nikt zresztą chyba się nie spodziewał, że Imperatora obroni garstka żołnierzy, z którą trak zresztą bardzo sprawnie sobie poradził. Na uwagę i pochwałę zasługuje jednak dosyć nieszablonowy przebieg sceny, który niestety nie ustrzegł się błędu, który ostatecznie przekuto w zaletę. O samej walce nie warto za wiele mówić; przyjemna dla oka, ale bardzo przewidywalna. Za to już wbicie włóczni w Spartakusa, który miał wykonywać wyrok śmierci, było w pełni zaskakujące. Natomiast jeszcze bardziej szokujące było, że główny bohater nie zginął na miejscu od tych, jak mniemam śmiertelnych, ciosów. Nie wierzę bowiem, żeby dwie z trzech włóczni, które wylądowały w lewym boku gladiatora, nie trafiły w żaden ważny narząd czy też jakąś tętnicę. Cóż, tę małą rozbieżność faktów medycznych i logicznych jestem jednak skłony wybaczyć twórcom i scenarzystom, którzy zrobili to, by godnie uczcić śmierć największego z ludus Batiatus. Warto również wspomnieć o retrospekcjach, które zostały bardzo umiejętne wkomponowane w tę scenę, oraz opasce ukochanej Sury. Wszystko to było ukłonem w stronę poprzednich sezonów oraz ładnym zamknięciem tych mniej ważnych wątków.
[image-browser playlist="592206" suggest=""]
©2013 STARZ Entertainment, LLC
Sama scena śmierci Spartakusa, który został chwilowo odratowany przez kompanów, była bardzo emocjonująca. Trudno było powstrzymać łzy oglądając bohatera na łożu śmierci. Nastrojowa atmosfera, dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa oraz deszcz, który spadł z nieba, stworzyły niezapomnianą scenę. I jeszcze to nawiązanie twórców w takim momencie do faktu, że nie znamy prawdziwego imienia Spartakusa. Cieszę się, że mimo wszystko nie zostało to wyjawione. Gladiator mówiący "Spartakus… To nie jest moje imię" z lekkim uśmiechem na twarzy to naprawdę niezwykły, ale jakże wymowny obrazek. W tej ostatniej scenie podkreślono także rolę wolności. To się nazywa zakończenie głównych wątków z klasą.
Przez cały finał towarzyszyła nam również świetna ścieżka dźwiękowa. Już w poprzednich odcinkach ten element był na bardzo wysokim poziomie, jednak to, co słyszymy w odcinku "Victory", jest po prostu mistrzostwem. Fenomenalne operowanie momentami ciszy i dźwięku. Te drugie to natomiast idealnie dobrane fragmenty, które nie tylko dobrze ilustrowały akcję, ale także tworzyły niezwykłą atmosferę - napięcia, emocji, patosu, żalu - grając na pełnej gamie uczuć widza. Rzadko z czymś takim ma się do czynienia w telewizji, jednak jak widać finał Spartakusa był wystarczającą okazją do wzniesienia się na wyżyny umiejętności ludzi odpowiedzialnych za oprawę dźwiękową. Także operatorzy kamer wykonali świetną pracę i to nie tylko podczas ostatniej bitwy, ale także momentów, kiedy trzeba było dobrze wykadrować twarz bohatera, uchwycić emocje, zatrzymać jakąś chwilę na zawsze. Za ten odcinek oraz kilka poprzednich należą się im wielkie brawa.
Co jednak ciekawe, twórcy nie osiedli na laurach i po samym odcinku zaserwowali niecodzienne napisy końcowe oraz jedną małą niespodziankę. Zapewne większość ominęła tę część, a warto poświecić jej parę słów, jak i oczywiście obejrzeć ją samemu. Zestawienie tekstowe wyświetlanych nazwisk aktorów oraz osób odpowiedzialnych za serial, z postaciami ukazanymi w tle, było miłą niespodzianką. Widz po niezwykle emocjonalnym odcinku mógł się na chwilę zatrzymać, powspominać przy poruszającej muzyce. Szkoda jednak, że wśród wymienianych nazwisk nie zobaczyliśmy Andy’ego Whitfielda. Kto jak kto, ale on powinien tam się znaleźć! Jednakże zostało to wynagrodzone krótką sceną po napisach. Kto nie widział, ten już wie, że takowa jest. Krótki powrót do Kapui na piasek areny i krzyczący najpierw McIntyre, a później Whitfield: "I am Spartacus!", to ostatni smaczek tego wyjątkowego epizodu.
[image-browser playlist="592207" suggest=""]
©2013 STARZ Entertainment, LLC
Muszę przyznać, że pomimo porażki byłych niewolników serial kończy się w pewien sposób pozytywnie. Marek Krassus wygrywa, ale nie zgarnia zasłużonych laurów, a wręcz korzy się przed Pompejuszem. Cezar przeżywa i zapewne miło będzie się go oglądało w nadchodzącym spin-offie. Natomiast część z naszych bohaterów-rebeliantów zyskała wolność, istnieje więc możliwość, że gdzieś może jeszcze ich spotkamy.
Finał Spartakusa był wielkim widowiskiem telewizyjnym, ale zrealizowanym na poziomie kinowym pod praktycznie każdym względem. Pozamykał kluczowe wątki, był zgodny z historią, posiadał wiele smaczków i nawiązań do poprzednich sezonów. Był emocjonujący, momentami zaskakujący - taki, jaki powinien być finał serialu. Co jednak najważniejsze, godnie zakończył historię największego z gladiatorów, traka, "Tego, którego sprowadził deszcz" i oddał mu należny hołd. Niebo znów nad nim zapłakało… i chyba nie tylko niebo.
Ocena: 9,5 /10
Źródło: fot. ©2013 STARZ Entertainment, LLC
Poznaj recenzenta
Łukasz AncyperowiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat