Star Trek: Discovery: sezon 1, odcinek 14 – recenzja
Powrót do świata Federacji okazuje się na razie ciut rozczarowujący. Star Trek: Discovery buduje fundament pod wybuchowy koniec sezonu, ale wypełnia czas zmarnowanym wątkiem.
Powrót do świata Federacji okazuje się na razie ciut rozczarowujący. Star Trek: Discovery buduje fundament pod wybuchowy koniec sezonu, ale wypełnia czas zmarnowanym wątkiem.
Podobać się może osadzenie bohaterów w rzeczywistości, która jest dla nich kompletnie obca. To pokazuje, że Federacja nie nadaje się do wojny, bo ich pacyfistyczne poglądy, przewidywalność i brak chęci do zrobienia czegoś niezgodnego moralnie, zawsze przejmą prym nad rozsądkiem. Dlatego taka sytuacja, w której Klingoni są o krok od Ziemi, to doskonały pretekst do podważenia fundamentów wszystkiego, co w świecie Star Treka jest ważne. Postawienie przed bohaterami wizji totalnego zniszczenia to punkt wyjścia dla moralnego dylematu, z którym muszą sobie poradzić. Wychodzi to zaledwie solidnie bez głębszej analizy tematu.
Łatwo można było przewidzieć, że sprowadzenie Imperator Georgiu do tego świata ma związek z przegrywaną wojną. Pomijając już oczywistą przewidywalność tego zabiegu, ma to jak najbardziej sens i stawia dobre fundamenty pod finał sezonu. Widzimy, że Philippa przekonuje Sareka do jakiegoś drastycznego czynu, który pomoże im przetrwać. Takiego, który jest niezgodny z prawem Federacji czy jej moralnymi motywacjami. Jest to wątek ciekawy, z dużym potencjałem, który można wykorzystać, by wiele rzeczy wyprostować. Nie wiemy na razie, na czym dokładnie polega ten plan, bo poznaliśmy tylko jego "oficjalną" część przekazaną Burnham. Odzyskanie grzybków jednak może nas zmusić do oczywistej spekulacji: w jakiś sposób wykorzystają to do ogromnej destrukcji Kronosa. Georgiu pewnie co nieco wie o tym, jak to działa, od Stametsa z jej świata, który wykorzystywał to w mniej humanitarny sposób. Stawiam też, że to doprowadzi do drastycznej zmiany w wyglądzie Klingonów, która przybliży ich do tego, co znamy z seriali i filmów. A jako że przed nami tylko finał, to wszystko może się rozsądnie zazębić.
Problemem tego odcinka jest zmarnowany potencjał wątku Tylera/Voqa. Wszystko, czego mogliśmy oczekiwać po tym naprawdę dobrym pomyśle, można chyba włożyć między bajki. Nie ma to żadnego związku z wojną z Klingonami, bo jest jedynie podstawą marnej jakości romansu. Efektem tego jest fabularna klisza o wprowadzeniu outsidera w sposób mało atrakcyjny. Najważniejsze momenty tego wątku pozostawiają z niesmakiem. Chodzi mi o dwie sekwencje: przesłodzona scena w stołówce, gdzie załoga udziela irracjonalnego poparcia Tylerowi czy sztuczna i pozbawiona emocji rozmowa Tylera z Burnham o końcu ich związku. Szczególnie, że w pewnym momencie słyszymy standardowe argumenty o "skomplikowaniu związku", które w obliczu tego, co się stało, brzmią kuriozalnie. Trudno zaakceptować decyzję o wykorzystaniu takiego twistu fabularnego w tak marny sposób. Ani to ciekawe, ani dobrze zagrane (Sonequa Martin-Green trochę więcej daje z siebie...), ani w ogóle atrakcyjne. Nie ma tutaj czegoś, co stanowiłoby o sile tej historii. Nie wydaje się także, że sytuacja ta ma jakiś wpływ na samą Burnham. Zbyt mało, za bardzo powierzchownie i bez ikry. Wielkie rozczarowanie.
Przedostatni odcinek jest spokojny, czasem nudnawy, chwilami efekciarski (zabawa ze zmianą krajobrazu planety wyszła bardzo dobrze) i z niepotrzebnym zapychaczem. Dobrze stawia fundamenty pod finał wiarygodnym cliffhangerem z objęciem dowództwa przez Philippę. Mam jednak nadzieję, że zakończenie da więcej satysfakcji, niż to zbyt mocne uspokojenie akcji po dość dużej dawce emocji w ostatnich odcinkach.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat