Star Wars Rebelianci nie są już tym samym serialem co na przełomie pierwszego i drugiego sezonu. W końcu jest klimat, ciekawa historia i prawdziwe, lubiane przez fanów w każdym wieku oblicze Gwiezdnych Wojen. Finał to potwierdza, ale nie wszystko się w nim udaje.
W finale drugiego sezonu serialu
Star Wars Rebels przede wszystkim udaje się stworzyć świetny klimat i trochę gęstszą atmosferę. Dzięki osadzeniu akcji na Malachorze w miejscu starożytnej świątyni Sithów nie mamy do czynienia z dziecinnym, niedojrzałym serialem animowanym dla najmłodszych, jakim był przez cały pierwszy sezon i część drugiego. Ta seria naprawdę dojrzała i oferuje ciekawsze spojrzenie na bohaterów oraz ich motywacje, ograniczając infantylne rozwiązania i głupie motywy oraz przede wszystkim pokazując bohaterów w sposób bardziej wiarygodny. Uczucie zagrożenia stało się w końcu realniejsze i nie było tylko ułudą. Finał pokazuje wyciąganie wniosków, rozwój i kierowanie się w atrakcyjną stronę, która może usatysfakcjonować fanów w różnym wieku.
Strzałem w dziesiątkę okazuje się powrót Maula, który jest starszy, dojrzalszy i ma wyraźniej zaznaczone motywacje niż w
Star Wars: The Clone Wars. To, gdy tytułuje się starym mistrzem i nie chce używać już imienia Darth, podkreśla, że przez te lata dzielące go od dotkliwej porażki w bezpośredniej walce z Imperatorem, w której poległ Savage Opress, on myślał, analizował i wyciągał wnioski. Świetnie wypada jego manipulacja Ezrą, która wygląda po prostu jak sprawnie zrealizowane kuszenie. Z jednej strony czuć w nim echo Oryginalnej Trylogii Gwiezdnych Wojen skupione w odwróceniu nauk Yody w słowach Maula. Z drugiej strony jego igranie z emocjami Ezry i odpowiednie kierowanie go w potrzebną stronę daje widzom do zrozumienia, że ten dzieciak ma większe predyspozycje do Ciemnej Strony, niż mogliśmy sądzić. Gdyby tego mroku, gniewu i nienawiści w nim nie było, Maulowi nie poszłoby tak łatwo i jego cel nie zostałby zrealizowany. Dobrze to rozegrano fajnymi dialogami - jad w słowach Maula świetnie płynie i zmusza nawet do myślenia, jaki jest cel starego mistrza. Wszystko doskonale podsumowuje cliffhanger z otwarciem przez Ezrę holokronu Sithów. To naprawdę zaintrygowało!
Czytaj także: Co w 3. sezonie Star Wars Rebeliantów?
Gdy dochodzi do starcia z Inkwizytorami (motyw z helikopterem przesadzony...), Maul staje po stronie Jedi. To naprawdę jest niespodzianka! Szczególnie że przecież Ahsoka doskonale wie, kim on jest, ale walczą ramię w ramię ze sługami Vadera. Dobry pomysł, posiadający ciekawy potencjał na przyszłość, zwłaszcza że Maul teraz nie jest ani Sithem, ani Jedi. Porusza się pomiędzy dwiema stronami, co też daje temu bohaterowi więcej swobody do rozwoju, bo nie jest już spętany przez jakąś ideologię. Teraz napędza go jedynie dobrze umotywowane poczucie zemsty. Do pewnego momentu Dave Filoni rozwija to wręcz perfekcyjnie, pokazując trochę innego Maula, ciekawszego i bardziej intrygującego - tak jakby z wiekiem nabierał więcej osobowości i nie był już tylko kultowym wymiataczem z
Mrocznego widma. To powinno dalej iść w tę stronę, bo fakt, że Maul wyjawił swoje prawdziwe zamiary już teraz, jest rozczarowujący. Filoni marnuje potencjał tej postaci, oferując zwrot akcji godny kreskówkowego złoczyńcy bez implementowania długofalowego planu. To tu nie pasuje, psuje dobre wrażenie i nie pozwala odczuwać pełnej satysfakcji, bo w pomysłach drzemał potencjał na dobre rozwinięcie w kolejnym sezonie. Czy naprawdę musiał już w tym odcinku zdradzić wszystko? Wydaje się to wymuszone i niepotrzebnie przyspieszone.
No url
Wydaje się, że w finale twórcom zabrakło odwagi. Mieli wiele mocnych, ważnych i dobrze rozwijanych pomysłów, które w pewnym momencie zostają ucięte, a zamiast zaserwować niespodziankę i zbudować wielkie emocje, rozwój idzie drogą oczywistą i banalną. To tyczy się Maula, którego zwrot akcji jest niesamowicie wymuszonym zabiegiem. Widać tu plus w postaci oślepienia Kanana, ale zarazem minus, bo chwilę później Maul ot tak zostaje wyłączony z gry. Marnotrawstwo roli postaci, która najwyraźniej musiała zostać usunięta, by zrobić miejsce dla Vadera, a nie twórcy mieli na to pomysłu. Efekt byłby kompletnie inny, gdyby zdrada Maula zaowocowała śmiercią Kanana! A tak jest banalnie i rozczarowująco.
Zresztą pod wieloma względami motyw z Vaderem także nie spełnia oczekiwań. Oczywiście jest tutaj ogrom emocji, klimat i świetne pokazanie walki na miecze świetlne. Starcie Ahsoki z Vaderem ogląda się fenomenalnie właśnie przez ten emocjonalny bagaż, przez to, co ich wcześniej łączyło. Myślę, że każdy, kto oglądał
Wojny klonów, powinien poczuć te emocje, bo tutaj udaje się twórcom zrobić to fantastycznie. Jednocześnie niestety widać wspomniany wcześniej brak odwagi: ucięcie w odpowiednim momencie, zamiast posunięcie się do kroku ważnego, pewnego i potrzebnego. Niepokazanie śmierci Ahsoki jest błędem, bo zostawia otwartą furtkę, która nie jest tutaj potrzebna. Jej domniemana śmierć nie działa emocjonalnie tak, jak powinna, bo tego nie widzimy, nie wiemy, co się stało, a to, co powinno być kluczowe dla serialu i uniwersum, zostało nam zabrane. Ucięcie kulminacji tej dramaturgi być może miało być dobrym cliffhangerem, a jest tak naprawdę irytującym zabiegiem, bo przez ten brak odwagi nie pokuszono się o pokazanie czegoś naprawdę ważnego dla rozwoju Vadera. W jakimś stopniu przecież Ahsoka jest pozostałością tego, co było w nim dobre, więc jej śmierć jest kluczowa w procesie budowy postaci.
To mógł być perfekcyjny finał
Star Wars Rebels, ale jest tylko bardzo dobry. Popełniono kilka błędów wynikających prawdopodobnie z braku odwagi i przeciągania niektórych motywów na kolejny sezon. Wątpię, by brak pokazania finału starcia Vadera z Ahsoką miał być wynikiem ograniczeń stacji i konwencji, bo jakoś poradzono sobie z zabijaniem, gdy Maul wybił Inkwizytorów. Dobre, klimatyczne, ale z niewykorzystanym potencjałem. To powinno mieć większe znaczenie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h