Tabu: sezon 1, odcinek 7 – recenzja
Tabu na ostatniej prostej serwuje nam dość dobry odcinek. Główna oś fabularna rozwija się w interesujący sposób, a większość wątków pobocznych zmierza do zakończenia. Szkoda tylko, że niektóre z nich mają mało satysfakcjonujący finał.
Tabu na ostatniej prostej serwuje nam dość dobry odcinek. Główna oś fabularna rozwija się w interesujący sposób, a większość wątków pobocznych zmierza do zakończenia. Szkoda tylko, że niektóre z nich mają mało satysfakcjonujący finał.
Mowa tu przede wszystkim o nagle urwanym wątku romantycznym i o wyjaśnieniu zagadki śmierci nestora rodu Delaney. Oba motywy wydawały się mieć bardzo duże znaczenie dla fabuły Tabu, jednak w przedostatnim odcinku zostały potraktowane po macoszemu, znajdując płytkie, trywialne konkluzje. Okazało się bowiem, że James nie jest zainteresowany dalszym związkiem ze swoją przyrodnią siostrą, a zabójcą Delaneya seniora jest jego służący, Brace.
Wątek romantyczny od początku prowadzony był tak, jakby twórcy zupełnie nie mieli na niego pomysłu. Prawdopodobnie planowali nakreślić równie kontrowersyjny motyw, jak np. związek Jamiego i Cersei w Grze o Tron. Niestety zrobili to po łebkach, w związku z tym przez całą długość serialu nie uświadczyliśmy zbyt dużo ciekawych rozwiązań w tym segmencie. W omawianym odcinku trwa on zaledwie chwilę i skupia się na kilku melancholijnych scenach z udziałem Zilphy i na krótkim dialogu między nią a głównym bohaterem. Potem pani Geary już nie spotykamy. Miejmy nadzieję, że w ostatnim odcinku doświadczymy jeszcze czegoś ważnego w tej historii. Pobudki Jamesa związane z jego przyrodnią siostrą są niejasne. Trudno powiedzieć, czy prowadził cyniczną grę, czy chce uchronić ją przed swoją dziką naturą. Być może pomiędzy tą dwójką rzeczywiście istnieje miłość i przyjdzie nam jeszcze być świadkiem kilku romantycznych motywów.
W pierwszych odcinkach Tabu fabuła jasno sugerowała, że przyczyny śmierci starszego Delaneya będą miały kluczowe znaczenie dla całego serialu. Teraz okazało się, że umarł otruty przez swojego służącego, który chciał skrócić cierpienia, popadającego w szaleństwo pana. Nie było więc spisku Kompanii, ani żadnej głębszej intrygi, która miałaby jakieś większe znaczenie fabularne. Bohaterowie przeszli z tą wiadomością do porządku dziennego bardzo szybko. James nawet nie mrugną okiem. Twórcy w ten sposób dali nam do zrozumienia, że owy wątek zostaje zamknięty i że nie wydarzy się tutaj już nic ważnego.
Cliffhanger z poprzedniego odcinka również nie wygenerował napięcia, które zwiastowała dramatyczna końcówka szóstego epizodu. Tragiczny los Winter miał oczywiście duże znaczenie fabularne. Helga pod wpływem śmierci córki zdecydowała się zdradzić Jamesa. Nagłe odejście Winter nie wywołało jednak u bohaterów wybuchu emocji, które zintensyfikowałyby akcję. Nie są jasne również przesłanki, dla których Kompania posunęła się do tak drastycznego rozwiązania. Ewidentnie intencją było wmanewrowanie Jamesa w morderstwo, jednak w omawianym epizodzie nie ma nawet wzmianki o jakimiś śledztwie wymierzonym w głównego bohatera. Sam Delaney również przeszedł bardzo szybko do porządku dziennego po tym tragicznym wydarzeniu. Zupełnie nie przejął się śmiercią osoby, która w pewien sposób była mu bliska. Zniknęły też gdzieś wątpliwości co do własnego udziału w morderstwie. Być może taka miała być właśnie jego postać – nieczuły, zgorzkniały gbur. Od czasu do czasu jednak, przydałoby się ubarwić ją jakimiś emocjami. Trochę psychologii jeszcze nie zaszkodziło żadnemu serialowemu bohaterowi.
Największą zaletą omawianego odcinka jest oczywiście rozgrywka Delaneya z jego biznesowymi rywalami. Tutaj dostajemy wszystko, czego zabrakło w wątkach pobocznych. Dynamizm wydarzeń, napięcie, emocje, nagłe zwroty akcji i przemyślane, logiczne rozwiązania. W siódmym epizodzie działo się tak wiele, że momentami trudno było za akcją nadążyć. Finałowe tortury Delaneya w królewskich katakumbach były mocnym zamknięciem odcinka i umiejętnie podbudowały mroczny klimat.
Po seansie przedostatniego epizodu można odnieść wrażenie, że autorzy formatu całą swoją moc twórczą skupiają na głównej osi fabularnej, kosztem wątków pobocznych. Dlatego też Taboo jest nierównym serialem pod względem treści. Warstwa techniczna stoi na najwyższym poziomie. Zdjęcia i charakterystyczny ponury wątek muzyczny robią za każdym razem duże wrażenie. Wydaje się jednak, że twórcom zabrakło doświadczenia w kwestii opowiadania historii w formie serialu. Stąd braki na drugim planie, pewne spłycenia fabularne i słabo nakreślona psychologia postaci. Wszystko wskazuje na to, że jest szansa na kolejne sezony, także twórcy mają jeszcze trochę czasu aby pouczyć się na błędach.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat