Tenet – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 26 sierpnia 2020Po wielokrotnym przekładaniu premiery nowy film twórcy Incepcji i Prestiżu trafia wreszcie do kin. Czy spełni pokładanie w nim nadzieje fanów? Sprawdzamy.
Po wielokrotnym przekładaniu premiery nowy film twórcy Incepcji i Prestiżu trafia wreszcie do kin. Czy spełni pokładanie w nim nadzieje fanów? Sprawdzamy.
Christopher Nolan, czy tego chciał, czy nie, został ogłoszony przez właścicieli kin potencjalnym zbawcą. Jego Tenet ma z powrotem przyciągnąć ludzi na sale i wypełnić je po brzegi. Sprawić, że kina znów będą uznawane przez widzów za bezpieczne i warte porzucenia domowego ekranu. Z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień oczekiwania w stosunku do tej produkcji rosły w zastraszającym tempie. Jestem przekonany, że sam Nolan nie dowierzał, jak ważny dla losów całego filmowego biznesu stanie się jego film. Wytwórnia Warner Bros. broniła się, jak mogła, by opóźnić premierę, stawiając kiniarzom co chwila nowe warunki. Doszło nawet do tego, że Tenet debiutuje w Europie dużo wcześniej niż w USA, co rzadko się zdarza. Czy jednak ten balonik nie został nazbyt nadmuchany?
Nolan lubi tworzyć skomplikowane fabuły. Banalne historie go nudzą. Niestandardowe podejście do opowiadań to jego wizytówka. Wystarczy tylko wspomnieć Memento, Prestiż czy Incepcję, by zorientować się, że nie tworzy filmów, które widz w pełni zrozumie za jednym posiedzeniem. Tu, by wyciągnąć wszystko, co reżyser chce nam przekazać, potrzeba minimum trzech seansów. Tak mi się przynajmniej wydawało, nim obejrzałem Tenet. Historię pewnego bezimiennego protagonisty (John David Washington), który nagle znajduje się w centrum wojny szpiegowskiej – jego celem jest powstrzymanie zagłady świata. By to uczynić, musi zinfiltrować środowisko rosyjskiego handlarza bronią Andreia Satoro (Kenneth Branagh), mającego dojście do dość oryginalnego sprzętu, jakby nie z tego przedziału czasowego. W misji ma mu pomóc świetnie wyszkolony szpieg Neil (Robert Pattinson) – człowiek cechujący się spokojem i chłodną kalkulacją.
W filmach Nolana widz musi być maksymalnie skupiony, by zawracać uwagę na wszystkie szczegóły. Nic nie może umknąć naszej uwadze. I Tenet także jest taką produkcją. Brak tu przypadkowych ludzi czy zdarzeń. Wszystko ma swój cel. Co nim jest? Tego dowiadujemy się oczywiście pod koniec. Niestety, moim zdaniem pod względem scenariuszowym to jeden z najsłabszych filmów tego reżysera. Pozbawiono go głębi i finezji. Gdy zrozumiemy schemat panujący w tej produkcji, wszystko będzie dla nas klarowne, a miejscami banalne. Jest w tym filmie kilka twistów, lecz są one przewidywalne, przez co tracą sens. Moim zdaniem twórca tym razem przekombinował, starając się opracować swoją metodę podróży w czasie i tego, jak ona wygląda. Tak bardzo chciał zagmatwać fabułę, że sam się w niej pogubił, przez co finał jest mało satysfakcjonujący. Nie wbija w fotel.
Nie zmienia to jednak faktu, że Tenet jest pięknie nakręconym filmem z wieloma świetnymi scenami walki i plenerami, które na długo zapadają w pamięć. Te nakręcone we Włoszech potrafią zapierać dech w piersi. Nolan ma oko do świetnych ujęć i tego nikt mu nie zabierze. W produkcjach tworzy jakby szachownicę, po której przesuwa bohaterów jak pionki, bawiąc się ich losem. Dla niego nigdy postaci nie były ważne, chodzi o pokazanie na ich przykładzie pewnego mechanizmu. W tym aspekcie u reżysera nic się nie zmienia.
Na plus można zaliczyć również wspaniały casting. Kenneth Branagh idealnie pasuje do roli zazdrosnego i niestabilnego psychicznie Rosjanina, który ludzi, w tym swoją żonę Kat, traktuje przedmiotowo. Jego podejście jest proste – świat należy do niego. I tylko do niego. Reszta z nas ma szczęście, że może tu być. Ten irlandzki aktor nareszcie miał szansę pokazać, że jest świetny w swoim fachu i grą potrafi u widza pobudzić jakieś emocje. W moim przypadku był to miejscami strach. Bardzo mnie to ucieszyło, bo po obejrzeniu go w Całej prawdzie o Szekspirze czy Morderstwie w Orient Expressie zaczynałem się obawiać, że Branagh jedzie już na autopilocie i nie szuka aktorskich wyzwań. Myliłem się. Oczarowała mnie także Elizabeth Debicki i to nie tylko swoją przecudną urodą, ale także talentem. Znakomicie odgrywa rolę zniewolonej kobiety, czekającej tylko na dogodny moment, by rzucić się znienawidzonemu mężowi do gardła. Ma on nad nią jednak pełną władzę i to ją przeraża. Widz czuje jej wewnętrzną walkę. Współczuje jej. Tych uczuć nie ma jednak do głównego bohatera, granego przez Johna Davida Washingtona. Los jego postaci był i w sumie nadal jest mi obojętny. Aktor nie porwał mnie ani swoją grą, ani opowiadaną historią. Wolałem go w roli niesfornego Ricky'ego Jerreta z Graczy niż zimnego najemnika. Zupełnie inaczej miałem z partnerującym mu Robertem Pattinsonem, który pokazał, że gdy dostaje ciekawą postać, to potrafi z nią wyczyniać cuda. O Batmana w jego wydaniu jestem więc spokojny.
Pod względem wizualnym Tenetowi jest bardzo blisko do nowych filmów o Bondzie. Piękne widoki, egzotyczne miejsca, widowiskowe pościgi. Niestety w odróżnieniu od przygód 007 brak tu wciągającego scenariusza. Gdy widz poznaje tajemnicę, a dzieje się to gdzieś w połowie filmu, cała magia pryska. Film oglądałem na wielkim ekranie kina IMAX, bo tylko tak należy go oglądać, by w pełni delektować się obrazem. Nie wiem, czy obsługa nieumyślnie podkręciła dźwięk na sali, ale muzyka stworzona przez Ludwiga Goranssona o mało mnie nie ogłuszyła. Rozumiem, że niektóre sceny potrzebują klimatycznej ścieżki dźwiękowej, ale to, co zaproponował Szwed, znacznie odbiega od tego, co skomponował do obu Creedów czy Czarnej Pantery.
Powiedziałem to raz i chętnie powtórzę: nie jest to najlepszy film Christophera Nolana. Nie będzie też wymarzonym zbawcą dla kin. Jest to po prostu kolejna opowieść tego reżysera mająca na celu skołować widzów. Tyle że w odróżnieniu od Incepcji nie ma tutaj ciekawego głównego bohatera, a sam tytułowy zabieg wizualnie nie jest tak przełomowy jak sny w hicie z Leonardem DiCaprio. Oczywiście jest to fabularna łamigłówka, do której widz może wracać, ale już nie zachwyca tak, jak poprzednie filmy twórcy, Interstellar czy Memento. Jak to mawiają – z dużej chmury mały deszcz. Szkoda, bo po tym reżyserze oczekuje się czegoś wybitnego, a dostajemy ładnie wyglądającego i zrealizowanego z rozmachem średniaka.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat