The 100: sezon 4, odcinek 2 – recenzja
Drugi odcinek czwartej serii jest właściwym wprowadzeniem w fabułę. Nadchodząca zagłada zdaje się być coraz bliżej, a mieszkańcy Arki w końcu zostają uświadomieni o nieuchronnej przyszłości. W międzyczasie w Polis Ludzie Lodu nie zgadzają się z rządami króla Roana, domagając się zemsty na Skaikru.
Drugi odcinek czwartej serii jest właściwym wprowadzeniem w fabułę. Nadchodząca zagłada zdaje się być coraz bliżej, a mieszkańcy Arki w końcu zostają uświadomieni o nieuchronnej przyszłości. W międzyczasie w Polis Ludzie Lodu nie zgadzają się z rządami króla Roana, domagając się zemsty na Skaikru.
The 100 nie zwalnia tempa ani na chwilę, parokrotnie zaznaczając, jak niewiele czasu pozostało bohaterom do nieuniknionej anihilacji. Radioaktywna chmura pochodzącą z topiących się reaktorów jądrowych powoli zaczyna zbierać swoje żniwa. Wobec tego pojęcia czasu i decyzji stają się tematem przewodnim nie tylko dla drugiego epizodu, ale prawdopodobnie dla całej reszty sezonu. Niestety, można odnieść wrażenie, że będzie on w dużej mierze powtórzeniem historii z samego początku serii. Ponownie mamy do czynienia z określoną ilością zasobów, które pozwalają pomóc przetrwać jedynie garstce wybranych osób. Identyczna sytuacja miała miejsce na międzynarodowej stacji kosmicznej, kiedy to ochotnicy zdecydowali się zginąć w kosmosie w celu zredukowania zużycia żywności i wody. Według wyliczeń Raven Arka jest w stanie stać się bezpiecznym domem dla niewielkiej części grupy Skaikru. Jeśli nie pozyska się stałego źródła wody, szanse na przeżycie ma jedynie sto osób (wtedy nazwa serialu ponownie miałaby właściwe znaczenie). Niby można traktować to jako przemyślaną paralelę, ale w gruncie rzeczy świadczy to jedynie o wtórności scenariusza i braku lepszych pomysłów na fabułę.
Ciężar podejmowania decyzji ponownie został złożony na ramiona Clarke, a co za tym idzie również odpowiedzialność za udzielanie lub zatrzymywanie niezbędnych informacji. Dopiero w ostateczności Clarke decyduje się na wyjawienie prawdy swoim współtowarzyszom, prosząc ich jednocześnie o pomoc i szukając w nich nie tylko siły roboczej, ale właściwie pomysłu na rozwiązanie najważniejszych problemów. Jest to zdecydowanie inne podejście niż to, do którego byliśmy przyzwyczajeni. Zgodnie z logiką serialu, nikt nic nie wie do kulminacyjnego momentu, kiedy to ludzie – pionki, muszą albo ginąć albo uciekać. Jest to zauważalna i ciekawa odmiana, bardzo kontrastująca z rządami panującymi wcześniej w kosmosie. Co więcej, coraz częściej Clarke jest porównywana do swojego ojca, który przecież był w bardzo podobnej sytuacji (posiadał wiedzę o nadchodzącej katastrofie) i niestety dla niego skończyło się to śmiercią.
Jedną z niewielu osób, które są w stanie zrozumieć dylematy Clarke jest Jaha, który przed paroma miesiącami stał w obliczu tych samych decyzji i kłamstw. A to wszystko oczywiście w imię szeroko rozumianego przetrwania. Dochodzi do interesującej wymiany zdań pomiędzy tą dwójką bohaterów, ale nie do końca można być przekonanym, czy zaproponowana pomiędzy nimi dynamika jest pozytywnym zjawiskiem. Ostatecznie postać Jahy od samego początku była stawiana w roli wewnętrznego dla grupy antagonisty. Tutaj jednak, scenarzyści próbują go wybielić, co wydaje się być po prostu bzdurnym pomysłem. Jedynie Raven wydaje się mieć autentyczny problem z całym złem, którego Jaha stał się przyczyną. Jej pełna nienawiści reakcja wobec byłego kanclerza jest jak najbardziej logiczna i na miejscu, dodając w końcu realizmu do zachowań postaci.
O ile Clark jest już traktowana jako legalny przywódca, o tyle w nieco innym położeniu jest Bellamy. Scenarzyści zdecydowali się dać mu nieco więcej czasu ekranowego i włożyli w jego dłonie nie tylko karabin, ale i sposobność podejmowania decyzji. Bez większego zaskoczenia wszystko kończy się tak jak zawsze: czego Bellamy by nie zrobił, to Clarke musi po nim posprzątać. Bohaterowie ruszają na terytorium Ludzi Lodu, by odzyskać hydrogenerator znajdujący się w ruinach jednej z części międzynarodowej stacji kosmicznej. Był on niezbędny, aby mieszkańcy Arki mogli schronić się w jej ścianach i przetrwać radioaktywny deszcz. Niestety kroki, które podejmuje, pokazują ideologiczny regres jego postaci i to, jak bardzo krótkoterminowe myślenie posiada jego bohater. Bellamy poświęcił potencjalne życie pięciuset osób dla kilku członków międzynarodowej stacji kosmicznej, którzy pracowali niewolniczo dla Ludzi Lodu. Co prawda tłumaczył swoje zachowanie tym, że nie można poświęcać więcej Skaikru i że należy ratować tych, których można ocalić tu i teraz. Tym samym jednak dokonał podobnej rzezi na Ziemianach jak w poprzednim sezonie, wykonując rozkazy Pike’a. Na upartego można nawet kupić jego motyw, choć bardzo boli sposób, w jaki decyduje się realizować swoje zamiary. Ewidentnie według niego jedynym i słusznym rozwiązaniem jest siła oraz przemoc. W efekcie członkowie Skaikru wykorzystali hydrogenerator jako bombę, która pomogła uwolnić zakładników. Co ciekawe wybuch zabił jedynie Ziemian, oszczędzając w magiczny sposób przyjaciół Bellamy’ego. Cały wątek był grubymi nićmi szyty i dość słabo trzymał się logicznej całości. Mimo wszystko nie można pomijać jednak kilku, naprawdę godnych uwagi perełek fabularnych. Na uznanie zasługuje rezygnacja Monty’ego z wendety oraz krótka scena samosądu dokonana przez niewolników na Ludziach Lodu. Jest to typowe dla więźniów zachowanie, kiedy z ofiary stają się oprawcami.
W czasie, gdy Arka zbroi się przed nadchodzącą zagładą, sytuacja w Polis stoi na ostrzu noża. I ponownie mamy powtórkę z rozrywki, obserwując, jak koalicja 13 klanów chwieje się w posadach. Jak zwykle przywódca koalicji, w tym przypadku król Roan, walczy o to, by Skaikru było bezpieczne, podczas gdy ambasadorzy sąsiednich klanów dążą do zemsty i zadośćuczynienia. Niby ogląda się to fajnie, niby wnosi to dramaturgię do serialu, ale sama powtarzalność całej tej sytuacji, podobne dialogi, zachowania bohaterów, wtórność pomysłów, choćby wyzywanie króla na pojedynek albo próba zamachu na jego oponencie, by tego uniknąć – to wszystko już było. I to, co w poprzednim sezonie stanowiło najciekawszy punkt serialu, czyli Polis i kultura Ziemian, teraz działa w odwrotną stronę. Zaczyna nudzić i przeszkadzać. Zwłaszcza, że postać króla Roana wydaje się być odgrywana na siłę. Aktor wcielający się w przywódce Ludzi Lodu – Zach McGowan, sprawia wrażenie, że nie do końca czuje swoją rolę, przez co dialogi i sceny z jego udziałem wychodzą męcząco i dość sztywno. Widzowie przyzwyczajeni do zasiadającej na tronie Lexy – silnej, zdecydowanej i kipiącej charyzmą – dostrzegają jak bardzo płytko i bezbarwnie wypada na tym samym miejscu król Roan.
The 100 staje się być powoli produkcją, gdzie jest więcej fikcji niż nauki, a szkoda, bo to właśnie nauka jest jedyną opcją, która może teraz uratować mieszkańców Ziemi. Na razie będziemy oglądać zmagania Raven, która próbuje pozszywać i załatać Arkę, by była bezpiecznym schronieniem. W celach rozrywkowych od czasu do czasu będzie pojawiał się Jasper, który w tym sezonie dostał rolę tzw. comic relief i próbuje wnieść nieco uśmiechu przed nadchodzącym końcem świata. I o ile całość pod względem wizualnym jest zintegrowana, stabilna i dobrze się to ogląda, to pod względem scenariusza serial zaczyna kuleć. Świat przedstawiony w The 100 nie jest piękny, ale tworzy sam w sobie pewną całość wypełnioną detalami i atmosferą apokalipsy. Dbałość o stroje, wyposażenie wnętrz, bronie – wszystko to jest jak najbardziej na plus. Natomiast wątki, które się nam prezentuje, mogłyby być bardziej dopracowane, a przede wszystkim innowacyjne. Paralele są dobre, ale niekiedy stanowią zasadniczą część scenariusza dla serialu.
Źródło: zdjęcie główne: The CW
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat