The Crown: sezon 1 – recenzja
Peter Morgan po sukcesie filmu The Queen postanowił dopełnić nakreśloną przez siebie historię. A czy w obecnych czasach istnieje lepszy sposób, by to uczynić niż serial?
Peter Morgan po sukcesie filmu The Queen postanowił dopełnić nakreśloną przez siebie historię. A czy w obecnych czasach istnieje lepszy sposób, by to uczynić niż serial?
Sukces, jaki na całym świecie odniosło Downton Abbey, udowadnia tylko jak widownia kocha podglądać życie wyższych sfer, a na ich szczycie jest nie kto inny jak rodzina królewska. Scenarzysta Peter Morgan postanowił zrobić coś, czego nie ośmielił się zrobić nikt wcześniej. Przedstawił Królową Elżbietę i jej dwór jako normalnych ludzi, którzy dodatkowo są obarczeni rolą monarchów. Z zewnątrz blichtr i bogactwo, a za zamkniętymi bramami, w pomieszczeniach wypełnionych antykami mieszkają ludzie z takimi samymi problemami, rozterkami, uczuciami i przemyśleniami jak w każdym innym domu. Gdyby mogli szybko porzuciliby to życie na świeczniku. Od razu ostrzegam, że to nie jest odmiana Dynasty. Nie ma tu wielu płomiennych romansów, spychania ze schodów czy prób zabójstwa.
Gdy w Paryżu obejrzałem kilka fragmentów The Crown, byłem sceptycznie nastawiony do tego projektu. Nie sądziłem, że historia obecnej królowej Anglii może mnie zaciekawić. Po obejrzeniu pierwszego sezonu, a ma ich być w sumie sześć, wiem w jak dużym byłem błędzie. Netflix zrobił świetną robotę zarówno przy wyborze scenariusza jak i przeprowadzeniu castingu. Niebagatelne znaczenie miało również przeznaczenie rekordowego w skali serialu budżetu w wysokości 100 mln funtów. Lwia część tych pieniędzy poszła na kostiumy i to widać. Pierwsze odcinki przenoszą nas w czasy, gdy Elżbieta (świetna rola Claire Foy) była jeszcze radosną i uśmiechniętą księżniczką. Nieświadomą tego, co szykuje dla niej przyszłość. Mało kto pamięta ją z tamtych czasów. Nie jest to jednak serial dokumentalny. Twórcy pozwolili sobie na dozę fantazji, by nie zanudzić nas prowadzeniem historii jak w kronikach historycznych. Nie skupiamy się bowiem tylko na przyszłej królowej, ale na całym dworze. To on jest tu głównym bohaterem. To znakomity zabieg i zważywszy na to, że każdy sezon będzie opierał się na innym przedziale czasu z historii Wielkiej Brytanii, daje bardzo duże pole manewru w opowiadaniu historii i wprowadzaniu kolejnych postaci. Twórcy znakomicie pokazują frustrację księcia Filipa (Matt Smith), który nie zamierzał tak szybko zostać mężem królowej i wyrzec się swojego dotychczasowego imprezowego i frywolnego stylu życia. Dla mnie niewątpliwie mistrzem pierwszego sezonu jest genialny John Lithgow w roli premiera Winstona Churchilla. Podobnych barwnych bohaterów na dworze jest mnóstwo. Niektórzy pojawiają się na ekranie tylko przez chwilę, ale i tak zostają w naszej pamięci na tyle, że w pewnym momencie zaczynamy wypatrywać ich w tłumie, jak chociażby w odcinku ślubu Elżbiety z Filipem, księciem Edynburga. To na barkach tych anonimowych w dużej mierze bohaterów spoczywa ciężar opowiadania historii. Muszę przyznać, że ze swojej roli wywiązują się po mistrzowsku.
Tak jak Jude Law oczarował mnie swoją kreacją w The Young Pope, tak Claire Foy podbiła moje serce jako Elżbieta Aleksandra Maria Windsor. Mam wrażenie, że to rola stworzona specjalnie dla niej. Aktorka odgrywa swoją postać z należytym szacunkiem, ale i naturalnością. Pozwala swojej bohaterce na uśmiech oraz lekki dziewczęcy flirt z płcią przeciwną. Jestem w stanie jej uwierzyć, że tak właśnie zachowywała się królowa, gdy miała 25 lat. Foy udało się zbudować postać wielowymiarową, której losem zaczynamy się przejmować.
Nie ustępuje jej pola Matt Smith, dla którego rola w The Crown na 100% będzie udaną próbą odklejenia łatki „aktora grającego Doctor Who”. Widz czuje jego ból. Rozumie zranioną męską dumę i potrafi się z nim utożsamić. Współczuje, gdy patrzy jak dumny mężczyzna zostaje przez protokół dyplomatyczny zepchnięty na bok. Jego uszczypliwości w stosunku do królowej są jak wisienka na torcie. Co ciekawe Peter Morgan nie pozwala swojemu bohaterowi na zbyt burzliwe kłótnie z żoną. Wszystko rozgrywa się w dużym niedomówieniu, co tylko potęguje nastrój.
Pierwsze dwa odcinki zostały wyreżyserowane przez Stephena Daldry'ego, odpowiedzialnego za takie hity jak Billy Elliot czy The Reader. To on wprowadza nas w świat Pałacu Buckingham. Jednak prawdziwe brawa należą się Michele Clapton, która stworzyła przepiękne kostiumy warte fortunę. Jej przywiązanie do szczegółów procentuje w każdym ujęciu. Jest to zresztą jedna z osób pracujących na planie Game of Thrones, serialu, który również ma perfekcyjnie przygotowane kostiumy.
Moim zdaniem The Crown jest kolejnym przykładem na to, że Netflix umie robić już znakomite seriale kostiumowe i nie szczędzi na swoje projekty budżetu.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1964, kończy 60 lat