„The Flash”: sezon 2, odcinek 1 – recenzja
Kilkumiesięczna przerwa nie spowolniła Barry’ego Allena - serial "The Flash" wraca z 2. sezonem i utrzymuje ciągle wysokie tempo. Premierowy odcinek nie oferuje co prawda fabularnego przełomu, ale skrzy się od dobrych pomysłów. Oceniamy ze spoilerami.
Kilkumiesięczna przerwa nie spowolniła Barry’ego Allena - serial "The Flash" wraca z 2. sezonem i utrzymuje ciągle wysokie tempo. Premierowy odcinek nie oferuje co prawda fabularnego przełomu, ale skrzy się od dobrych pomysłów. Oceniamy ze spoilerami.
Od zaskakującego finiszu pierwszej serii „The Flash” minęło fabularne pół roku. Bardzo szybko i sprawnie przedstawiona zostaje nam nowa plansza fabularna z ciekawie rozłożonymi pionkami. Barry działa solo, a nocami zajmuje się renowacją zniszczonych budynków; Cisco pomaga policji w walce z metaludźmi, a Caitlin trafiła do Mercury Labs. Team Flash znalazł się w rozsypce i jest to motyw, który niósł w sobie potencjał na odważniejsze rozwiązania. Szkoda więc, że scenariusz tak szybko przywraca bohaterów na pozycje wyjściowe.
Zanim jednak o tym, należy zaznaczyć, że serial nie pomija wydarzeń związanych z cliffhangerem, którym zakończył się poprzedni sezon. Heroiczna walka z osobliwością zostaje ukazana w retrospekcjach i prezentuje się nad wyraz dynamicznie. Całe szczęście nie została sprowadzona do opisu słownego, a choć trwa stosunkowo niedługo, to wypada szalenie efektownie i satysfakcjonująco. To wtedy poznajemy też przyczynę teraźniejszego rozłamu pomiędzy bohaterami. Śmierć Ronniego jest dla nich wyjątkowo bolesna i choć trzeba przyznać, że emocje bohaterów odegrane są przekonująco i zrozumiale, to sam widz już raczej ich nie odczuwa. Wątek ten mógł więc zawierać silniejszy ładunek emocjonalny, a tak postać o twarzy Robbiego Amella umiera już po raz drugi, chociaż dotąd nie było okazji szczególnie jej polubić. Trzeba mieć też na uwadze fakt, że w żadnej innej stacji śmierć nie jest tak niestała i odwracalna jak właśnie w The CW.
Jak na budżet tak w gruncie rzeczy małej stacji kapitalnie prezentuje się strona techniczna serialu. „The Man Who Saved Central City” napakowany jest efektami specjalnymi, które wyglądają znakomicie (szczególnie wspomniane wyżej „zamykanie” osobliwości). Owszem, niektóre sceny wypadają ciut gorzej, ale i one przedstawiane są umiejętnie – ustawiona pod odpowiednim kątem kamera przykrywa braki, a miejscami na korzyść działa też przygaszone światło. Ogólnie jest to bardzo dobry poziom i jedyne, o co można mieć obawy, to ograniczony rozmach kolejnych odcinków.
Na razie warto podkreślić także, że "The Flash" najlepiej prezentuje się wtedy, kiedy zdjęcia kręcone są w prawdziwych lokacjach. To oczywistość, ale świetnie i ożywczo oglądało się uroczystość zorganizowaną z okazji „Dnia Flasha” i pierwsze starcie z nieźle wykreowanym Atom Smasherem - głównie dzięki naturalnemu oświetleniu i większej niż zwykle liczbie statystów. Mimo wrażenia, że gdzieś już podobny zabieg oglądaliśmy („Spider-Man 3”), to (obok retrospekcji) była to zdecydowanie najbardziej udana sekwencja odcinka.
[video-browser playlist="752989" suggest=""]
A skoro mowa o innych dziełach popkultury, to nie można nie skomentować sceny z Flash signal, która była wyraźnym nawiązaniem do postaci Batmana. Zabawny komentarz Cisco rozbraja sytuację i podkreśla, że pomysł ten to klasyczny w swoim zamyśle easter egg. Poza puszczeniem oczka do widzów nie ma on żadnego znaczenia, ale nawet takie humorystyczne zasugerowanie obecności Mrocznego Rycerza w tym uniwersum – choćby w komiksach – to zwyczajnie fajny motyw.
Niemałym zaskoczeniem odcinka jest także wyjście Henry’ego z więzienia. Dochodzi do niego w co prawda mocno uproszczony sposób („pośmiertne” zeznanie Wellsa nie przeszłoby tak bezproblemowo w serialu prawniczym), ale stanowi ono przyczynę dla wesołej sceny grupowej. Tradycyjnie przeciętnego aktorstwa nie ma co się czepiać, ponieważ na korzyść "The Flash" działa rodzinna wręcz atmosfera, którą świetnie dało się tu odczuć (mały plus także za podkład muzyczny i wpadający w ucho kawałek „Renegades” X Ambassadors). Widać tu także lekkość, z jaką aktorzy oswoili swoje postacie. Nie są wybitnie utalentowani, ale z ekranu nie bije też odpychająca sztuczność – a to coś, co ciągle zdarza się np. w „Arrow”.
Jednocześnie scena ta i jej konsekwencje to także symbol największej przywary odcinka: zaznaczonego w pierwszym akapicie, natychmiastowego przywrócenia statusu quo. Nieprzekonujące są motywacje odejścia ojca Barry’ego - media zajęłyby się nim przez góra 2-3 dni, a potem sytuacja wróciłaby do normy, więc spokojnie mógł zostać z synem. Co było łatwe do przewidzenia, błyskawicznie zjednuje się także Team Flash, a to zapowiedź powtórki formuły pierwszego sezonu, z tylko kosmetycznymi zmianami (wzmocniona ochrona i monitoring, Stein w miejsce Wellsa).
Może jednak nie ma sensu naprawiać tego, co nie było zepsute? W końcu przecież obok likwidowania kolejnych metaludzi pojawi się także ściśle powiązany wątek alternatywnych rzeczywistości i zabawy liniami czasu. Przedsmak tych pomysłów dostaliśmy już w premierze i trzeba przyznać, że prezentują się ekscytująco. Pojawienie się Jaya Garricka zwiastuje, że drugi sezon „The Flash” wcale nie musi być powtórką z rozrywki, ale czymś jeszcze w telewizji niewidzianym.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat