Tin Soldier – recenzja filmu
Co tu się właściwie stało? Tin Soldier, reklamowany gwiazdorską obsadą, to twór mało poważny, ale niestety traktujący się bardzo na serio.
Co tu się właściwie stało? Tin Soldier, reklamowany gwiazdorską obsadą, to twór mało poważny, ale niestety traktujący się bardzo na serio.

Obsada może robić wrażenie: Jamie Foxx, Scott Eastwood, Nora Arnezeder, John Leguizamo, a nawet Robert De Niro. Obawiam się jednak, że to tyle, jeśli chodzi o zalety filmu Brada Furmana, który jest dla mnie absurdalnym zlepkiem pokracznych monologów z bardzo źle nakręconymi scenami akcji. Być może za kilka dekad będzie to dzieło kultowe, które dopiero przez przyszłe pokolenia zostanie zrozumiane. Jednak dziś to absolutnie okropny film.
Akcja koncentruje się na postaci Nasha Cavanaugha (Scott Eastwood), byłego żołnierza sił specjalnych, który po tajemniczym zaginięciu swojej żony (Nora Arnezeder) opuszcza organizację znaną jako PROGRAM. Inicjatywa ta, prowadzona przez charyzmatycznego lidera o pseudonimie Bokushi (Jamie Foxx), początkowo oferuje weteranom wojennym wsparcie, opiekę i szansę na nowe życie. Z czasem jednak przekształca się w niebezpieczny kult, a jego członkowie – zwani Shinjas – stają się coraz bardziej brutalni i fanatyczni.
Sytuacja szybko wymyka się spod kontroli i nie może zostać zignorowana przez rząd USA, który postanawia zinfiltrować twierdzę Bokushiego. Kluczową rolę w tej misji ma odegrać Nash. W końcu mężczyzna doskonale zna strukturę organizacji i jej wewnętrzne mechanizmy.
Tin Soldier to niesamowicie dziwny twór. Podkręcany jest onirycznymi wizjami, majakami, poszatkowanym montażem, flashbackami i wszystkim, co w mało subtelny sposób odnosi się do PTSD. Samo jednak założenie filmu wydaje się interesujące – niebezpieczny kult wykorzystujący ludzką krzywdę i trudna sytuacja żołnierzy, często pozostawionych samym sobie. To daje okazję do pogłębienia ciekawego profilu złoczyńcy, który krzywdę wojskowych i słabość systemu wykorzystuje dla własnej korzyści. Oczywiście brzmi to absurdalnie. To fabuła rodem z taniego, pulpowego komiksu, ale – hej! – nie takie rzeczy dawały nam frajdę w kinie. Niestety, kiedy Nash udaje się na teren Bokushiego, zaczynają się dziać rzeczy niełatwe do zrozumienia i zaakceptowania. Prosta fabułka staje się nagle dziwacznie poważna i oblepiona okropnymi monologami i narracją z offu. Słyszymy teksty napisane chyba przez dwunastolatka, któremu wydaje się, że wie więcej od rówieśników. Nie sposób pominąć też faktu, że sam film w odbiorze staje się trudny, bo twórcy gubią balans. Nie wiemy, kiedy wydarzenia na ekranie dzieją się naprawdę, a kiedy są kolejnym sennym majakiem.
To oczywiście film, w którym ograniczony budżet próbuje się przypudrować formalnymi zabiegami, ale utrudnia to normalny odbiór. I tutaj powstaje chyba jedyne ciekawe pytanie w kontekście Tin Soldier. Jakim cudem udało się zebrać taką obsadę? Nie uważam, że Scott Eastwood jest szczególnie uzdolniony i rozchwytywany w branży, ale jednak jego nazwisko jest znane. Jamie Foxx i Robert De Niro już nie raz występowali w słabych filmach, ewidentnie zainteresowani wyłącznie przyjęciem czeku, ale Tin Soldier przebija chyba wszystko, co najgorsze w ich CV. To już przekroczenie pewnej granicy dobrego smaku, bo obawiam się, że film Furmana nie tylko jest zły, ale też do pewnego stopnia szkodliwy. Nieumiejętnie podejmuje trudny temat radzenia sobie z PTSD.
Zwieńczeniem twórczej indolencji jest finałowa sekwencja, która – jak przystało na trzeci akt – musi zawierać kulminacyjną scenę akcji. Niestety, z uwagi na wspomniane wcześniej ograniczenia budżetowe, otrzymujemy kuriozalny pojedynek na gołe pięści w środku wielkiego kręgu ognia. To źle zmontowana scena, pozbawiona napięcia, emocji i jakiejkolwiek stawki. Jej realizacja prezentuje się gorzej niż w niejednej fanowskiej produkcji z choćby podstawową choreografią walki.
W dobie dominacji platform streamingowych niestety coraz łatwiej natknąć się na filmy, które w normalnych warunkach najprawdopodobniej nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Tin Soldier przypomina parodię kina akcji — coś na wzór fałszywych zwiastunów z Jaj w tropikach, które celowo pastwią się nad hollywoodzkimi kliszami. Różnica polega na tym, że Tin Soldier to prawdziwa produkcja, dostępna do obejrzenia w realnym świecie. Ktoś naprawdę, całkiem na poważnie, napisał takie dialogi jak te:
„Nie wszystko pójdzie po waszej myśli. Ale część tak. Ale wtedy musicie kontynuować walkę”;
„Trauma żywi się człowiekiem jak choroba. A potem… nawet jeśli tylko momentami… życie bywa trudne do zniesienia”;
„Tym razem to nie ja trzymałem się przeszłości. To ona nie mogła mnie zostawić”.
Tego typu teksty wypowiadane są często przez narrację z offu, przez Eastwooda w okropnej charakteryzacji, co mocno wskazuje na wręcz parodystyczny charakter. I gdyby faktycznie była to parodia, film samoświadomie traktujący się z dystansem, to zupełnie inne byłoby moje podejście. Ale niestety, tak się nie stało. Ktoś chciał powiedzieć coś ważnego, ale zrobił to gorzej od ucznia szkoły podstawowej, próbującego bronić swoich tez w rozprawce.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1991, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1986, kończy 39 lat

