Titans: sezon 2, odcinek 11 - recenzja
Serial Titans wkroczył już w decydującą fazę 2. sezonu, a do historii powrócił Bruce Wayne, który żeńską część Tytanów zabrał na... pączki. Wielu widzów w kwestii fabularnej liczyło chyba na więcej.
Serial Titans wkroczył już w decydującą fazę 2. sezonu, a do historii powrócił Bruce Wayne, który żeńską część Tytanów zabrał na... pączki. Wielu widzów w kwestii fabularnej liczyło chyba na więcej.
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale w przededniu finału 2. sezonu Titans w warstwie fabularnej możemy naliczyć aż 13 zasadniczych wątków: Dick uciekający z więzienia, kwestia śmierci Jericho, problemy na planecie Starfire, Raven walcząca z własnymi demonami, uzależnienie narkotykowe Hawka, bolączki emocjonalne Dove i Wonder Girl, romans Jasona i Rose, udział tej ostatniej w planie Deathstroke'a, Slade Wilson i jego krucjata, niecne knowania Projektu Cadmus, uwięzienie Beast Boya i majsterkowanie przy jego umyśle, walka Superboya ze sobą samym, wpływ Bruce'a Wayne'a na całą historię. Co tu dużo mówić - rozgardiasz. Twórcy zamiast sprawnie łączyć poszczególne elementy opowieści, w odcinku E.L._.O. raz jeszcze zdecydowali się na dzielenie Tytanów na mniejsze grupy, jakby zupełnie nie zwracali uwagi na to, że najwyższa już pora ustawiać fundamenty pod konkluzje. Choć jakościowo jest odrobinę lepiej niż przed tygodniem, to jednak narracyjne dygresje i nieustanne rozmywanie głównej osi fabuły sprawiają, że coraz mniej widzów będzie w stanie uwierzyć w satysfakcjonujące zakończenie. Tym bardziej, że scenarzyści znajdują jeszcze czas na pozbawione sensu zabiegi w typie Dawn rozważającej wyrzucenie wspólnego zdjęcia z Hankiem. Titans z każdą kolejną odsłoną serii karleją - historia 2. sezonu jawi się jak kolos na glinianych nogach.
Progres w zeszłotygodniowym odcinku polega na tym, że twórcy przynajmniej w początkowym akcie przekonująco starali się oddać wewnętrzną przemianę Graysona i konieczność połączenia się grupy młodych herosów. Później dochodzimy jednak do wniosku, że scalanie drużyny służy tylko kolejnemu jej rozbiciu, a uosabiający najprawdopodobniej sumienie Dicka Bruce Wayne jest w tej historii wykorzystywany bez absolutnie żadnego pomysłu. Zwróćmy uwagę, że w całym sezonie był on dla swojego protegowanego i mentorem, i starszym przyjacielem, i natrętnym przejawem majaczenia umysłu. Teraz przypada mu w udziale rola wyobrażonego głosu rozsądku, względnie władcy marionetek, który przypomni żeńskiej części Tytanów, jak żyć i po co żyć. Jeśli na tym ostatnim polu hakowanie telewizji i sieci dla geniusza pokroju Batmana wydaje się pestką, to już wejście w psyche Rachel jest absolutnie nieprawdopodobne - scenarzyści w ogóle zapomną ten stan rzeczy wytłumaczyć. Niespecjalnie powinno to nas dziwić; Mroczny Rycerz w tej opowieści to wytrych, a autorzy produkcji nie mogą się jednoznacznie określić w materii przypisania mu konkretnej funkcji.
Łudząco podobnie prezentuje się wątek Deathstroke'a, któremu przed tygodniem walka z Tytanami się odwidziała - teraz na ekranie twórcy pośpiesznie wykorzystują przeróżne zabiegi, z wizjami Rachel i telefonem od Rose na czele, byleby tylko w umysłach widzów wciąż podtrzymać tę postać jako głównego antagonistę. Powstaje jednak pytanie, dlaczego przy takim obrocie spraw, na trzy odcinki przed podsumowaniem, o zagrożeniu ze strony Wilsona ponownie częściej się mówi niż je faktycznie pokazuje? Pretekstowo na tym tle jawią się mroczne imaginacje Raven; na miłość boską - po tylu odcinkach bohaterka wciąż nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co i po co w niej drzemie. Znacznie lepiej wypada historia Gara i jego pojmanie przez Cadmus. To ryzykowane, ale z całą pewnością udane przesunięcie fabularnych środków ciężkości. Gorzej tylko, że nie ma czasu na to, aby ów wątek rozbudować czy połączyć z pozostałymi. Zbyt wiele miejsca poświęcono przemieszczaniu się postaci, tyradom na temat wartości rodzinnych i heroicznych powinności czy indywidualnym zmaganiom herosów z wewnętrznymi problemami. Gdzieś po drodze uleciało rozrywkowe przeznaczenie tej produkcji; jej twórcy mieli najwidoczniej wielkie ambicje fabularne, lecz wszystko wskazuje na to, że właśnie na tych ambicjach się skończy.
Z ogromnym niepokojem spoglądam w przyszłość Titans; choć pierwotnie decyzja o powstaniu kolejnej odsłony serii mnie ucieszyła, to coraz częściej odnoszę wrażenie, że poprzez nią ogrom zapoczątkowanych w 2. sezonie wątków nie doczeka się odpowiedniego podsumowania. Zabawa elementami fabuły w wykonaniu twórców produkcji DC Universe przypomina poniekąd lepienie bałwana - scenarzyści mozolnie toczą coraz większą kulę śniegową, zapominając, że ta może się najzwyczajniej w świecie roztopić. Ani Wam wszystkim, ani sobie nie życzyłbym, abyśmy za dwa tygodnie zostali z marchewką w ręku, zaklętą choćby w ostatecznej przemianie Dicka Graysona w Nightwinga. To stanowczo za mało na serial o tak wielkich aspiracjach.
Źródło: Zdjęcie główne: DC Universe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat