Towa and the Guardians of the Sacred Tree - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 19 września 2025Towa and the Guardians of the Sacred Tree na pierwszy rzut oka wygląda jak klasyczna gra roguelike. Twórcy zadbali jednak o sporo głębi i wprowadzili unikalne mechaniki. Niestety nie wszystkie wypadają na plus.

Towa and the Guardians of the Sacred Tree to roguelite stworzony przez tokijskie studio Brownies, którego szefem jest Shinichi Kameoka – wcześniej związany z popularną serią Mana, mającą na koncie już kilkanaście odsłon. Najnowsza produkcja łączy przepiękną oprawę audiowizualną z rozbudowanym systemem rozwoju postaci oraz walką w czasie rzeczywistym, w której kierujemy nie jedną, lecz dwiema postaciami. Niestety pojedynki wypadają najsłabiej.
Fabuła jest prosta: przenosimy się do odległego królestwa, zagrożonego przez nikczemnego Magatsu. Tytułowa Towa zbiera grupę bohaterów, strażników świętego drzewa, którzy stają do walki ze złem. Postacie są różnorodne, sympatyczne i pełne uroku, choć szybko zaczynają irytować powtarzanymi w kółko kwestiami – już po kilkunastu minutach można mieć ich serdecznie dość.
Każda kolejna wyprawa, w celu rozprawienia się ze spaczeniem rozsiewanym przez Magatsu, jest dłuższa i bardziej wymagająca. Na dodatek zdecydowano się na ciekawy zabieg – pod koniec każdej zakończonej sukcesem potyczki z bossem, żegnamy się z jednym z bohaterów, co ogranicza wybór przy kolejnych podejściach.
System walki twórcy zaprojektowali w dość nietypowy sposób. Towa and the Guardians of the Sacred Tree wyraźnie czerpie inspiracje z popularnych roguelike’ów ostatnich lat, takich jak Hades. Jednak Brownies postanowiło wyróżnić się na tle konkurencji. Wprowadzono kilka typów ataków, szybkie zmiany wyposażonej broni i specjalne zdolności. A największą nowinką jest fakt, że podczas każdej wyprawy sterujemy dwoma bohaterami jednocześnie. Spośród ośmiu postaci wybieramy jedną, która będzie naszym Tsurugi – walczącym w zwarciu, i drugą, która jako Kagura będzie pełnić funkcję wsparcia i korzystać z zaklęć. Oczywiście każdy z wojowników dysponuje innymi atakami, zarówno jako Tsurugi, jak i Kagura.
Na papierze brzmi to świetnie, w praktyce – bywa z tym różnie. Z jednej strony wprowadza to nowy wymiar taktyki i zachęca do eksperymentów z różnymi konfiguracjami, z drugiej jednak… ogarnianie dwóch bohaterów naraz potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. Kagura podąża za naszym „głównym” herosem, ale bez naszej ingerencji nie tylko nie używa swoich zdolności, lecz także kiepsko radzi sobie z unikaniem ataków. Podczas walk z bossami to przepis na katastrofę i ekran "game over". By tego uniknąć, nie pozostaje nic innego, jak tylko przejąć kontrolę także nad drugą postacią, ale wymaga to ogromnego skupienia i świetnej koordynacji oko-ręka.
Mogłoby się wydawać, że dużo lepiej będzie wyglądało to w przypadku zabawy w trybie kooperacji. Wtedy unikanie ataków rzeczywiście jest prostsze, ale pojawia się inny problem. Kagura nie może atakować w zwarciu, a zaklęcia potrafią odnawiać się kilka sekund, przez co zabawa sprowadza się przede wszystkim do biegania i naciskania dwóch przycisków co jakiś czas. Nie jest to szczególnie emocjonujące i trudno mi wyobrazić sobie, by ukończyć całą grę u boku kompana grającego w ten właśnie sposób.
Na szczęście z pomocą w zabawie, także tej samotnej, przychodzą ulepszenia zdobywane w toku rozgrywki – zarówno te stałe, jak i tymczasowe. Po ukończeniu wyzwań w danej lokacji otrzymujemy nagrody: walutę (w kilku rodzajach) lub wzmocnienia na czas jednej wyprawy. W tekście z pierwszymi wrażeniami narzekałem, że były one mało ekscytujące, ale w pełnej wersji jest ich znacznie więcej. Część z nich w ciekawy sposób urozmaica zabawę. Natrafimy między innymi na takie, które skracają czasy odnowienia zaklęć, dodają dodatkowe efekty przy atakach czy nawet odnawiają zdrowie podczas wyprowadzania ciosów.

Mogłoby się wydawać, że w grze tego typu walka to absolutna podstawa, a cała reszta pełni jedynie funkcję dodatku. Tutaj jest inaczej – elementy poboczne okazują się równie istotne, a czasem nawet bardziej. Wizyty w wiosce stanowiącej bazę wypadową to nie tylko okazja do porozmawiania z NPC i poszerzenia naszej wiedzy o ich życiu i historii, ale też szansa, by realnie wpłynąć na rozgrywkę. Odblokowujemy tam nowe bronie i przedmioty, złowimy ryby, ugotujemy wzmacniające posiłki czy zapewnimy sobie pasywne premie do statystyk. Początkowo mnogość opcji może przytłaczać, ale warto je zgłębić – naprawdę ułatwiają późniejsze wyprawy. Nie do końca odpowiadało mi jednak to, że w wiosce korzysta się z kilku typów walut. Co innego wykorzystywane jest do zakupów w sklepie, co innego do ulepszania statystyk, a jeszcze co innego do wytwarzania amuletów. Można się w tym pogubić i mieć problemy nawet po kilku godzinach zabawy.
Sporo uwagi poświęcono też kowalstwu, które śmiało można określić mianem „gry w grze”. Proces wykuwania mieczy podzielono na kilka etapów, będących testem dla precyzji, refleksu, spostrzegawczości, a nawet pamięci graczy. Włożone w to wszystko wysiłki są odpowiednio nagradzane, bo od tego, jak nam pójdzie, zależy to, jaki oręż uda nam się stworzyć. Mamy również wpływ na kosmetykę, bo broń możemy ozdobić i nazwać według naszego uznania. Jeśli jednak nie będzie Wam to odpowiadać, to z czasem pojawia się możliwość automatyzacji niemal całego procesu, choć stworzona w ten sposób broń nie będzie tak potężna, jak ta, którą zajmiemy się własnoręcznie.
Po zapoznaniu się z trwającą kilka godzin wersją próbną chwaliłem oprawę audiowizualną, a teraz podtrzymuję moje zdanie. Towa to przepiękna gra z nastrojową ścieżką dźwiękową. Wszystko – od portretów postaci, przez specyficzny filtr i zastosowane kolory, po muzykę – jest bardzo spójne oraz miłe dla oka i ucha. Na PS5 nie natrafiłem też na problemy optymalizacyjne czy irytujące błędy, co jest miłym zaskoczeniem po kilku ostatnich premierach. Na początku chwaliłem przejrzystość, ale w kolejnych etapach jest z tym nieco gorzej i w późniejszych potyczkach z bossami zdarzały się momenty, gdy na ekran wkradał się chaos, a wśród wybuchów, efektów i ataków trudno było się odnaleźć. Szczególnie gdy kontrolowało się dwie postacie.
Towa and the Guardians of the Sacred Tree to roguelite solidny, choć nie rewelacyjny. Daje sporą przestrzeń do eksperymentów i doskonalenia swoich możliwości, ale system walki jest na tyle specyficzny, że niektórzy mogą odbić się od niego już po kilkunastu minutach. Im dalej w las, tym robi się ciekawiej, ale nie każdy będzie miał czas i chęci, by do tego dotrwać. Nie pomaga również fakt, że gra debiutuje na rynku w absolutnie najgorszym czasie, czyli tuż obok fenomenalnego (już we wczesnym dostępie) Hadesa 2.
Poznaj recenzenta
Paweł Krzystyniak



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 54 lat
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1978, kończy 47 lat

Lekkie TOP 10
