Truposze nie umierają - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 26 lipca 2019Jim Jarmusch i zombie – na wieść o tym połączeniu nie sposób było nie pielęgnować w sobie nadziei na obraz apokalipsy malowanej wyrafinowanym stylem, subtelną aluzją i ironią. Intrygującą dekonstrukcję. Jednak w przeciwieństwie do filmowych truposzy nadzieja musiała umrzeć.
Jim Jarmusch i zombie – na wieść o tym połączeniu nie sposób było nie pielęgnować w sobie nadziei na obraz apokalipsy malowanej wyrafinowanym stylem, subtelną aluzją i ironią. Intrygującą dekonstrukcję. Jednak w przeciwieństwie do filmowych truposzy nadzieja musiała umrzeć.
W prowincjonalnym do bólu amerykańskim miasteczku, zamieszkałym przez stereotypowych do bólu bohaterów, dzieją się rzeczy dziwne. Słońce nie zachodzi mimo późnej pory, domowe zwierzaki dziczeją i uciekają, niespodziewanie padają baterie w telefonach, zegarki się zatrzymują, telewizory i radia tracą sygnał. Jak szybko się okazuje – winny temu jest nie kto inny, a człowiek (nie jeden – cała ludzkość), bowiem to za sprawą jego działań przesunęła się oś Ziemi. Efektem jest seria wymienionych wcześniej anomalii, zaobserwowanych na całym świecie, zaś najbardziej osobliwą z nich jest fakt, że umarli powstają z grobów. I są głodni.
Ich głód nie kończy się jednak na żądzy krwi i mięsa żywych. Potrzebują kawy, xnaxu, wi-fi czy muzyki. Ciągnie ich do tego, czego najbardziej pragnęli za życia. W chwilach niezmąconych obecnością śmiertelników podążają za tym, do czego byli przywiązani, zanim odeszli. Bohaterowie stają więc do walki, która w tym przypadku nie jest jednak tak nierówna, jak to bywało w zombie-klasykach: tym razem część z nich (w tym pracownik stacji benzynowej, wielki fan filmów o nieumarłych) dobrze wie, co się święci – tak, to zombie, żeby je pokonać, trzeba rozwalić lub odciąć im głowę. Niestety, gdy truposzy kupa...
Trójka policjantów (znudzony i świadomy nadchodzącego ponurego końca Ronnie, zwlekający z odejściem na emeryturę Cliff, zahukana i przerażona Mindy), ekscentryczna, wywijająca samurajską kataną właścicielka domu pogrzebowego, mówiąca ze szkockim akcentem Zelda, gburowaty farmer w czapeczce „Make America White Again” – Miller, miejscowy staruszek-gawędziarz, Hank, nazywany „Frodem” lub „Bilbem” wspomniany pracownik stacji, trójka przyjezdnych hipsterów z wielkiego miasta – to wokół nich krąży nieśpieszna akcja filmu, im za to jest mniej lub bardziej wszystko jedno. Jasne, źle się dzieje, ale hej – świat widział już tyle, że ciężko wpaść w prawdziwą panikę.
Tak, Truposze nie umierają nie pędzą z akcją na łeb, na szyję – tego jednak po Jarmuschu nikt nie oczekiwał. Problem w tym, że większość spośród licznych wątków nie zmierza absolutnie donikąd – zatrzymują się w miejscu po spokojnym, nieraz mozolnym wręcz marszu.
A sam marsz również zawodzi – i nie chodzi o to, że dzieje się niewiele (Jarmusch potrafi przecież opowiedzieć naprawdę sporo bez wielkich dramatów – to w zwykłych rozmowach i banalnych sytuacjach potrafił zawrzeć całą istotę historii). Rzecz w tym, że każdy z podjętych zabiegów okazuje się rozczarowujący, jeśli nie w wykonaniu, to w wydźwięku.
Hołdy i ukłony w stronę klasyków i George'a Romero, początkowo urocze w swej dosłowności i pretensjonalności, prędko wywołują wrażenie przesytu. Żarty i mrugnięcia okiem, choć nieraz zabawne, pozbawione są puenty, powracają bez celu bądź zwyczajnie chybiają. Choć wszystko przekonuje o samoświadomości, celnej ironii nie doświadczono. Dekonstrukcja zawodzi, bo nie zaskakuje. Cytaty i odwołania szybko mdlą, ciężko stwierdzić, czy ze względu na ich mnogość, czy zwykły brak subtelności (tak, Truposze to, delikatnie pisząc, najmniej subtelny film Jarmuscha – wspomnijmy tylko o imperialnym krążowniku z Gwiezdnych wojen, który pod postacią breloka doczepionego do kluczy nosi Adam Driver). Ponad to zombie okazują się – znowu! – wyświechtaną i płytką metaforą konsumpcjonizmu, a proekologiczny przekaz, podkreślony pełnym truizmów monologiem zamykającym film, bije swą oczywistością i dosłownością po łbie.
Nowe dzieło Jarmuscha to zbitka elementów, które nie tworzą zgrabnej konstrukcji. Poszczególne mikroskładniki filmu nieraz stanowią pewną wartość - osobno, i być może w takiej formie najlepiej sprawiłyby się niektóre sceny, a to za sprawą znakomitego aktorstwa i paru orzeźwiających powiewów surrealistycznego, czarnego humoru. Ostatecznie Truposze nie umierają to jednak mdłe, oczywiste, wyprane z subtelności kino, a wszystko, co u Jarmuscha ceni się najbardziej, tu okazuje się banalne, pozbawione wyrazu lub przytłaczające w nadmiarze.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat