Westworld: sezon 1, odcinek 5 – recenzja
Westworld nie stoi w miejscu, oferując rozwój fabuły, ciekawe motywy i zmuszając do zadawania kolejnych pytań. Kiedy jednak poznamy jakieś odpowiedzi?
Westworld nie stoi w miejscu, oferując rozwój fabuły, ciekawe motywy i zmuszając do zadawania kolejnych pytań. Kiedy jednak poznamy jakieś odpowiedzi?
Za nami połowa sezonu Westworld. Piąty odcinek udowadnia, że największym atutem serialu jest kompletny brak dłużyzn. Można odnieść wrażenie, że wszystko ma tutaj swoje miejsce i zdecydowanie ma znaczenie. Tak jakby każdy element stanowił większą część układanki. Przypuszczam, że wiele tego typu motywów nabierze sensu i wagi w kolejnych odcinkach. Tak jak teraz postać Lawrence'a zaczyna być o wiele ważniejsza. Wszystko wskazuje na to, że mamy dwóch Lawrence'ów, bo w końcu drugi praktycznie chwilę później pojawia się w kadrze. Widać, że ta scena jest kręcona w taki sposób, by ujrzenie jego twarzy było czymś zaskakującym. Możemy być pewni, że pojawienie się nowego w momencie zabicia starego nie jest żadnym przypadkiem, a czymś istotnym, skoro obaj odgrywają ważną rolę w bieżących wydarzeniach. To jest ten moment, kiedy rodzi się wiele pytań, na które na razie nie ma odpowiedzi.
Wątek człowieka w czerni rozwija się stopniowo i jest trochę zawieszony pomiędzy wydarzeniami. Teoretycznie nic istotnego się tutaj nie dzieje, bo decyduje się on pozbyć Lawrence'a, by uratować Teddy'ego, który z jakichś przyczyn jest mu potrzebny. Mamy do czynienia z fabułą spokojną, wręcz zwyczajną, w której kluczem do frajdy są detale. Najpierw pojawienie się znanego dzieciaka zmusza do zastanowienia się, kim on jest, że znajduje się w miejscach, w których akurat dzieje się coś ważnego. Jego powiązanie z Robertem Fordem wydaje się wręcz oczywiste, naturalne i w kontekście następnych scen może nawet pewne. I to własnie ta krótka wymiana zdań pomiędzy Anthony Hopkins a Edem Harrisem jest jasnym punktem odcinka. Zauważcie, że rozmowa dosłownie nic nie zdradza, a nawet mówi jeszcze mniej. Jednak gdy przyjrzymy się tej interakcji bliżej, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z czymś ważniejszym, niż można byłoby pomyśleć. Rzuca się w oczy kontrast wizualny – Ford (akcent w ubiorze postawiony na biel) i człowiek w czerni, który naturalnie jest cały czas ubrany na czarno. Jego słowa o tym, że park potrzebował złoczyńcy z prawdziwego zdarzenia, więc wkroczył do akcji, można potraktować jako pewną symbolikę religijnego podziału świata. Wielokrotnie stwarzano wrażenie, że Ford jest dosłownie Bogiem, który w tym świecie może wszystko. Zresztą nawet te sceny to pokazują perfekcyjnie. Ma całkowitą kontrolę nad wszystkim, co go otacza w Westworld. Natomiast człowiek w czerni wydaje się być jego przeciwieństwem. Kimś w rodzaju wcielenia zła, szatana, który krąży po tym świecie, by wyrządzać krzywdę postaciom, które przecież niczego nie rozumieją. Tym sposobem cała rozmowa nabiera większego znaczenia dla tego świata, a przypuszczam, że to dopiero pierwszy etap tej rozgrywki. A może nawet to wszystko jest częścią planu Forda, który tylko sprawdza postęp? Może człowiek w czerni jest jakąś zaawansowaną wersją androida? I to właśnie jest świetne realizowane w tym serialu. Jedna wydawałoby się zwyczajna rozmowa, którą można interpretować i analizować na wszelkie sposoby. I cały czas można dochodzić do ciekawych i wartościowych wniosków.
Ten odcinek jest też ważny dla rozwoju Dolores, której ewolucja (w tym przypadku dosłowna) jest znakomicie pokazywana. Stopniowo, bez pośpiechu, ale wyraźnie i z ważnymi momentami, które mają znaczenie dla dalszego rozwoju fabuły. Tak naprawdę to jest jedyny moment odcinka, gdzie dostajemy jakieś informacje, czyli w tym przypadku Dolores rozmawiająca z Arnoldem oraz fakt, że była ona częścią jego planu, mającego na celu zniszczenie Westworld. Ciekawe pomysły, których realizacja należy do naprawdę udanych. Nie zdziwiłbym się, gdyby Dolores miała więcej ukrytych, ciekawych umiejętności i innych sztuczek, bo scena, w której z łatwością zabija napastników, pokazuje, że drzemie tutaj wielka potęga i zarazem potencjał na kolejne odcinki. Bohaterka po raz kolejny zwalczyła ograniczenia i zabiła, więc przypuszczam, że jest ona na razie jedynym gospodarzem, który bez problemu mógłby zastrzelić gościa. Jej romans z jednym z nich wydawał się naturalną koleją rzeczy, więc nie zaskakuje, ale dobrze, że to uczucie zostało odpowiednio przygotowane, bo można w to uwierzyć. Zwłaszcza, że dla tego bohatera to też odcinek ważny pod kątem rozwoju i podejmowania ważnych decyzji.
Mam jednak pewien problem z tym odcinkiem, w którym wprowadzono niepotrzebny zabieg. Osadzenie scen z Dolores podczas wielkiej orgii. Jaki w tym tak naprawdę jest sens? Bo to sprawia wrażenie, jakby ta orgia została pokazana przez twórców tylko po to, żeby zademonstrować, że mogą to zrobić. Nie miało to żadnego znaczenia fabularnego, bo to mogła być jakakolwiek impreza z udziałem ludzi. I co dziwne – jak na standardy HBO zostało to pokazane dość spokojne, wręcz w stonowanym stylu. Kłopot w tym, że tego typu motywy nie są potrzebne w takim serialu, bo to jest wprowadzanie nagości dla samej nagości.
Bez wątpienia mamy do czynienia z bardzo dobrym, ważnym i ciekawym odcinkiem Westworld, który trzeba oglądać z uwagą i w skupieniu, by nie przeoczyć żadnego niuansu. Zmusza do zadawania pytań, do myślenia i analizowania poszczególnych scen, a to przecież samo w sobie jest właśnie frajdą, którą mało seriali potrafi sprawić. Biorąc pod uwagę jeszcze zakończenie z przebudzeniem Maeve – zastanawiam się, czy ingerencja Arnolda nie została jednak przeprowadzona na większą skalę, a Dolores jest tylko katalizatorem. Wszystko dobrze, ale mam nadzieję, że w końcu dostaniemy jakieś odpowiedzi, bo najwyższy na nie czas.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat