Wirus: sezon 3, odcinek 1 – recenzja
W zeszłą niedzielę na ekrany powrócił serial Wirus. Produkcja telewizji FX od zawsze wzbudzała kontrowersje i reprezentowała nierówny poziom artystyczny, ale mimo to cieszyła się popularnością, dzięki czemu stacja dała zielone światło dla trzeciego sezonu. Czy była to dobra decyzja? Oceniamy ze spoilerami.
W zeszłą niedzielę na ekrany powrócił serial Wirus. Produkcja telewizji FX od zawsze wzbudzała kontrowersje i reprezentowała nierówny poziom artystyczny, ale mimo to cieszyła się popularnością, dzięki czemu stacja dała zielone światło dla trzeciego sezonu. Czy była to dobra decyzja? Oceniamy ze spoilerami.
Po dramatycznych wydarzeniach z końcówki drugiego sezonu Nowy Jork stał się postapokaliptycznym miejscem opanowanym przez tytułowy wirus i stworzone przez niego wampiry. Cały czas trwa bezwzględna walka. Mieszkańcy Wielkiego Jabłka mają do pomocy ciężko uzbrojone oddziały specjalne, jednak wciąż brakuje im liczebności, aby przeważyć szalę zwycięstwa.
W odróżnieniu od poprzednich sezonów tym razem już w pierwszym odcinku trafiamy do świata opanowanego przez wampiry, w którym rządzi chaos i śmierć. Twórcy znacząco zmieniają ton opowieści, serwując nam apokaliptyczną wizję rodem chociażby z The Walking Dead. To nawiązanie zresztą nie jest bezzasadne - The Strain czerpał wiele inspiracji z dzieła Roberta Kirkmana. Teraz do tego wszystkiego doszedł jeszcze krajobraz i miejsce akcji. Co prawda zniszczenie cywilizacji nie jest na tak zaawansowanym etapie jak w TWD, ale wszystko do tego prowadzi. Wszechobecna anarchia, dezorientacja, zagrożenie to cechy charakterystyczne obu produkcji. W Wirusie oczywiście wypada to dużo słabiej – brakuje tu fabularnego podbudowania wydarzeń i naturalistycznego przedstawienia okoliczności. Pierwszy odcinek trzeciej serii skupia się bardziej na zabijaniu wampirów i działaniach bojowych niż na potęgowaniu klimatu.
W New York Strong powracają oczywiście główni bohaterowie całej sagi. Spotykamy ich na różnych etapach życia. Na tę chwilę nie współpracują jeszcze razem. Eph skupia się na odzyskaniu syna (porwanego w końcówce drugiego sezonu), Setriakian cały czas studiuje Lumen, Fet czynnie uczestniczy w działaniach bojowych, a Quinlan zawiązuje ryzykowny sojusz z pradawnymi. Całość ma charakter zapoznawczy. Na tym etapie trudno cokolwiek więcej powiedzieć o poszczególnych wątkach, ponieważ dopiero się zawiązują, nie grzeszą jednak zbytnią oryginalnością i wszystko wskazuje na to, że będą raczej szablonowe. W pamięci może pozostać jedynie krótka scena z udziałem Gusa i jego przemienionej matki, karmionej krwią własnego syna. Było to dość mocne, jednak i tu mogą pojawić się skojarzenia z The Walking Dead i motywem córki Gubernatora.
Jak już wcześniej zostało powiedziane, Wirus bardziej koncentruje się na scenach akcji niż na budowaniu dramatyzmu. W omawianym odcinku śledzimy więc działania oddziału Navy Seals, którego celem jest wytropienie i zabicie Mistrza. Motyw ten wyszedł zaskakująco dobrze – nawet na osobie, która nie przepada za strzelaninami w serialach, realizacja może zrobić wrażenie. Ma na to wpływ z pewnością nawiązanie do gier FPP i zaprezentowanie sekwencji bojowych w sposób charakterystyczny dla produkcji komputerowych/konsolowych. O ile jednak wykonanie stało na naprawdę wysokim poziomie, to fabularnie znowu trafiliśmy na mieliznę. Oddział, który miał zlikwidować główne zagrożenie, wpada w śmiertelną pułapkę tak oczywistą, że nawet bohaterowie Fear the Walking Dead nie daliby się nabrać.
Jest to zdecydowanie negatywny prognostyk dla nowego sezonu. Takie głupie, banalne rozwiązania fabularne były cechą poprzednich serii i wszystko wskazuje na to, że tym razem znowu będziemy mieć z nimi do czynienia. Absurdalne decyzje bohaterów, nielogiczne wydarzenia, niedopracowane podłoże fabularne – to bolączka, z którą zmaga się coraz więcej seriali z pogranicza SF i fantasy.
Na szczęście Wirus ma też zalety, dzięki czemu ogląda się go znośnie i przymyka oko na błędy scenariuszowe. Przede wszystkim robi wrażenie scenografia, charakteryzacja i dbałość o szczegóły techniczne. Czuć tutaj rękę Guillermo Del Toro, mistrza strony wizualnej. Oczywiście na tym etapie reżyser nie zajmuje się już czynnie serialem, ale twórcy dbają, aby pod tym względem produkcja była charakterystyczna dla stylu tego artysty.
Druga kwestia to mitologia, budowana pieczołowicie od pierwszego sezonu. Mało który serial ma tak dobrze i skrupulatnie skonstruowaną historię. Dzięki licznym retrospekcjom z poprzednich sezonów mieliśmy możliwość zanurzenia się w fascynującej opowieści z przeszłości, mającej kluczowe znaczenie dla wydarzeń z teraźniejszości. Co prawda w New York Strong obyło się bez powrotu do dawnych czasów, jednak wypada mieć nadzieję, że w kolejnych odcinkach dowiemy się więcej o historii wampirów i poznamy genezę wirusa. Można by rzec, że jest to fascynujące i stanowi prawdziwą esencję serialu w odróżnieniu od głupiego latania po Nowym Jorku i zabijania kolejnych potworów.
Premierę trzeciego sezonu Wirusa mimo wszystko oceniam pozytywnie. Mamy do czynienia na razie tylko z wprowadzeniem do dalszej historii. Poszczególne wątki zostały rozpoczęte i trzeba poczekać z bardziej szczegółową analizą na dalszy rozwój wypadków. Odcinek zakończył się dyskusyjna sceną, w której wampirza żona Epha kładzie na szali życie ich syna. Tak naprawdę motyw ten może być zarówno dobrym prognostykiem na przyszłość, jak i kolejnym słabym pomysłem na rozwinięcie akcji. Wszystko zależy od tego, jak scenarzyści dalej pokierują historię – czy pójdą drogą tradycyjną, pełną strzelanin i odciętych głów, czy spróbują raczej skorzystać z mniej szablonowego rozwiązania. Z całego serca życzę im tego drugiego.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat